niedziela, 11 października 2015

Rozdział 5

~*~
- Jeszcze to do mnie nie dociera... - wzdychała szczęśliwie dziewczyna o bardzo jasnych, farbowanych włosach.
- Do mnie w jakimś stopniu też nie - przyznała się, a potem obie zaśmiały się.
- Przecież niedawno chodziliśmy razem do klasy, a tu proszę! Jedna z nas już ma męża, studiuje, pracuje, a wkrótce zostanie matką. Ten czas tak szybko leci... - mówiła i myślami odchodziła w niezbyt dalekie czasy, gdzie wraz z Polką chodziła do jednej szkoły. 
   Laura Wanke i Wiktoria Reus, wracały właśnie razem z uczelni. Chodzą do tej samej, ale studiują zupełnie inne kierunki. Wiki poszła w ślady dziennikarstwa, a Laura, pomimo skończenia liceum humanistycznego, udała się na medycynę.
   Różne kierunki, różne dziewczyny, różne osobowości, ale ich znajomość jakoś trwa. Podobnie jest z Emmą, Martinem i Oliverem, którzy niestety, ale są na innych uczelniach, dalej od Dortmundu. Utrzymują kontakty, ale to ze względu, że uczą się w tym samym miejscu, Niemce i Polce jest po prostu lepiej i łatwiej.
   Dziewczyny właśnie wracały razem z restauracji do domu, gdzie udały się na wspólny posiłek po ciężkich, a wręcz nawet nudnych wykładach. Wiktoria powiedziała koleżance o ciąży, ale tylko dlatego, bo sama by się domyśliła wcześniej, czy później. Nie mogła zamówić tego co chciała oraz nie konsultowała się jeszcze ze swoim lekarzem i nie wiedziała, czy może pić kawę, czy lepiej ją czymś zastąpić. Laura nie kryła zdziwienia, a nawet dużego zszokowania. Ale po ślubie Wiktorii nie ma już się czego dziwić. Każdy, kto zna ją i Marco, czy chociażby jednego z nich wiedzą, że są strasznie szaleni, a ich pomysły czasami przebijają wszystko, więc gdyby nagle oznajmili wszystkim, że zmieniają zmieniają płeć, nikogo by nie zdziwili. Więc ta ciąża, która na dobrą sprawę nie jest planowana, nie powinna dziwić wielu ludzi. Po prostu stało się, ale nikt nie ma wątpliwości, że nie wywiążą się z roli rodziców. Marco, który jeszcze o tym nie wie, ale dowie się za dniach, będzie wspaniałym ojcem. Nie raz wspominał, że dziecko jest jego marzeniem. Chciałby zostać tatą. Chciałby mieć kogoś, kto odziedziczy po nim cechy. Te głupie, ale i te dobre, którymi się charakteryzuje Niemiec.
- Zobacz, ty już wyszłaś za mąż i będziesz miała dziecko, a ja? Nawet chłopaka nie mogę sobie znaleźć! - skarżyła się, a Wiktoria wybuchła śmiechem. - Nie śmiej się, bo to nie zabawne. Okaże się jeszcze, że zostanę starą panną z kotami.
- Ale przecież co chwilę ktoś się obok ciebie kręci, więc na brak adoratorów nie możesz narzekać - słusznie zauważyła.
- Wiktoria, daj spokój! Jakoś, a nie ilość się liczy. Ale w sumie, co ty możesz wiedzieć, jak twoim mężem jest piłkarz.
- No właśnie, że bardzo wiele - zaśmiała się zwycięsko.
   Dziewczyny dyskutowały jeszcze długo i pewnie rozmawiałyby dalej, ale niestety musiały się rozdzielić. Pożegnały się i teraz pani Reus spacerowała spokojnie na Phoenix See, gdzie mieszkała już od dłuższego czasu.
   Mimo, że wiele się zmieniło, to czasami lubiła pobyć trochę sama i pomyśleć o tym, co dzieje się dookoła. Ciąża... Dla wielu oznacza, to przecież koniec świata. Pewnie dla niej samej byłoby podobnie, gdyby na miejscu Marco byłby ktoś inny. Ale nie jest. Jest on - Marco Reus. Wierzy, że ucieszy się na samą myśl o rodzicielstwie i będzie pałał wielką radością, jak ona sama. Chociaż może tego nie ukazuje, to ona się naprawdę cieszy. Po prostu na razie nie ma za wiele osób, z którymi mogłaby tą radość dzielić, bo tylko wie Robert i teraz Laura, która i tak dowiedziała się przez głupi przypadek. Dla niej najlepiej było, jakby już teraz powiedziała o tym piłkarzowi, ale musi poczekać, bo nie chce zrobić tego w zwykły sposób. W sobotę to prawie się udało, ale nieumyślnie Marcel z Robinem pokrzyżowali jej plany. Dzisiaj nie może być niepowodzeń.
   Nie wiedziała nawet kiedy, ale wchodziła już do klatki. Rozmyślanie czasami pożera mnóstwo czasu, ale dobrze jest czasami jednak pomyśleć i pobyć z samym sobą.
   Powoli pokonywała wszystkie schody, bo akurat dzisiaj winda jest w naprawie, więc nie mogła na to nic poradzić. Po chwili znalazła się przed drzwiami, które były otwarte. Było już po 16, więc Marco znajdował się w domu. Weszła głębiej i od razu poczuła, że z piłkarzem ktoś się znajduje. Słyszała rozmowy dobiegające z salonu, ale nie mogła za bardzo rozróżnić, kto to jest. Jedno było pewne - ktoś na pewno.
