sobota, 3 października 2015

Rozdział 4 + WAŻNE

~*~
   W Dortmundzie, tym pięknym niemieckim mieście, nastał kolejny dzień. Dla wielu jeden z wielu, a dla innych ważny. Mieszkańcu już dawno powstawali i mimo wczesnej weekendowej pory, byli aktywni na drogach, czy chodnikach. Niektórzy szli już do pracy, a nawet byli i tacy, co już w niej byli. Niektórzy wylegiwali się jeszcze w łóżku i korzystali z wolnego dnia. Niektórzy spędzali ten czas sami, a niektórzy ze swoją drugą połówką, ze swoimi rodzicami, czy dziećmi. 
   On był sam. Wylegiwał się jeszcze w łóżku, ale dzisiejsza pogoda była wręcz słoneczna, jak na jesień. Dlatego promienie słońca drażniły bruneta, który smacznie spał. Jednak po chwili, przez słońce, otworzył swoje oczy. Zaspany rozglądał się po pokoju. Od razu przypomniał mu się sen. Była w nim ta sama osoba, którą zaprząta sobie myśli. Ale dlaczego? Sam tego nie wiedział, ale pierwszy raz spotkał się z tak tajemniczą postacią. Zostawiła po sobie wiele znaków zapytania, ale co mu to daje? Dortmund może i nie jest strasznie dużym miastem, ale nie ma możliwości by ją znalazł. Musiały minąć wieki zanim wpadnie na jej trop. Żałował. Żałował, że nie wyciągnął żadnego kontaktu od niej. Jednak wczoraj wszystko się tak szybko działo, że nie myślał o tym. 
   Nie mógł już nic zrobić, więc wstał z łóżka i poszedł do łazienki ubrać się i wziąć poranny zimny prysznic, który choć trochę go orzeźwi. 
   Gdy już to zrobił, zszedł na dół i podszedł do lodówki, bo głód go powoli zżerał. Niestety, mógł się tego spodziewać, ale nie było w niej za wiele. Posmutniał, bo wiadomo, że człowiek głodny, to człowiek zły. Postanowił, więc pojechać na miasto i tam coś zjeść, a przy okazji zahaczyć o jakiś market, w którym kupi trochę jedzenia. 
   Nie musiał długo się zbierać, bo już po 5 minutach miał ubrane buty i kurtkę. Następnie wsiadł do swojego samochodu i pognał na Dortmund. Wiedział, że kierują się do swojej ulubionej restauracji. To ta sama, gdzie kiedyś spotkał się z Wiktorią. Im naprawdę tu się spodobało i często tu przychodzili. Naprawdę często, bo znają się już tutaj z prawie całym personelem. 
   Zaparkował na parkingu, przed budynkiem i wszedł do skromnego pomieszczenia. Dzisiaj nie było za wiele osób, co zawsze idzie na rękę każdej gwieździe Borussii Dortmund, bo mimo, że kochają swoje zawody i to, co robią, a fanów rozumieją, jak nikt inny, bo przecież sami nimi kiedyś byli, to i tak lubią czasami posiedzieć samotnie. Bez fleszów aparatów.
- Dzień dobry! - powiedział Lewy, gdy wszedł do środka.
   Pracownicy od razu, go rozpoznali i odpowiedzieli tym samym. Uśmiechnęli się na jego widok, a niektóre starsze panie nawet pomachały. 
   W jego oczy rzuciło mu się od razy samotne miejsce w rogu restauracji i właśnie tam się udał. Zasiadł, a obok niego od razu pojawiła się pani Ulla. 
- Dzień dobry, Robert - zaczęła. - Śniadanie na mieście? Widzę, że ktoś nie ma ochoty na lekki wysiłek - zaśmiała się, a Lewandowski razem z kobietą.
- Albo ma pustki w lodówce, jak ja - odgryzł się.
- To wtedy zwracam honor - uniosła ręce. - Co dzisiaj? To co zawsze? 
- Nie, ja teraz chyba skuszę się na tę twoją specjalną jajecznicę. 
- Już się robi. Będzie za około 10 minut - dodała i zniknęła za drzwiami prowadzącymi do kuchni. 
   Lewandowski wyjął swój telefon i przeglądał różne portale. Pomyślał wtedy, że może znajdzie tajemniczą Lauren an jednym z nich. Chociaż to i tak musiało wiązać się z cudem, ale dlaczego nie spróbować? 
   I tak przez okres czekania na śniadanie, przeszukiwał wszystkie strony i szukał kogoś o imieniu Lauren. Wiedział, że imię nie należy do częstych i spotykanych w Niemczech, więc może szczęście się do niego uśmiechnie. Niestety, ale po jakimś czasie musiał przerwać próby poszukiwania koleżanki, bo kelnerka podała mu śniadanie wraz z herbatą, o której zapomniał powiedzieć, ale na szczęście, że kobiety mają zdecydowanie lepszą pamięć. 
   Zajadał się posiłkiem i czytał gazetę, którą można było dostać. Jedzenie nie zajęło mu długo, ale siedział jeszcze chwilę przy pustym talerzu i kończył czytać artykuł. Po 10 był już gotowy do wyjścia i wyjął swój portfel, który wczoraj o mały włos by nie zgubił. Zajrzał do niego i właśnie wtedy wyleciała z niego mała, biała karteczka, Zmarszczył brwi i złapał za nią. Było tam na niej napisane kilka zdań.