   Posuwała się powoli do przodu i potem dopiero doszedł do jej uszu męski, dorosły głos. Pomyślała o tym, że to może być ojciec jej męża, ale po sekundzie zrozumiała, że jednak nie. Zobaczyła, że z Reusem siedział sam Volker Struth. Ten sam, który załatwił kontakt dla Mario w trybie natychmiastowym. Ten sam, który liczy, że jego klienci będą robili wszystko to, o co zostaną poproszeni. Ten sam facet, dla którego transfer oznacza jedno - pieniądze.
- Sądzę, że to powinno ci się spodobać - mówił spokojnie i pokazywał piłkarzowi, jakieś kartki papieru.
   Byli tak pochłonięci rozmową, że nie zauważyli Wiktorii i pewnie długo żyliby w nieświadomości, że obok nich stoi żona niemieckiego zawodnika, gdyby nie dała o sobie znać.
- Dzień dobry - przywitała się i odłożyła jednocześnie torebkę na komodę obok.
   Marco jak zauważył swoją ukochaną, uśmiechną się do niej od razu szczerze, ale zaraz powrócił do czytania czegoś. Jednak starszy pan, nie odpuścił i na nieszczęście dziewczyny, wstał i podszedł do niej.
- Wiki! - krzyknął i przytulił ją do siebie.
- Dzień dobry - powtórzyła i skrzywiła się lekko, gdy została objęta przez agenta.
- Jak się zmieniłaś. Oczywiście wypiękniałaś. Ten mój Marco, to ma nie tylko talent na boisku, ale i w życiu prywatnym. Co tam u ciebie? Słyszałem, że dalej studiujesz? Dziennikarstwo, tak? Bardzo dobry kierunek. Podoba mi się. Pracujesz już gdzieś? Jak nie, to mam znajomego, który poszukuje stażystów do redakcji. Ale może za jakiś czas będziesz pracowała w Hiszpanii, czy Anglii. Taki talent nie mógłby się zmarnować. A co tam u Ann?
   Pytał i pytał. Strasznie irytował tym dziewczynę. Po sytuacji z Mario nie miała do niego zaufania i uważa, ze gdyby tylko chciał sprzedałby wszystkich do Barcelony, czy Manchesteru United. Nie ufa mu i Marco dobrze o tym wie, ale nie należy mówić, że źle w jakimś stopniu wykonuje swój zawód. Gdyby nie żądza pieniędzy byłoby okej. Nawet jego dziwny charakter zniosłaby.
   Dziewczynę jednak chwilo zainteresowały słowa agenta sportowego: "Może za jakiś czas będziesz pracowała w Hiszpanii, czy Anglii"? Czy coś się szykuje?
- Dziękuję, a u Ann wszystko oke...
- Już przejrzałeś? - nie dał nawet dokończyć brunetce i od razu oderwał się od niej, gdy tylko zobaczył, że Marco dokłada dokumenty.
- Tak - odparł po prostu i wstał od stołu. - Przejże je jeszcze dokładniej, ale to na spokojnie wieczorem i w razie czego odezwę się do ciebie - mówił i podszedł do lekko zdezorientowanej Wiki oraz objął ją w pasie.
- Tylko mam nadzieję, że nie zachowasz się, jak ten twój koleżka - mruknął pod nosem, gdy pakował swoje rzeczy do teczki.
   Marco i Wiktoria mogli tylko lekko chrząknąć i nic nie odpowiedzieć.
- Chociaż ty jesteś w miarę ogarnięty i rozumiesz, co to jest za sport i że tu nie ma miejsca dla słabych - skomentował gotowy do wyjścia.
   Nie da się ukryć, że agent sportowy od czasu afery z Mario nie ma do niego zaufania i zerwał z nim wszelkie kontakty. Mario stracił Strutha, a on jego. Tutaj jednak nie można się dziwić mężczyźnie. Götze postąpił wtedy bardzo lekkomyślnie i narobił sobie tylko problemów. Skończyło się to wszystko dobrze, ale czy na pewno dla wszystkich? Volker musiał zawzięcie tłumaczyć się przed włodarzami Bayeru, że gwiazda Borussii jednak nie zasili szeregu drużyny z Monachium, bo... się rozmyślił. 
   Struth pożegnał się z dziewczyną całując ją w rękę. Blondyn odprowadził go do drzwi, a Wiki w końcu mogła lekko odetchnąć. Ale z drugiej strony czeka ją rozmowa z Marco, który jest jej winien chyba jakiś wyjaśnień.
   Sama rozebrawszy wcześniej kurtkę, stanęła przy blacie i zaczęła lać sobie wody do szklanki. Do jej uszu dobiegł dźwięk zamykanych drzwi i kroków w stronę jej osoby. Był to oczywiście blondyn, który od razu podszedł do ukochanej i i przytulił ją od tyłu, a dodatkowo pocałował w skroń.
-Jak ja go nie cierpię! - wypowiedziała marszcząc swoja twarz i odkładając jednocześnie szklankę na bok.
   Piłkarz się tylko zaśmiał lekko pod nosem i jeszcze bardziej przytulił dziewczynę do siebie. 
-Da się przyzwyczaić, kochanie - odparł i pocałował ją w policzek.
-Może ty potrafisz zaakceptować tak aroganckiego gościa, ale ja nie bardzo. Po za tym, czego on chciał od ciebie? - zapytała w końcu i odwróciła się przodem do Reusa z pytającą miną. 
   Marco spojrzał na nią. Nie wyglądał na zdziwionego tym pytaniem, bo to przecież było do przewidzenia, że Wiktoria zaciekawi się tym, co robił w ich domu nielubiany gość.
- Przyniósł mi oferty od innych klubów - wyznał, jakby nigdy nic. 
   Polka natomiast podniosła brwi ze zdziwienia. Otworzyła szeroko oczy i czekała na dalsze wyjaśnienia, ale nie było ich. Rozumiała, że blondyn jest piłkarzem i dla niego takie coś jak oferty transferowe to normalka, ale uważała, że mógłby chociaż udawać przejętego.
- Słucham?! - podniosła lekko głos.
   Niemiec dopiero teraz zauważył, że tym wyznaniem lekko wystraszył Wiktorię, a to nie to było zmierzone.
- Spokojnie, Wiki - zaśmiał się i odgarnął ręką z jej twarzy brązowe włosy, które mimo lekkiego upięcia z tyły, opadały na jego śliczną żonę. - Nie denerwuj się, bo to normalne. Jest moim agentem i jego zadaniem jest poinformowanie mnie o ofertach.
- Ja wiem... - westchnęła cicho.- Przepraszam, ale zaniepokoiłam się.
   Prawda jest taka, że dla kobiety odejście Marco z klubu byłoby nienajlepsza opcją. Wie o tym. Dużo rozmawiali o przenosinach i doskonale wie, że Marco jest już długo w Dortmundzie i czasami zmiany są potrzebne. Ona to wie i szanuje, bo przecież świadomie związała się ze sportowcem. Mimo wszystko odejście w tym momencie nie byłoby idealne. Ona teraz zaczyna dopiero życie. Studiuje i pracuje, a wkrótce zostanie rodzicem. Nie wyobraża sobie zostawić wszystkich znajomych, rodzinę i wyjechać, gdzieś do Madrytu, Paryżu, czy Londynu. W przyszłości niedalekiej - tak, ale nie w tym momencie. Chciałaby tu zostać. Chociaż zanim ich dziecko nie podrośnie i zaczerpnie Niemieckiej kultury.
- Nie przepraszaj, bo masz prawo się martwić. Powinienem ci powiedzieć wcześniej o tym, ale ostatnio mamy mało czasy dla siebie i kompletnie mi wypadło z głowy - tłumaczył i miał przecież tyle racji.
- To nie twoja wina, ale Marco... planujesz odejście? - zapytała cicho z miną małej dziewczynki, która boi się, że zostanie całkiem sama bez mamy i taty. 
   Zawodnik BVB głośno westchnął i uśmiechnął się blado do swojej ukochanej żony.
- Chodź. 
   Złapał ją za rękę i nie czekając, pociągnął ją za rękę i zaprowadził do salonu oraz usiadł, a na jego kolanach Wiktoria. Objął ją mocno, z całej siły. Zupełnie jak małą dziewczynkę. 
- Wiki... Wiesz, że w Dortmundzie jestem już kilka sezonów i czasami zmiany są konieczne - zaczął. - Jestem piłkarzem i takie kroki są częścią mojego życia. Nic na to nie poradzę. Jestem w formie i kto wie, czy za jakiś czas jej nie stracę. Wtedy będę mógł tylko pomarzyć by takie kluby, jak Barcelona, czy Real Madryt interesowali się mną. Rozumiesz? - upewniał się.
- Rozumiem, Marco. Związałam się z tobą i wiem na co się piszę.
- Właśnie o to chodzi, że Wiki piszemy się razem. Gdzie ty, tam ja i razem podejmiemy decyzję o mojej niedalekiej przyszłości. Niedalekiej, bo jak na razie zostaję do końca sezonu w Dortmundzie, a potem zobaczymy. Na razie czuję się tu dobrze, ale pamiętaj o tym cały czas, że jest taka możliwość. 
- Może wyglądam na taką, ale nie jestem głupia i ja to wszystko wiem. I rozumiem - dodała po chwili i wraz z Marco uśmiechnęli się i przytulili nawzajem. 
   Leżała tak przytulona do jego klatki piersiowej i nasłuchiwała jego bicia. Słuchała i powoli zatracała się. Czasami takie małe, niewielkie gesty, słowa, czy rzeczy doprowadzają ją do rozmyśleń, ale i też wspomnień. Przypomina sobie wszystko, co było. Również myśli nad tym, co będzie. Jeżeli rzeczywiście powinna powoli przygotowywać się wyjazd, to czy wiele się zmieni? A może wszystko pozostanie takie same? Jednak, czy nie byłoby nudno? Aż za bardzo nudno? 
- Mówiłeś, że ostatnio mało czasu ze sobą spędzamy - słusznie przywróciła poprzednie słowa swojego męża. 
- A tak nie jest? Kiedy ostatnio gdzieś razem byliśmy? Może czas to zmienić? Co powiesz na kolacje we dwoje w jakiejś restauracji, co? - zaproponował, a Wiktoria uśmiechnęła się pod nosem. Plan czas zacząć.
- Czemu od razu restauracja? - zaśmiała się i zerknęła w jego oczy. - A może zaraz wybierzemy się na zakupy, a potem razem coś ugotujemy i wyjdziemy, gdzieś tylko wieczorem na romantyczny spacer, hm? - wypowiedziała swoją wersję, a na koniec zamruczała mu do ucha.
- Z przyjemnością - uśmiechnął się i zaczął całować swoją ukochaną, która chciała mu się szybko wyrwać, jednak złapał ją w swoje silne ramiona i nie chciał wypuścić. Ramiona pełne szczęścia i miłości.