"Mam nadzieję, że nie zniechęciłam Cię. Jednak gdybyś miał czas to zadzwoń :)"

   Oraz pod tym był podany numer. Był prawie pewny, że jest to numer Lauren. Zastanawiał się tylko kiedy ona włożyła mu tę karteczkę. Jednak to zaraz minęło, bo strasznie się ucieszył. Nie chciał nic innego, jak na razie oprócz dowiedzenia się więcej o tej kobiecie, która przecież go tak strasznie zaciekawiła. 
   Wstał od stolika i zostawił tam dużej wartości banknot i odszedł. Pożegnał się tylko przelotnie ze znajomymi pracownicami i już go nie było. Miał zamiar jechać od razu do domu. Zakupy były teraz na drugim miejscu. Chciał zadzwonić do niej. Chciał poznać tę kobietę, a przynajmniej dowiedzieć się czegoś i dlaczego... Dlaczego zostawiła go w takim stanie? Dlaczego w takim momencie i co chciała osiągnąć?
   Po niedługiej chwili znalazł się pod swoją posiadłości. Zaparkował samochód po domem i bardzo szybko wszedł do niego. Wyciągnął telefon i chwilę na niego zerkał. Zaraz potem zasiadł w pokoju dziennym na kanapie. Wpisał odpowiednie cyfry do swojego iPhona, ale nie zadzwonił od razu. Poczekał, a właściwie to zaczął się zastanawiać. Zastanawiał się, czy w ogóle powinien to robić. Co powinien powiedzieć? Jak ma zacząć rozmowę?
   Westchnął jednak głęboko i nacisnął zieloną słuchawkę. Teraz jedyne, co słyszał to odgłosy połączenia i swoje serce, które biło bardzo głośno.