~*~
   Ciepłe promienie słońca zaczęły delikatnie gładzić jego delikatną skórę twarzy. Zmarszczył nieświadomie oczy, a po chwili je otworzył. Sprawiało mu to niemałe problemu, ale po wielokrotnym przeciąganiu się, był już całkowicie wybudzony. Jednak ani myślał o tym, by wstać. Wczorajsza impreza u Marco i alkohol, tylko podtrzymywały go przy zdaniu, że wylegiwanie się jest najlepszym pomysłem na ten moment. Fakt, że za chwile odbędzie się trening w żadnym stopniu nie motywowały go do wyruszenia do łazienki, a potem do kuchni na pysznie śniadanie.
   Gdy właśnie odwracał się na prawy bok i chwycił za telefon w celu przejrzenia różnych portali społecznościowych, drzwi sypialni się otworzyły. Nie stał tam nikt inny niż jego żona, która była w pełni ubrana i wesoła. Jednak, gdy zobaczyła wylegującego się męża, otworzyła szerzej oczy. To nie mogło się skończyć źle.
- Co ty jeszcze robisz w łóżku?! Wiesz która godzina? - pytała i powoli podchodziła do niego.
- Kochanie... - zamruczał i przykrył się szczelniej kołdra, jakby przeczuwał, co za chwile się stanie. 
- Żadnego kochanie, tylko godzina 9 się kłania. Za dwie godziny trening, a po za tym mamy dzisiaj mnóstwo do zrobienia - mówiła i zajrzała do swojej garderoby, z której wyjęła swój szary płaszczyk, co dość dawno nie miała na sobie.
- Praca nie zając, nie ucieknie - powiedział, a brunetka skarciła go mocnym spojrzeniem. 
- Już nigdy nie wypuszczę cię do Reusa w środku tygodnia. Jak ty wyglądasz? - komentowała, gdy przybliżyła się do niego, usiadłszy wcześniej na łóżku. 
- I tak pewnie nie wyglądam najgorzej. Szkoda, że nie będzie ci dane oglądanie Mario - zaśmiał się. 
- Bardziej żałuję, że nie będę mogła oglądać Kloppa, jak będzie was męczyć - zaśmiała się zwycięsko i następnie przytuliła się na chwile do niego, a ciemno włosy mocno zacisnął silne ramiona.
- Powiedziałem już chłopakom o imprezie - odezwał się. - Już nie mogą się doczekać. Po urodzinach u Kuby powiedzieli, że polskie urodziny są najlepsze. 
- Już się boję - wyznała i dodała po chwili przerwy.- Robert...?
- Ta? 
- Poznałam wczoraj pewną dziewczynę - zaczęła i podniosła się. - Jest Polką, a do tego mieszka obok Reusa - zachichotała. - Pogadałyśmy dość długo i wydaje się naprawdę fajna. Bardzo podobna do mnie i nawet trenowała karate. Pomyślałam, że może zaprosimy ją na urodziny i zapoznamy się. Co o tym sądzisz? 
   Westchnął. 
- Nie wiem, Aniu. Nie sądzisz, że to może być ryzykowne. Nie znasz jej. Co jak będzie jakąś dziennikarką, albo tylko wykorzysta fakt bycia na imprezie? 
- Wiem, ale nie uważasz, że przesadzasz? Po za tym dowiedziałam się, że od września będzie chodziła tutaj do Liceum, więc dziennikarką nie jest. Koleguje się, a może bardziej zaczyna kolegować z Caro, więc nie powinna być groźna - ponownie uśmieli się. 
- Serio nie mam zdania Aniu, ale skoro uważasz, że polubicie się to okej. Nie mam nic przeciwko. Zazwyczaj miałaś nosa do ludzi, więc zaufam i tobie, i jej jak ją poznam - zgodził się, a karateczka uściskała go mocno. 
- Zobaczysz, że się polubicie.
- A ładna jest? - zapytał, na co kobieta od razu się podniosła i spojrzała na męża. 
- Nie zapędzaj się ogierze - pouczyła go.
- Spokojnie - wybuchł śmiechem. - Pytam, bo może komuś by się spodobała - poruszył zabawnie brwiami.
- Myślisz o tym samym, co ja? - Lewandowska zaczęła łapać i powtórzyła gest męża.
- Jeżeli myślisz o naszym kochanym Marco, to tak. Może w końcu się ogarnie i gdy pozna jakąś dziewczynę, to znudzi mu latanie z kwiatka na kwiatek. Tylko, to że zna Caroline może być problemem. 
- O to się nie martw. Bardziej zajmiemy się tym, żeby jej nienawiść do Marco zmalała.
- Nienawiść? - zdziwił się. - Jest kibicem Shalke? 
- Później ci opowiem. Teraz wstawaj i idziemy na śniadanie, które już czeka na stole. Potem zadzwonię do Wiktorii i umówię się z nią.
- Tylko żeby to nie skończyło się źle, albo co najmniej gorzej - pouczył żonę i jednocześnie wstali z wygodnego i ciepłego łóżka. 
- Wiesz, co skarbie? Mam przeczucie, że coś z tego będzie. Jeszcze będzie tak, że będziemy im dzieci bawić.

   Robert Lewandowski i brak spóźnienia na ważne spotkanie? To nie idzie w parze. 
   Po raz kolejny gnał po ulicach Dortmundu i tylko liczył, że żaden fotoradar nie zrobił mu fotki. Nie, trening się oczywiście nie przedłużył. Skończył się zgodnie z planem. Jednak Lewy nigdy nie ma wyczucia. Na nic nie zdąża, przez co czasem spotykają go pewne nieprzyjemności. Tym razem za długo zasiedział się chłopakami w szatni, a gdy zobaczył która jest godzina wybiegł z niej niczym Usain Bolt. Nie wytłumaczył nawet za wiele chłopakom, ale chociaż może to i nawet dobrze.
   Pod włoską restauracją znalazł się po 20 minutach. Złapał za dokumenty i jeszcze szybko się przejrzał w lusterku, a następnie wyszedł ze swojego sportowego auta. Zaparkował najbliżej, jak tylko mógł i błagał w myślach, by żaden kibic nie zatrzymał go i nie poprosił o autograf. Na jego szczęście nic takiego nie miało miejsca i prosto z samochodu trafił do restauracji, ale za nim jeszcze pociągnął za drzwi dostał SMS. Pomyślał, że to zniecierpliwiona Lauren, więc szybko odblokował telefon i rzeczywiście napisała Niemka. 
"Czekam na Ciebie na górze"
   No Robert, jak zaraz nie ruszysz swojego wysportowanego tyłka, to jesteś przegrany na starcie. 
   Wszedł w końcu do środka i od razy pokierował się na górę ignorując spojrzenia gości. Idąc po schodach już ją zauważył. Siedziała w kącie. Z dala od wszystkich. Chociaż na dobrą sprawę było tam tylko jakaś inna kobieta z mężczyzną. Siedziała i czytała, albo pisała z kimś na swoim telefonie, jednak gdy zauważyła, że Lewy jest już na miejscu, to odłożyła urządzenie i uśmiechnęła się do niego i wstała.
- Miło cię widzieć - uśmiechnęła się na powitanie i podała dłoń polskiemu napastnikowi. 
   Polak mógł ją dyskretnie obejrzeć i ocenić, że wygląda świetnie. Czarne jeansy i tego samego kolory jesienn botki. Biała, cienka i lekko przebijająca koszula. Chyba jej wizytówką będą mocno czerwone usta i podkreślone, brązowe oczy. Tym razem włosy miała całkowicie wyprostowane. Wyglądała pięknie i jak na kobietę w jej wieku przystało. 
- Mnie również - odezwał się i oboje zasiedli na swoje miejsca.
   Początkowo rozmowa była bardzo płytka i skupiła się głównie na dzisiejszych zajęciach obojga i przeprosinach Roberta za swoje małe spóźnienie. Dopiero, gdy podszedł kelner i podał kawy, które wcześniej zamówili, postanowili przejść do sedna. Przynajmniej Lewy.
- Wiesz... Lauren... Przyszliśmy tu w pewnej sprawie, prawda? 
- To ty do mnie zadzwoniłeś - zaśmiała się i zaczęła patrzeć się w jego oczy, jakby miała w nich jakiś rentgen. 
- Ale to ty podałaś mi swój numer. 
- Ale to ty miałeś możliwość wybrania. Podałam numer, bo chciałam porozmawiać i wyjaśnić coś. Tak to prawda, ale miałeś możliwość. Mogłeś zadzwonić, albo olać jakąś tam kobietę poznaną w nocnym klubie - inteligentnie atakowała piłkarza.
   Nie wiedział już co ma odpowiedzieć. Racja. Ile razy się zdarzało, że kobiety celowo dawały Polakowi swoje numery telefonów, a o nic sobie z tego nie robił? Mnóstwo. Zarówno za życia Ani, jak i po. Teraz jakby był oczarowany tajemniczością tej osoby. Zaciekawiła go. Bardzo, ale ciągle jest pewna granica, której on nie przeskoczy, ani ona.
- Zaciekawiłaś mnie po prostu. Rzadko się zdarza by ktoś po drastycznych słowach zwyczajnie mnie zostawił - wyznał szczerze i popił gorący napój.
- Drastyczne, ale chyba dały ci do myślenia? - podniosła jedną brew do góry.
- Żebyś wiedziała. Dawno nikt nie dał mi tyle tematów do przemysleń - gestykulował rękoma lekko.