~*~
- Co mam ci powiedzieć? - odparł nie patrząc nawet na nią. 
   Zamarła. Biło od niego strasznym zimnem i obojętnością. Uczucie złości? Zeszło na drugie miejsce. Teraz to zażenowanie kierowało Ann. Zastanawiała się, kim jest ta osoba, która siedzi w ich kuchni, bo to na pewno nie jest jej Mario. 
- Jak to, co masz mi powiedzieć? - nie dowierzała.
   Ciągle dziwnym zjawiskiem było dla niej zachowanie swojego chłopaka, a ojca Diany. Przecież to niedorzeczne. On się tak nie zachowuje! On je kocha! 
- Mario! - krzyknęła, gdy nie odpowiedział na jej pytanie. - Jak ty się zachowujesz?! - podniosła lekko głos, ale nie chciała na razie przesadzać ze względu na córkę i panowała jeszcze nad sobą. 
   Jeszcze.
- Normalnie, Ann. Proszę... Daj mi spokój. Jestem zmęczony - wypowiedział i wstał od stołu oraz odłożył talerz i szklankę do zamrażalki. 
- Jak możesz? 
   Kobieta już nie panowała nad sobą. Panowała nią złość. Ten obojętny stan jej chłopaka działał 
na nią, jak płachta na byka. Zachowywał się jak dziecko, a sam jest przecież ojcem. Buzowało nią, ale ciągle pamiętała o tym, kto znajduje się w pokoju. Jednak nie mogła zapanować na emocjami. To było silniejsze. 
- Nie było cię całą noc, a ja jak głupia czekałam na ciebie i na jakiś kontakt od ciebie! Nawet nie raczyłeś włączyć swojego telefonu! Masz pojęcie jak ja się martwiłam! Odchodziłam od zmysłów! A ty teraz przychodzisz sobie, jak gdyby nigdy nic i jesz śniadanko?! Idiota! 
   Nie uważała już na słowa. Pod koniec jej wypowiedzi była wściekła i miała ochotę rzucić się na piłkarza, byleby tylko cierpiał tak jak ona teraz, Bo taka jest prawda. Ann cierpi. Boli ją to, co zastała. Boli ją zachowanie Mario. Boli ją, że nie ma pojęcia, co się dzieje, a może tylko podejrzewać. 
- Uważaj na słowa! Diana tu jest, a po za tym nie życzę sobie byś mn...
- O proszę! Komuś się nagle przypomniało, że ma dziecko?! Ośmieszasz się i tylko pogrążasz! Zamiast wyjaśnić, powiedzieć jakieś przepraszam, to ty wolisz mieć jakieś problemu do mnie. I zasłaniasz się jeszcze Dianą!
- Nie zasłaniam się swoją córką, tylko... - przerwał.
   Bömmel patrzała na niego wyczekująco. Czekała aż dokończy, ale nie zapowiadało się na to.
- Tylko co?! - krzyknęła głośno.
- Nic... daj mi spokój Ann... - szepnął cicho i wyminął ją, wychodząc na zewnątrz. 
   Odwróciła się tylko w stronę drzwi, ale usłyszała tylko trzask. Poszedł. Znowu gdzieś odszedł. Nie miała pojęcia co ma myśleć. Chciało się jej płakać. To był strasznie niewyobrażalny ból psychiczny dla niej. Jeszcze nikt nie potraktował jej w taki sposób. To było w pewnym sensie dla niej coś nowego. 
   Z jednej strony strasznie była na niego wściekła. I to niewyobrażalnie. Miała go dość i najchętniej to zabiłaby na miejscu. Ale z drugiej strony, chciałaby, żeby zawrócił. Drzwi, którymi wyszedł ponownie miały się otworzyć, a on stanął w nich i podbiegnie do Ann oraz mocno uściska i przeprosi za swoje zachowanie, które było tylko niewinnym incydentem i chwilowym załamaniem. 
   Tak się jednak nie stało. Nie wrócił, bo stała chwile w przejściu kuchni i patrzała nieruchomo na drzwi. Ile dokładnie czasu? Sama nie wie. W pewnej chwili podeszła do niej mała Diana. Ann zobaczyła ją i szybko się ocknęła kucając i łapiąc za nią w pasie. Wstała i mocno się do niej przytuliła. Kocha ją najbardziej na świecie. Kiedy pomyślała, że się strasznie bała i różne myśli przechodziły przez jej głowę, karci się za to. Przecież dziecko to coś wielkiego. Szczególnie dla kobiet w jej wieku. Na ten moment nie wyobraża sobie po prostu dnia bez niej. Zrobiłaby dla swojej córeczki wszystko, tak samo jak wiele już zrobiła. Skończyła z modelingiem. Nie chodzi o to, że jej ciało już nie wygląda tak jak dawniej, ale po prostu czuje, że należy zmienić profesje dla małej Götze. Na razie nie pracuje, ale zajmuje się dzieckiem, ale i również nie zapomina o sobie. Nie narzeka na brak zajęć. Chodzi na różne szkolenia, kursy, siłownie, spotkania. Ona wraz z Wiktorią planują pewien projekt, Już od bardzo dawna się do niego szykują. 
   Spojrzała w końcu na nią i uśmiechnęła się do niej szeroko. Dzięki tej małej istotce zapomniała o tym, co właśnie się wydarzyło. 
- Tata? Gdzie tata? - zapytała blondynkę 
   Co miała odpowiedzieć? Na pewno słyszała ich kłótnie i mimo, że za wiele nie zrozumiała z niej, to na pewno wie, że dwoje kłócących się ze sobą ludźmi nie oznacza nic dobrego.
- Musiał wyjść na chwilę, skarbie. Nic się nie stało i wróci trochę później i pobawi się z tobą wieczorkiem, okej? - odparła, a malutka brunetka kiwnęła twierdząco głową. - Chodź idziemy coś zjeść - zaproponowała i dziewczyny zajęły się przyrządzaniem śniadania podczas, gdy Mario zmierzał się z samym sobą.