- Oh, przepraszam. Nie chciałam, żeby tak to wyglądało. Nie chciałam byś pomyślał o mnie źle. Przekroczyłam wtedy pewną granicę, ale po prostu strasznie wydawałeś się zniszczony. Myślałam, że może chociaż odstąpisz od alkoholu i zrozumiesz, że upicie w niczym ci nie pomoże. Zapomnisz może na chwilę, ale potem czujesz się jeszcze gorzej - mówiła.
- Miałaś tak kiedyś?
- Tak, ale to odległa przeszłość. Zrozumiałam, że czasami, kiedy nie widzi się sensu, to ustalasz sobie pewien cel. Wszystko wtedy idzie o wiele łatwiej.
- Nie zrozum mnie źle Lauren, ale ja nie wiem, czy potrafię. Zaciekawiłaś mnie i twoja ideologia, czy jakkolwiek to nazwać, ale moje życie spieprzyło się doszczętnie. Przyjaciółka poradziła mi bym poszedł na imprezę, a skończyło się to tym, że o mały włos nie straciłem portfela.
- Ale masz szczęście, że ja go znalazłam. Widzisz? Mógł trafić w ręce każdego, ale to jednak ja go znalazłam - uśmiechnęła się. 
- Coś sugerujesz? 
- Nie znam cie, Robert i nie zamierzam poznać. Jednak chciałabym, żebyś przestał zachowywać się tak jak teraz. Wielu ludzi ma większe problemy na sobie, a mimo to jakoś się trzymają - odparła.
- A czy oni stracili żonę, albo miejsce w swojej pracy? 
- Niektórzy nie mają kompletnie nic, ale zmieniają się i chcą żyć. Przynajmniej dla siebie. Ty masz jeszcze resztę rodziny i wspaniałych przyjaciół. Nie traktuj siebie jak jedynego na tym świecie nieszczęśnika. Trzeba ruszyć dalej przynajmniej dla siebie, by pokazać, że jest się wygranym - tłumaczyła, ale Robert ciągle nie wierzył, że jest jakaś szansa dla niego. 
- Ja... nie wiem... Nie wiem, czy potrafię - wątpił.
- To dlaczego nie strzeliłeś sobie kulki w głowę, albo nie podciąłeś żył. Skoro nie widzisz sensu to dlaczego jeszcze tu jesteś? 
   Zamilkł. Spuścił głowę, bo po raz kolejny ta kobieta miała rację. Okrutną, ale racje. Ale dlaczego ona w ogóle chce mu pomóc?
- Dlaczego, Lauren? - zapytał i spojrzał się na nią.
- Dlaczego ci pomagam? - szybko załapała. - Sama zadaje sobie to pytanie, ale gdy tylko wtedy cię zobaczyłam, wiedziałam, że masz problemy. Nie będę ukrywać, że interesuję się piłką i znam cały skład Borussii. Jednak kojarzę co niektórych. Przypadek zadecydował, że znalazłam twój portfel i uznaję, że to jakiś znak, by wbić ci do głowy pewne wartości. Po prostu. 
- Byłbym idiotą, gdybym nie przyznał ci racji - wypowiedział. - Ale ja nie wiem, czy potrafię znaleźć sobie jakiś cel...
- Wróć do składu. Popraw formę - mrugnęła do niego i dopiła kawę, a następnie wstała.
   Lewandowski ponownie się zdziwił, a bardziej mocno zaskoczył.
- Znowu mnie zostawiasz? - zadał jej pytanie. 
- Wykonałam już to co chciałam. Wcześniej powiedziałam, że nie przewiduję dalszej znajomości. Chciałam ci pomóc. Uznałam to za jakiś znak. Może to dziwne, ale czasami wierzę w przeznaczenie. Sądziłam, że to spotkanie było coś w rodzaju pomocy dla ciebie - odpowiedziała.
- Dlaczego cały czas patrzysz na siebie, a nie na mnie? Czy ktoś się mnie spytał, że chcę zakończyć tą znajomość?!- zdenerwował się lekko. 
- Gdybym myślała tylko o sobie, to czy bym tu teraz była? - ponownie go zgięła.
- Lauren - wstał od stołu i podszedł do niej. - Głupio to zabrzmi, ale ja nie chcę kończyć tej znajomości. Powiedziałaś mi coś oraz uświadomiłaś, co nikomu nie udało się w takim stopniu. Dzięki tobie chciałem wstać, a potem iść dzisiaj na trening. 
- Miło mi bardzo, Robert - uśmiechnęła się ukazując swoje zęby.
- Jest szansa, że się spotkamy jeszcze? - zapytał z nadzieją.
- Znasz mój numer. Jeżeli będziesz chciał pogadać, to zadzwoń - uśmiechnęła się.- Muszę już iść. Dziękuję za kawę i zastanów się nad moimi słowami. Gdy już je przemyślisz, to dopiero się ze mną skontaktuj. Do zobaczenia - wyminęła go i odeszła. 
- Do zobaczenia - westchnął. 
   Ponownie go zostawiła. Jednak tym razem ma jeszcze większy mętlik w głowie. 

~*~
   Siedzieli przytulanie na wygodnej kanapie. Oglądali jeden z odcinków Breaking Bad, który leciał właśnie na jednej ze stacji. Czerpali radość ze zwykłego leżenia i cieszenia się tą chwilą. To prawda, co zauważył Marco. Ostatnio oboje są strasznie zatraceni w swojej pracy, a przecież związek na tę chwilę jest najważniejszy. Niedługo małżeństwo, które tworzą będzie zapieczętowane już  na dobre. To dziecko, które teraz będzie owocem ich miłości. Wiktoria i Marco zostawiają coś po sobie w postaci tego maluszka, które, miejmy nadzieje prawidłowo, rozwija się w brzuchu Polki. 
   Co do brzucha, to oboje mają je pełne. Jakąś godzinę temu przygotowali pyszną kolację. Oczywiście zrobili ją razem. Właśnie takie małe i niby codzienne rzeczy, które wykonują są najlepsze, jeżeli robi się je razem. 
   Teraz czekali tylko, aż odcinek dobiegnie końca i będą mogli w spokoju ubrać się na spacer, który zaplanowali. Uwielbiali wieczorne spacery. Może potem jeszcze wyjdą na miasto, do centrum. Takie niespodziewane i spontaniczne wieczory są najlepsze.
- Dobra, idę się ubierać - powiedziała brunetka i ruszyła na górę.
- Ja jeszcze tylko wyniki sprawdzę innych meczy - wymamrotał przeciągając się. 
- Ja nie będę na ciebie czekać - pogroziła.
- Zobaczymy, kto na kogo będzie czekać, złotko - spieścił specjalnie i na złość ostatnie słowo.
   Wiktoria tylko pokazała mu język i ruszyła do sypialni. Otworzyła szafę, gdzie były jej wszystkie ciuchy i zaczęła przebierać. Nie miała za bardzo pomysłu, więc wykładała, przebierała, a możliwych stylizacji były dziesiątki.
   Gdy miała ubierać wybrane ubrania, usłyszała jak dzwoni dzwonek do drzwi. Miała nadzieję, że to nie jest żaden przyjaciel Marco, ani jej, bo mają inne plany, a oboje nie lubią odmawiać swoim bliskim. Słyszała, jak Reus podniósł się z kanapy i ruszył otworzyć niezapowiedzianemu gościowi. Nie minęła chwila, gdy usłyszała krzyk blondyna.
- Wiktoria! Chodź tu szybko!
____________________________________________________________
Cześć :)
W sumie nie wiem nawet od czego zacząć, a mam Wam kilka spraw do przekazania. Wybaczcie więc, że ta notka będzie taka trochę nieogarnięta :)
Pod ostatnim postem wyraziłam takie swoje małe rozżalenia. Zrozumiałyście i odzew był niemal natychmiastowy i bardzo Wam dziękuję.
Mam nadzieję też, że żadna z Was nie pomyślała, że chce coś na Was wymusić  i inne podobne rzeczy. Nie chciałam abyście zrozumiały mnie źle. Naprawdę. Żadna z Was tego nie napisała, ale myślę, że ktoś mógł sobie pomyśleć, że manipuluje Wami i straszę zawieszeniem bloga. 
To nie była manipulacja i nie chciałam nic złego, ale po prostu straciłam większy sens pisania, gdy nie widziałam odbioru takiego, jaki był na początku, czy jeszcze nawet przedpremierowo. Mam nadzieje, że rozumiecie. 
Miałam zły dzień i chciałam dodać rozdział, ale gdy zobaczyłam te 5 komentarzy pomyślałam, że to nie ma największego sensu. Po co piszę, gdy nie mam pewności, że ktokolwiek ktoś to czyta. Komentarze są właśnie takim znakiem. 
Dziękuję jeszcze raz za taki odzew i mam nadzieję, że nie zrozumiałyśmy się źle. 