~*~
- Cieszę się, że jednak  dzwonisz - usłyszał znany mu głos. 
   Właśnie chyba zapomniał języka w gardle, bo nie bardzo wiedział, co i czy w ogóle powinien się odezwać. Ale kurczę. Nazywa się przecież Robert Lewandowski, tak? Ta dziewczyna nie bez powodu dala mu swój numer! Ale mimo wszystko jest też Robertem Lewandowskim, którego życie ostatnio nie oszczędza, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
- Zostawiłaś karteczkę, to pomyślałem, że zaryzykuję - odpowiedział i podrapał się po głowie.
- Czyli rozmowa ze mną jest ryzykiem? 
  No nieźle. Nie dość, że mądra, to jeszcze wyłapuje wszystko, co się powie. 
- Tego nie powiedziałem, ale... 
- Ale...?
- Rozumiem, że zostawienie numeru telefonu wiąże się z czymś z twojej strony? Czy po prostu chcesz mnie znowu pomęczyć? 
-  Słyszę, że jednak źle się wczoraj zrozumieliśmy. Wiesz... na początku zostawiłam ten numer w innej sprawie, ale widzę, że mam inną misję z tobą w roli głównej - wyznała tajemniczo. 
- Mogę wiedzieć jaką misję? - zapytał. 
- Teraz nie, ale jeżeli chcesz wiedzieć, to jestem otwarta na propozycję.
Nawet nie masz pojęcia, jak mnie zaskakujesz - wypowiedział i usłyszał śmiech po drugiej stronie słuchawki. 
- Taki miałam zamiar - odpowiedziała. - To jak?
- Możemy spotkać się dzisiaj, jak ci zależy - zaproponował.
- Wiedz, to że wy piłkarze macie wolne od trenera, nie znaczy, że każdy człowiek na świecie też. Pracuję dzisiaj. 
   No tak. 
- Jutro mam trening, ale co powiesz na poniedziałek? Kończę o 15.30.
- Myślę, że znalazłabym chwilkę. Spotkamy się w Trattorii? 
- To jesteśmy umówieni - uśmiechnął się sam do siebie. 
- Jesteśmy. Cześć, Robert - powiedziała i nie czekała na odpowiedź rozłączyła się.
   Lewandowski długo jeszcze trzymał telefon przy uchu. Zastanawiał się co się właśnie wydarzyło i czy on się właśnie w tej chwili nie umówił z kimś innym niż jego koledzy z drużyny, czy Wiktoria. Czy to właśnie początek końca jego problemów? 
- Cześć, Lauren. 

~*~
- REUS!!! - krzyknęła tak głośno, że chyba cała okolica ją słyszała, a echo doszło aż do Iduny.
- Hm? - mruknął tylko cicho, nie przejmując się swoją żoną.
   Aktualnie oglądał mecz Primera Division, gdzie Real Madryt podejmował u siebie Sevillę. Nie mógł przecież odwrócić wzroku, bo w każdej chwili niezawodny Ronaldo mógł strzelić gola.
- Mógłbyś mi powiedzieć, co to jest?!
   Stanęła właśnie w salonie i z groźną miną wymachiwała białym materiałem. Marco natomiast zerknął na nią by zanalizować przedmiot. Jednak zaraz potem wrócił do poprzedniej pozycji.
- Twoja bluzka - odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na całej kuli ziemskiej.
- Brawo - zaklaskała w dłonie. - Czyli jednak myślisz - po tych słowach została zmierzona przez Marco jego oczami. - Dobra, a teraz dalej, dlaczego ona jest cała brudna?!
- Może ją ubrudziłaś - odparł nie odrywając wzroku od telewizora.
- Ja ją ubrudziłam? - zapytała, ale tym razem odpowiedzi nie otrzymała, bo piłkarz o mały włos nie spadł z sofy, gdy do piłki podbiegł CR7  i w nieziemski sposób wyminął obronę rywali i strzelił bramkę.
- Widziałaś to?! - krzyknął teraz do niej z wielkim zacieszem na twarzy.
   Nie było mu jednak dane długo się cieszyć, bo w odpowiedzi dostał w twarz ową bluzką.
- A teraz przyjrzyj się jej, a najlepiej powąchaj - rozkazała brunetka, która stała już obok niego.
- Dlaczego mam wąchać twoją bluzkę? - zdziwił się.
- Dlatego, bo jest cala brudna, przez ciebie!
- Skąd masz pewność, że przeze mnie?
- Miałam ją na sobie wczoraj i była czysta. Zostawiłam ją wieczorem w łazience. Jesteś jedyną osobą, która była w domu. No chyba, że jakiś włamywacz wkradł się i wytarł nią swoje brudne i przepocone giry pod treningu! - krzyknęła.
- No dobra, no. Może rzeczywiście zdarzyło mi się pomylić, ale nie moja wina, że w łazience nie było ani jednego ręcznika. Śpieszyłem się, a tylko twoja bluzka była pod ręką - tłumaczył, a na końcu tylko głupi się uśmiechnął. - Oj nie denerwuj się. Kupię ci nową - zatwierdził i złapał ukochaną w pasie.
- Nie kupisz mi nowej, tylko będziesz prał ją ręcznie - wycedziła przez zęby i rozczochrała mu strasznie włosy, które jak zwykle były idealnie ułożone.
   Po ostrej wymianie zdań, Wiktoria miała już odchodzić, ale nie mogła, bo jej mąż wstał i złapał ją od tyłu, gdzie następnie lekko rzucił na sofę, gdzie siedział wcześniej i zaczął ją gilgotać. Obydwoje śmiali się i zapomnieli już o tej dość zabawnej awanturze. Kochali się oboje. Oni są idealnym przykładem młodego małżeństwa, które nie potrafi wytrzymać bez drugiej osoby.
- Błagam... już dość... - prosiła Reusa i ten o dziwo zastopował swoje ruchy.
   Dziewczyna zerknęła na niego, a blondyn przybliżył się do niej i pocałował w różowe usta. Polka nie była mu dłużna i oddawała pocałunki z równie wielkim oddaniem. Czy ich miłość minęła, albo osłabła? Nigdy w życiu. Jest coraz bardziej silniejsza.
   Wiktoria jeszcze mu nie powiedziała o ciąży. Miała zamiar zrobić to właśnie teraz. Chciała wyjść z nim w pewne miejsce. Planowała to już od dłuższego czasu, ale nigdy nie natrafiła się idealna okazja. Teraz nawet i los jej pomógł.
- Wiesz, jak bardzo cię kocham? - powiedziała, gdy przestali się całować nawzajem.
- O proszę. Myślałem, że nienawidzisz za tę bluzkę - zaśmiał się.
- Bo tak też jest - odparła. - I ja nie żartowałam z tym ręcznym praniem - ostrzegła go.
   Zaśmiali się znowu i Reus, który znajdował się nad nią, pomógł wstać brunetce.
   Wtedy właśnie chciała chciała mu zaproponować wyjście razem. Była lekko zestresowana, ale pewna. Gdy miała otworzyć usta, rozbrzmiał się dzwonek do drzwi, a zaraz po nim głosy przyjaciół Marco.
- Weszliśmy, więc jeżeli jesteście jakoś zajęci, macie minutę by się ubrać! - krzyczał Marcel, a Wiktoria z Marco zaśmiali się głośno.
- Szybko łap swoje spodnie - próbowała być poważna, ale jednak nie do końca się jej udało, bo zobaczyli Marcela i Robina wchodzących do salonu z piwami w ręku.
- Ej, mieliście dać nam minutę! - oburzył się piłkarz Borussii Dortmund.
- Chciałem poczekać, ale Marcel strasznie nalegał, bo chciał popatrzeć - odezwał się wyższy, a cała grupa wybuchła śmiechem.
- Ale widzę, że jednak coś się działo, bo jakieś bluzki tu leżą - skomentował Fornell, który w ręku trzyma część garderoby Wiktorii. Tę samą, o którą była wcześniejsza sprzeczka. - Jeszcze jakieś brudne.... Widzę macie ciekawe życie seksualne...
- Ja nie narzekam, ale Marco tak, ale jak będzie prał mi ją ręcznie - zaśmiała się zwycięsko i zostawiła chłopaków samych, zabierając przy okazji swoją własność.
   Przyjaciele piłkarza rozsiedli się wygodnie na kanapie i zaczęli oglądać interesujące spotkanie Realu. Tak jak się umówili wcześniej. Marco nie miał pojęcia, że Wiktoria planowała coś dla niego, więc nie odmówił chłopakom. Ona sama nie była zła na niego. To było oczywiste. Nie winiła go, ani tym bardziej chłopaków. Postanowiła, że przyjdzie jeszcze czas. Najwidoczniej los ma wobec niej
jakieś inne plany.