Teraz też mam nadzieję, że będzie chociaż czasami dawały taki znak, jak ostatnio. Nawet zwykła minka, której napisanie zajmuje 10 sekund, nie będzie problemem. Pamiętajcie, że nie tylko ja tworzę tę historię, ale wy też :) 

Także, co sądzicie o powyższym rozdziale?
Wrażenie o Lauren? Zmieniło się, czy dalej pozostaje zagadką :) 

A i takie małe pytanko:
Podczas czytania macie włączone piosenki, czy wyciszacie je?
Jestem ciekawa :)

Dziękuję jeszcze raz i do następnego :) 
Miłej niedzieli!

7 komentarzy:

  1. Kochana, nawet nie masz pojęcia jak bardzo cieszę się z faktu, że dodałaś nexta =D Czekałam na to cały tydzień i wreszcie jest, więc teraz mogę podzielić się z tobą moją opinią...
    Rozdział wyszedł cudownie. Menager się odezwał i coś czuję, że znowu nieźle zamiesza w życiu głównych bohaterów.
    Co do Lauren to mam mieszane uczucia. Pojawia się i miesza Robertowi w głowie. A kiedy znika jej słowa dają mu sporo do myślenia.
    Wiktoria ma chyba pecha, bo ciągle ktoś lub coś przeszkadza jej w powiedzeniu Marco o ciąży. Kto tym razem? Mam pewne przeczucia i koncepcję, ale póki co zachowam je dla siebie. Zaintrygowałaś mnie tym końcem ;) Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Chcę go teraz, już, natychmiast, w tej chwili...!!!
    Z niecierpliwością czekam na nexta ;***
    Weny Ci życzę, kochana <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zawsze fenomenalny jestem bardzo zaintrygowana postacią Lauren. Czekam z niecierpliwością na kolejny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak ja się cieszę, że nie zawiesiłaś!!! <3 <3 <3
    Wiesz, zaczęłam dzisiaj czytać od początku Twojego poprzedniego bloga:) Muszę ci powiedzieć-cały czas zachwyca.
    Ten blog jest zupełnie inny, ale ma swój urok!
    Postać Lauren intryguje. Nie ma co. Menager Marco..przebiegły lis...Namiesza..nie tylko w karierze Reusa ale wydaje mi się, że i w jego małżeństwie z Wiki.
    No i Wiki...Powinna w końcu powiedzieć o ciąży. Nie podoba mi się, że tyle osób wie, a sam ojciec dziecka dowie się na końcu. Bo chyba dowie?!
    Mam nadzieję, że niedługo pojawi się kolejny rozdział i trochę nam spraw wyjaśni.
    Buziaki kochana!!
    Weny:***

    OdpowiedzUsuń
  4. Boski *,* Czyżby Mario przyszedł ? :* Czekam na next i życzę dużo weny <3 ❤

    OdpowiedzUsuń
  5. Kochana!
    Przyznaję, że opuściłam się w komentowaniu ostatnio ale tyle miałam na głowie, że uuuu. Jednak czytam zawsze czytam. Tak jak kochałam pierwszą część tak i teraz jestem ciekawa jak to wszystko się wydarzy. Szczerze Ci powiem, że ta część wydaje mi się ciekawsza bo tak jak tam wszystko kręciło się wokół Wiki i Marco(przeważnie) tak tu fajnie podzieliłaś na części Reusów, Lewego, i Mario oraz Ann, że każdy znajdzie coś dla siebie.
    Liczę na więcej:********

    Kamoncikowa Kali ( ta od: http://zakazany-romans.blogspot.com/ oraz http://milosc-bez-konca.blogspot.com/)
    Nie chciało mi się już logować xd

    OdpowiedzUsuń
  6. Zajebisty *,* Czekam na następny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Jestem i tutaj. ;)
    Rozdział bardzo mi się podoba. :)
    Już nie mogę się doczekać kiedy Wiktoria powie Reusowi o ciąży. Wydaje mi się, że dookoła wiedzą już chyba wszyscy tylko nie Marco. :) Ale jednak zawsze ktoś musi im przeszkodzić, no! :p
    Jestem ciekawa kto stał za drzwiami. I czy stało się coś złego czy wręcz przeciwnie?
    Robert... To wspomnienie z Anią... Jednak znała się na ludziach. :) Już od samego początku postawiła na Wiktorię i miała rację. Wartościowa dziewczyna. :)
    A Lewusek znowu zaplątany... :) Lauren bardzo mnie zaskakuje. Z każdym rozdziałem odkrywa nowe karty. Z każdym rozdziałem wydaje mi się mądrzejsza, dojrzalsza i bardziej odpowiednia dla Roberta. :) Jej rady... Jestem pewna, że Robert weźmie je sobie do serca.
    Ciesze się, że pozwoliła mu jeszcze kiedyś zadzwonić. Tak jak Robert nie chcę, by to się już kończyło. Nie chcę, by kończyło się coś, co jeszcze nie zdołało się rozpocząć. :)
    Lecę dalej :*

    OdpowiedzUsuń