- Chcesz powiedzieć, że...
- Tak, kocham cię. Od początku coś do ciebie czułem, ale byłem idiotą i tego nie zauważyłem 
-Ja ciebie też kocham. Idioto...

____________________________________________________________
WAŻNE:
Czy to ma jeszcze sens? 
Ma sens pisanie jeszcze tego kontynuacyjnego opowiadania? 
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę od Was wymagać dużej ilości komentarzy. Nie chce wymagać od Was tego, byście pisały pod komentarzem długaśne opinie.
Chcę od Was po prostu jakiegoś znaku, że jesteście.
Gdy proponowałam Wam drugą część tego opowiadania zainteresowanie było ogromne. W ankiecie wzięło udział ponad 30 osób i wszystkie (z wyjątkiem jednej osoby) były na tak. To, więc gdzie są teraz te osoby?
Pisanie sprawia mi ogromną radość i kocham to robić, a gdy jest wena mogłabym siedzieć cały dzień i pisać dla Was, ale dobrze wiecie (ci co piszą) że gdy komentarzy jest niewiele, to ta wena znika, pojawiają się myśli, że już nie jest się dobrym, gorzej się pisze, wypaliło się. Ja to wszystko rozumiem i jeżeli tak jest, to chyba lepiej to napisać niż pozostawiać osobę w nieświadomości. Nawet jeśli mnie nie znacie, to najcięższa prawda jest zdecydowanie lepsza niż najpiękniejsze kłamstwo.
Nie wiem... Nie podoba Wam się historia? Spodziewaliście się czegoś innego? Lepszego?
Mieliście świadomość, że to będzie coś innego. Inna historia. Nie będzie ciągle Wiktorii i Marco, a będzie Ann i Mario, ale i też Robert, no i teraz Lauren.
 Dodaje za rzadko? Nie dziwcie się, ale gdy nie ma komentarzy, nie ma ochoty na pisanie, a gdy jej nie ma rozdziały pojawiają się w takich odstępach, jak widać.
Jak już mówiłam... nie zrozumcie mnie źle. Ja bym do Was nie miała pretensji (chociaż czy to do końca można nazwać pretensjami to nie wiem) gdyby nie to, że ja sama stworzyłam kontynuacyjnego bloga, nie pytała się Was o zdanie. Ale ja tak nie zrobiłam. To wy zadecydowaliście, że je chcecie. Była ankieta, mogliście napisać pod postem. Dałam Wam wolną rękę. Zdecydowaliście, więc ja wywiązałam się z obietnicy, że dostosuję się.
Nie będę ukrywała, że na ten moment ciężko jest mi pogodzić pisanie i z resztą, ale zawsze mi się udawał i gdybym tylko chciała to mogłabym. Ja chcę, ale Wy?
Ale... zawieszenie bloga byłoby mi na rękę...
Tak, zawieszenie.
Nie robię jeszcze tego. Ale daje szansę Wam.
Komentujcie. Nie chce jakiś wierszy, czy kolejnych opowiadań pod rozdziałami. ale jednozdaniową opinię. Nawet nie wiecie, jaką daje to autorom świadomość, że jesteście.
Chcecie, czy nie.
Zawiesić, czy nie.
Nie macie określonego czasu. Jednak, jeżeli do następnej niedzieli nie zobaczę, że coś się zmieniło, albo uznacie, że jednak ten blog, to nie jest to, to zostanie usunięty, a w najlepszym wypadku zawieszony.
Usunięty, gdy uznacie, że jednak Wam się nie podoba, to nie będę zaśmiecała bloggera niedokończonymi opowiadaniami.
Zawieszony, gdy będzie mało komentarzy, ale uznam, że może jeszcze tu wrócę.

Ponownie daję Wam wolna rękę.
Cześć :)

17 komentarzy:

  1. Kochana dużo osób czyta musisz czekać teraz jest 1 miesiąc nauki i narazie wszyscy chcą się starać jak na początek a później będzie mniej nauki i wszyscy będą komentować nie zawieszaj tego bloga proszę pomysl o tym gronie co czytają a nie mają czasu komentować i pomysl też o tych co komentują piszesz genialne blogi i dużo osób to czyta uwierz nie zawieszaj ani nie usuwaj pisz przynajmniej dla tych kilku osób ( według ciebie) Pozdrawiam Aga <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak nie usuwał jesteśmy z tobą:-)
      Justyna

      Usuń
  2. Proszę nie rób tego, przeczytała wiele blogów ale ty przebijasz inne. Jestem twoją największą fanką ale nigdy noe dostałaś żadnego komentarza odemnie, ale uwież teraz będe komentować dwa razy mocniej. Sama piszę opowiadanie ale boje się udostępnić. Mam nadzieję że cie przekonamy. Kobicuje Tobie:-)
    Nigdy nie cztałam blogów niezkończonych, Twój jest pierwszy. Kochamy cię wszyscy.
    A jutro kibicujem wspólnie pszczółką.
    Pozdrawiam Wiki
    Ps jeśli chcecie żeby kontynłowała piszcię w odpowiedzi buzkę :-) oraz swoje imię. Wiktoria zaczyna akcję Przywrócić pewność siebie Weronice.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, nie usuwaj bloga!!! :<< Ani nie zawieszaj...
    Piszesz tak cudownie!!! (podtrzymuję mój dłuugi wywód z poprzedniego bloga)
    Ja jestem odnośnie zawieszania na wielkie i krzyczące "NIE!".
    Takie oto moje zdanie.
    A zdanie o tym rozdziale?
    WSPANIAŁY!
    Część 2-ga nie zawsze przecież musi być o tej samej parze. To by na dłuższą metę byłoby nudne!
    Robert i Lauren. Ogromnie ciekawa para. Mogę ich nazwać "parą"? Nie mogę się niczego spodziewać, usiłować przewidzieć, bo -raz-kompletnie tego nie potrafię -dwa-nie mam żadnego pomysłu u Ciebie na blogu. Bo potrafisz serio człowieka zaskoczyć:)
    Mario i Ann... Żal mi jej i małej Diany. Mario w tym blogu zupełnie jest nie do poznania.. Co się dzieje?! Kochanka? Może coś ze zdrowiem? Kłopoty w rodzinie? Nie mam pojęcia (kolejny powód, żebyś dalej pisała-nieodparta ciekawość czytelników!)
    No i wreszcie mamy Marco z Wiki... Kłócą się jak stare dobre małżeństwo...ale są jednocześnie w tym tacy słodcy<3
    Nie rezygnuj z tak wspaniałego bloga! Nie poddawaj się!
    ...A nawet jeśli zawiesisz...to my będziemy czekać ile trzeba będzie!
    Życzę Ci powrotu energii i ochoty do pisania takich dzieł sztuki:)
    korzystając z okazji-zapraszam do siebie na 27:)
    Buziaki kochana:**

    OdpowiedzUsuń
  4. TY nie możesz tego zawiesić, ani tym bardziej usunąć!!! Doskonale cię rozumiem i dobrze wiem jak to jest nie mieć wystarczająco dużo motywacji do napisania kolejnego rozdziału. Sama jestem teraz w takiej sytuacji już od dłuższego czasu, więc pamiętaj że jestem z Tobą.
    Rozdział przecudnie napisany. Ciekawi mnie tu wszystko... Szczególnie to co dzieje się z Mario, bo szczerze mówiąc nie wygląda to dobrze. Zachowuje się jak kompletne dziecko. Nawet nie potrafi się wytłumaczyć i szczerze przeprosić. Żałosny jest, ale mimo wszystko myślę jednak, że musi mieć jakieś problemy i już niedługo dowiemy się co jest powodem takiego zachowania.
    Reus pobił samego siebie z tą bluzką. Już sobie wyobrażam go, jak pierze tą bluzkę. Komedia!
    A na koniec najlepsze, czyli rola Lauren w życiu zagubionego Roberta. Co oznacza ta tajemnicza misja? I don't know...
    Może ostatnio rzeczywiście przesadzam z długością komentarzy, więc jeżeli ci to przeszkadza to następnym razem postaram się streścić xd
    A dzisiaj wszyscy kibicujemy naszym chłopakom... Do boju na Monachium!
    A no i naprawdę nie chcę, żeby to się skończyło, więc ludzie komentujcie, ze względu na ten wspaniały blog i autorkę, która go tworzy...!
    Z niecierpliwością czekam na nexta. Umieram z ciekawości ;***
    Weny kochana <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytałam właśnie 3 i 4 rozdział i jestem zachwycona. Ciekawa jestem co się dzieje z Mario, hmmmm? Czekam z niecierpliwością na następny rozdział. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jesteśmy, nie komentujemy, ponieważ jesteśmy zaczytani:-)
    Pozdrawiam Magda

    OdpowiedzUsuń
  7. Kochana... Nie ma słów, które mogłyby wytłumaczyć moje haniebne opóźnienie... Jednakże spróbuję. Mam tyle na głowie. Nowa szkoła, dużo nauki, dużo pracy... Czasami nawet w weekendy nie mam czasu zaglądać na blogi, dlatego narobiły mi się kolosalne zaległości. U Ciebie jestem do tyłu, aż o 4 rozdziały... :( Teraz mam długi weekend. Obiecuję, że w ciągu tych wolnych dni nadrobię wszystkie zaległości! Wybaczysz...?
    A blog? Jest cudowny. Kontynuacja jest cudowna. Nowa historia jest cudowna. W żadnym wypadku nie masz usuwać tego bloga! Tzn. ja bardzo bym tego nie chciała... :)
    Rozdział? Idealny. Tak, jak zawsze w Twoim wykonaniu. ;)) Mistrzostwo świata!
    Robert taki zmartwiony, że nigdy więcej nie spotka Lauren, a tutaj proszę. Problem rozwiązuje się sam. ;) Cieszę się, że dziewczyna pozostawiła mu ten numer. On chyba... wpadł. xD Tzn. Lauren chyba mu się podoba. A mnie natomiast podoba się to, że ona mu się podoba. ^^ Robert zasługuje na szczęście. ;) I ufam, że po raz pierwszy od śmierci Anki będzie szczęśliwy. :) Już nie mogę doczekać się tego ich spotkania! ^^
    A Mario? Co się z nim do cholery wyprawia?! Jeżeli tak dalej pójdzie to straci Ann... Ona tak bardzo się o niego martwi. Poświęciła wszystko dla rodziny karierę, modeling... a on? On takie cyrki odpiernicza... Nie rozumie go... Na pewno jest jakiś powód, ale jaki? :/
    Ach, czekam aż Wiki opowie Reusowi o dziecku, ale chyba póki co nie jest to jej dane. :(
    A z tą bluzką? Normalnie zaczęłam się śmiać jak wariatka! :'D
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń