sobota, 24 października 2015

Rozdział 6

~*~
   Przeraziła się. Krzyk Marco był bardzo prawdziwy i nie wydawał się, że woła ją dlatego, bo przyszedł kurier z jej kosmetykami. Chodziło o coś innego. Szybkim krokiem zeszła ze schodów i poszła w kierunki drzwi. Zastała tam Marco, jak przytulał kogoś. Jakąś dziewczynę. Nie poznała jej, ale dopiero po chwili dotarło do niej, że słyszy dźwięk płakania. To ona płakała. 
   Stanęła jak wryta i obserwowała tę scenę. Już wie, kto to jest. To Laura.
- Marco? Wszystko okej? Laura? - podeszła do niej i dziewczyna oderwała się od męża jej koleżanki, a  wtuliła się w Polkę. - Co się stało? - zwróciła się tym razem do piłkarza.
- Nic nie wiem - odpowiedział rozkładając ramiona. - Przyszła już taka cała roztrzęsiona. Spytała się o ciebie i o mały włos by się przewróciła. Jest wykończona - mówił.
- Idź zrób jej herbatę i nałóż lasagne, co zrobiliśmy. Ja z nią pogadam - powiedziała.
   Marco od razu udał się do kuchni i zaczął parzyć wodę na herbatę oraz odgrzewać włoską kolację. Wiktoria udała się na kanapę z przyjaciółką. Musiała jednak chwilę poczekać, bo nic do niej nie dochodziło. Cała się trzęsła i płakała. Wygląda to jakby była już w taki stanie od dobrych kilku godzin. Polka bardzo przejęła się stanem dziewczyny i za wszelką cenę chciała jej pomóc, ale nie wiedziała jak. Nie wiedziała, co ma od niej oczekiwać. Ale z jednej strony Wanke sama do niej przyszła, więc wcześniej czy później opowie małżeństwu Reus wszystko po kolei.
   Czekała chwilę na Marco, który miał przynieść kubek ciepłego napoju, wraz ze swoja przyjaciółką, która ciągle była do niej przyklejona.
- Laura - odezwała się w końcu. - Nie mam pojęcia co się stało, ale z Marco chcemy ci pomóc. Musisz tylko powiedzieć jak - zaproponowała łagodnie, ale wiedziała, że nie ma co liczyć na szybkie odpowiedzi. Dziewczyna jest roztrzęsiona i pewnie sama nie rozumie, co się właśnie dzieje.
- Nikt mi już nie pomoże - wypowiedziała z trudnością.
- Ale skoro do nas przyszłaś, to w jakimś celu - odezwał się piłkarz. - Nie odtrącaj pomocy, bo z każdego dołka da się wyjść - mówił.
- Właśnie - zgodziła się żona piłkarza. - Powiedź tylko co się dzie...
- WŁAŚNIE SIĘ DOWIEDZIAŁAM, ŻE JESTEM ADOPTOWANA!!! - wykrzyczała najgłośniej jak tylko mogła odrywając się jednocześnie od przyjaciółki.
   Byli w szoku. Otworzyli szeroko oczy i nie mogli uwierzyć w słowa wypowiedziane, przez dziewczynę. Dla nich to był szok, a co dopiero dla Laury.
   Blondynka, która przestała przytulać Wiktorię skuliła się i schowała twarz w dłoniach. Była jej ciężko. Jeszcze nigdy nie czuła się w taki sposób, jak właśnie wtedy. Gdyby prowadziła dziennik z zapiskami każdego dnia, pewnie nie wiedziałaby, jak ubrać zdanie w odpowiednie słowa, które pasują do tej sytuacji.
   Była zagubiona i w pełni samotna. Mimo, że znajdywała się w domu swojej dobrej przyjaciółki, ale czuła się mimo wszystko obco. Jak intruz. Ale nie miała gdzie się udać. Do tych ludzi, którzy przez całe życie udawali jej rodziców? Nie. Nie wyobrażała sobie tego. Gdy tylko wróciła ze szkoły i przez przypadek podsłuchała rozmowę państwa Wanke, nie czekała na wyjaśnienia od nich. Rozpętało się piekło. Laura z trudnym charakterem nie mogła poradzić sobie z tą informacją, co skończyło się, jak po prostu źle. Cały ten czas była sama i błąkała się po mieście płacząc na przemian.
- Laura - szturchnęła ją cicho Wiki. - Proszę powiedź coś.
- Nie potrzebnie tu przyszła. Tylko narobiłam wam problemów - odparła nagle i wstała z kanapy, na której siedziała.
- Co ty robisz? Wracaj, Laura! - krzyknął piłkarz.
   Wiktoria również wstała, a zaraz po niej ruch powtórzył piłkarz.
- Dokąd chcesz wrócić? - zapytał.
- Nie wiem - odpowiedziała pociągając nosem.
   Polka natychmiast do niej podeszła i wyciągnęła pomocną dłoń.
- Chcemy ci pomóc. Wiem, że tego nie powiesz, ale sama szukasz tej pomocy. Zostań na noc, bo ja, a tym bardziej Marco nie wypuścimy cię z domu, dobrze? A jutro porozmawiamy na spokojnie, bo jestem cały dzień w domu.
   Co miała zrobić? Najchętniej by odmówiła, bo to nie idzie w parze z jej zasadą, ale nie mogła. Nie miała innego wyjścia. Musiała w końcu przyjąć pomoc, bo bardzo jej potrzebowała.
- Dobrze - zgodziła się.
- Ale najpierw coś zjedź, a potem się położysz - dodał Reus, który nie mniej niż Wiktoria przejął się sytuacją jej koleżanki.

~*~
   Ich ostatnie dni nie różniły się zbytnio od siebie. Wszystko, każdy ruch wykonywali automatycznie, gdy jedno z nich było obok. Ignorowali się i praktycznie nie rozmawiali. Wyjątkiem były sprawy konieczne związane z opieką nad Dianą, czy powroty któregoś z domu. Chociaż nawet i to było pretekstem do częstych kłótni. Tak, niestety. Mimo, że nie rozmawiali ze sobą, to kłótnie były codziennością. Atakowali siebie nawzajem, a Ann coraz bardziej denerwowała obojętność Mario, która była powodem wielu sprzeczek. Żadne z nich nie chciało wyjść na przekór i zwyczajnie wyciągnąć dłoń na zgodę.
   Tego ranka Ann lekko zaspała. Nie miała, co liczyć, że obudzi  ją Mario, bo spali w oddzielnych pokojach. Kathrin w ich wspólnej sypialni, a piłkarz w pokoju gościnnym.
   Jak wstała było parę minut po 8, a na 9 miała spotkanie z dietetykiem. Musiała się śpieszyć, ale co najgorsze, odezwać do Götze, bo nie będzie miała czasu odwieźć małej Diany do opiekunki. 
   Wstała szybko z łóżka i popędziła do pokoju córki, ale nie było jej tam. Jakiś plus, że Mario zajął się nią w końcu sam. Zmieniła więc kierunek i zawróciła do sypialni i wyjęła z niej ubrania na dzisiejsze spotkanie. Złapała za ciemne, trochę grubsze leginsy oraz szarą, asymetryczna tunikę. Wzięła te rzeczy oraz jeszcze czystą bieliznę i poszła do łazienki, gdzie najpierw wzięła szybki, ale bardzo odprężający prysznic. Ubrała się i wykonała wszystkie inne konieczne, poranne sprawy. Nie chciała się zbytnio śpieszyć, bo wiedziała, że pośpiech tylko przeszkadza, więc wykonywała czynności tylko trochę szybciej. 
   Wyszła, gdy zegarek wskazywał kilka minut po 8.30. Miała dobry czas i to się liczyło. Zeszła 
powoli ze schodów i dostrzegła jak jej mały skarb wesoło bawi się w korytarzu ulubionymi zabawkami. Przy tym śmiała się i mówiła po swojemu wiele słów, ale i też wypowiedziała te, których się już nauczyła, czyli "mama" i "tata".
- Cześć szkrabie - powiedziała, gdy była już blisko Diany.
   Dziewczyna, gdy tylko zobaczyła swoją matkę uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej swoje rączki. Była bardzo związana ze swoimi rodzicami. Była mała, ale kochała już. Nie wiedziała, co się dzieje w okół niej, ale czuła. Czuła, że jest coś nie tak.
   Blondyna z Dianą na rękach weszła do kuchni, w której urzędował sportowiec. Nawet się nie przywitali. Żadne z nich nie spojrzało na drugie. Zachowywali się, jakby nie istnieli. Przypominali tylko o sobie, gdy to było konieczne.
   Brömmel z dzieckiem na rękach, nalała sobie wody do szklani i zarazem ją wypiła. Spojrzała jeszcze raz na zegarek i zrozumiała, że goni ją czas. Musiała już wyjechać, ale ktoś, a konkretnie ona musi powiadomić bruneta, że będzie musiał odwieźć swoją córkę do opiekunki. 
   Niemka czuła wielkie rozżalenie i niechęć do jego osoby. Czuła się źle z tym, że on ją tak ignoruje. ale z drugiej strony sama to robi. Kocha go. Kocha go bardzo i nie rozumie tego zachowania, które pojawiło się w weekend, które pojawiło się znikąd. Chciałaby go zapytać o powody jego zachowania, przytulić, a następnie pocałować. Jednak nie może i to jest dla niej coś dziwnego. Nie może pocałować osoby, którą kocha nad życie. Tylko pytanie brzmi, czy on kocha ją równie mocno?
- Jadę na spotkanie z dietetykiem - odezwała się stojąc tyłem do Mario. - Zawieziesz Dianę do Natalie - oznajmiła. 
   Na twarzy piłkarza malowała się ta sama obojętność, co wcześniej. Jego mimika nie ulegała zmianie, chociaż bardzo chciał. 
- Nie możesz ty tego załatwić? Śpieszę się na trening - odezwał się.
- Nie, bo spotkanie mam na 9 i powinnam być już w drodze - odwróciła się mówiąc. 
- A może ja też powinienem być już w drodze? - postawił się.
   Kobieta nie poznawała go. Stał się zupełnie obcą osobą dla niej. Teraz jeszcze bardziej nie rozumiała zachowania i postępowania mężczyzny. Zachowywał się jak nie on. Jak nie osoba, którą zna. Coś tu nie gra.
- Przestań Mario, słyszysz?! W co ty grasz?! Nie rozumiesz, że się śpieszę? Tak trudno zaprowadzić swoją córkę do opiekunki, która jest po drodze? - krzyczała, ale na brązowookim nie zrobiło to żadnego wrażenia. Niestety na Dianie tak i to duże. Zaczęła płakać z przerażenia się tą sytuacją. - Widzisz co zrobiłeś? - zapytała z pogarda i zajęła się uspokajaniem dziecka.
- Tak, bo to zawsze ja coś robię! To ja jestem najgorszy!  To ja...
- Nie zachowuj się jak dziecko! Tak się składa, że to wszystko twoja wina, bo nie chciało ci się powiedzieć, gdzie szanowny pan się znajdował całą noc! - nie przestawała atakować Niemca.
- Nie mam nigdzie nakazane, że muszę ci się spowiadać! 
- Mam cię dość, rozumiesz? - ponownie podniosła głos, ale tym razem była już bliska płaczu. - Powiedz od razu, że znalazłeś sobie jakąś dziewczynę! Że ja ci się już nie podobam, bo jestem po ciąży! No dawaj! Dobij mnie!
   Z jej oczu popłynęły pierwsze strumienie słonej wody. Natomiast Götze tylko lekko spuścił głowę i zamilkł. Właśnie wtedy, gdy ona chciała coś od niego usłyszeć.
Nie mam pojęcia co kombinujesz, ale nie podoba mi się to - odezwała się ponownie. - Mam dość twojego znikania, marudzenia i ciągłych humorków, które czasami bywały gorsze od moich w czasie ciąży! Albo mi zaraz powiesz co się dzieje, albo tam masz drzwi! - wskazała na nie palcem.
   Nic nie powiedział. Po prostu odwrócił się i najszybciej jak tylko mógł ubrał buty i kurtkę. Ann śledziła go uważnie i nie mogła pojąć, co on właśnie robi i co się dzieje.
- Nie... - szepnęła. - Gdzie ty się wybierasz? - mówiła do niego, lecz on po raz kolejny ignorował ją. Po raz kolejny ją ranił.
   Nagle podszedł do drzwi i mocno za nie szarpnął wychodząc, łapiąc wcześniej za swoją torbę treningową.  
-Mario, do cholery! - krzyknęła bezsilnie. 
   Ciągle miała mała na rękach. Delikatnie zsunęła się po ścianie i schowała twarz w główce córeczki. Zaczęła płakać, a minuty mijały. Potem przypomniała sobie, że ciągle jest umówiona. Jednak nie pójdzie na to spotkanie. Nie w takim stanie. Nie teraz.
   On w tym czasie wsiadł w samochód i odjechał z piskiem opon. Sam był cały roztrzęsiony. Ostatnie dni zmieniły jego życie diametralnie. Już nic nie będzie takie samo i to go dobijało. Pewna era się skończyłam, tak jak i on sam.

~*~
   Stała w kuchni ubrana w jasne, dopasowane jeansy. Górę zdobił biały top oraz narzutka z szarego, rozpinanego swetra. Wesoło nuciła śpiewaną piosenkę w radiu i przygotowywała naleśniki specjalnie robione dla niespodziewanego gościa, który wczoraj ją odwiedził. 
   Nie wie jak długo Laura spędziła na płakaniu, ale wie, że było jej bardzo ciężko. Wraz z Marco chciała bardzo jej pomóc i to najlepiej natychmiast, ale wie, że to nie możliwe od tak. Potrzeba czasu, a Niemka potrzebuje go bardzo dużo. W szczególności po takiej wiadomości. Teraz, przede wszystkim trzeba z nią porozmawiać, bo wiele spraw jest dla Wiktorii niejasnych. Jednak musi podjeść do niej zupełnie inaczej. Łagodnie, a co najważniejsze nie naciskać. Dowiedzenie się, że było się adoptowanych, a osoby, za które uważałeś rodziców, nimi naprawdę nie są, jest straszne. To kompletne odwrócenie życia do góry nogami.
   Gdy nakładała właśnie ostatniego naleśnika na talerz, usłyszała kroki. To schodziła na pewno Laura, bo tylko one dwoje zostały w domu, a Marco od godziny jest już na treningu. Dziewczyna po chwili odwróciła się i ujrzała blondynkę, która szła ślimaczym tempem do przodu. Jej wygląd nie należał do korzystnych. Włosy porozrzucane na wszystkie strony, poczerwienione oczy i wczorajszy strój. Polka uśmiechnęła się do niej życzliwie. Odwzajemniła gest, ale widać było, że zrobiła to wymuszająco.
- Zrobiłam twoje ulubione naleśniki - powiadomiła ją. - Siadaj i jedz - powiedziała oraz postawiła talerz na stole.
   O dziwo Laura od razu wykonała jej polecenie. Nie powiedziała żadnego "ale". Wiki od razu pomyślała, że może to już jakieś postępy.
- A ty nie jesz? - zapytała cicho i spojrzała na nią z dołu.
- Nie, ja już jadłam z Marco - wyjaśniła wycierając przy okazji dłonie papierowym ręcznikiem.
- Nie musiałaś - szepnęła jeszcze ciszej i spuściła przy okazji głowę, zupełnie jakby było jej głupio.
- Ale chciałam! - podniosła na nią głos. - Nie pyskuj, tylko jedz. Idę na górę sprawdzić maile, a jak wrócę talerz ma być pusty - zagroziła palcem i nie czekając na odpowiedź udała się na górę w celu sprawdzenia wiadomości.
   Nie chciała się już z nią kłócić i pewnie, gdyby nie to, że nie miała już na to siły, to wdałaby się w poważniejszą rozmowę z Wiki. Jednak dała sobie spokój i postanowiła zajadać się tymi naleśnikami, które Wiktoria przyrządziła idealnie. Smakowała je i zastanawiała się, co ma teraz zrobić ze sobą. Dokąd pójść? Wie, że może liczyć na koleżankę, ale ona jest typem osoby, dla której pomoc jest oznaką dużej słabości. Laura nie lubi pokazywać, że jest słaba. Głupio jest jej być na głowie Reusów. Jednak z drugiej strony nie ma gdzie się udać. Nie ma też wystarczająco dużo pieniędzy na rozpoczęcie nowego, własnego życia. Wprawdzie zaczęła od niedawna praktyki, ale tylko by się usamodzielnić i chociaż trochę odciąć od rodziców. Chociaż teraz nie wie, jak ma nazywać tych ludzi. Mama i tata? Nie ma pojęcia. Ma pustkę w głowie i zupełny brak pomysłu na to, co dalej. Jest po prostu w kropce.
   Jej rozmyślenia przerwała świadomość tego, że skończyły się właśnie wszystkie naleśniki. Wstała od stołu i od razu zabrała się za sprzątanie. Gdy własnie skończyła myć naczynia z góry schodziła brunetka.
- Smakowało? - zapytała od razu o opinie.
   Zależało jej, bo odkąd mieszka z Marco musiała nauczyć się tej magicznej umiejętności jaką jest gotowanie.
- Było pyszne - uśmiechnęła się szczerze. Pierwszy raz odkąd to wszystko się wydarzyło.
- Zrobię nam coś do picia i pogadamy, co?- zaproponowała gospodyni.
   Chciała jej odmówić tak naprawdę. Nie miała ochoty na rozmowę z koleżanką, bo nie było jej tak zwyczajnie na to stać. Jednak wie, że może się przełamać. Przynajmniej dla Wiktorii i dla samej siebie.
   Pięć minut później, dziewczyny siedziały na kanapie z gorącymi kubkami gorącej czekolady. która jest chyba dobra na wszystko. W tle było słychać grający telewizor przełączony na jakiś kanał informacyjny.
- Nie zapytałam nawet, czy chcesz ze mną porozmawiać - zaczęła i wzięła łyk picia.
- Gdybym nie chciała, to bym coś powiedziała - odparła.
- Co się tak naprawdę wydarzyło wczoraj, Laura. Opowiedz, proszę.
   Od razy przeszła do konkretów. Wanke się zawahała, ale pomyślała, że i tak nie ma już nic do stracenia. Głośno westchnęła i zabrała się za opowieść.
- To było, jak wróciłam do domu. Zaraz po spotkaniu z tobą poszłam do sklepu kupić moją ulubioną herbatę, ale nie było jej, bo ktoś przede mną ją wykupił. Zezłościłam się lekko i po prostu poszłam do domu. Gdy jestem zła, zachowuje się spokojnie i nie krzyczę, gdy wchodzę do mieszkania, więc zachowywałam się ciszej niż zazwyczaj. Wtedy właśnie usłyszałam ich rozmowę. Mówili o tym, że w końcu będą musieli mi powiedzieć o... - zacięła się i przełknęła głośnio ślinę. - ... o tym, że jestem adoptowana. Jak to usłyszałam to cały świat się zawalił. Mówili też coś, o jakiś dokumentach, które powinnam zobaczyć. Wspominali, że jestem już dorosła i ich obowiązkiem jest powiadomieni mnie. Już wtedy jednak nie miałam siły i chciałam wybiec, ale usłyszeli mnie - mówiła, a z jej oczu pociekły pierwsze łzy. - Pytali się mnie, czy coś usłyszałam, a wtedy się po prostu zaczęło. Nie umiałam zapanować nad swoim gniewem i po prostu krzyczałam na nich. Powiedziałam, że ich nienawidzę i wybiegłam z domu. Przez cały ten czas błąkałam się po ulicach i zastanawiałam dokąd pójść. Chciałam to zrobić wcześniej, ale bałam się, że będę przeszkadzać. Tobie i Marco. Chciałaś my przecież powiedzieć o ciąży. Nie zdążyłaś prawda?
- To nie ważne teraz - wypowiedziała i przytuliła się do blondynki, odkładając wcześniej kubek. - Po pierwsze to zwariowałaś. Od razu trzeba było tu przyjść. Przecież nigdy bym cię nie wyrzuciła, a tym bardziej Marco. Są rzeczy ważne i ważniejsze. W tamtym momencie ty byłabyś najważniejsza. Pamiętaj o tym.
- Nawet nie wiesz, jak mi jest teraz ciężko - wyznała hamując potok łez. Jednak nie wytrzymała i rzuciła się w ramiona przyjaciółki, która bez niczego ją przygarnęła.
- Nie wątpię - przyznała rację. - Ale co chcesz teraz zrobić?
- Nie mam pojęcia... - westchnęła. - Nie mam dokąd się udać, nie nam też pieniędzy. Jestem w kropce - schowała twarz w swoje dłonie. 
- Laura, pamiętaj ja ci pomogę. Możesz na mnie liczyć, ale nie sądzisz, że powinnaś porozmawiać ze swoimi ro... - zatrzymała się i zastanowiła chwilę. - No z nimi. Chyba należą się jakieś wyjaśnienia?
- Oni mi nie wyjaśnili, że jestem adoptowana - oburzyłam się.
- A dałaś im taką możliwość? Nie przeczę, że to w jaki sposób się dowiedziałaś jest straszne i zdecydowanie powinni ci powiedzieć wcześniej, ale jestem prawie pewna, że zrobili to by cię ochronić. Może nie chcieli pokazywać ci smutnej prawdy, albo prawdy o twoich prawdziwych rodzicach. Nie możesz być na nich zła, że ci nie powiedzieli. Jedynie możesz być przerażona całą tą sytuacją - tłumaczyła.
- Wiki, ale ty nie wiesz jak to jest! - zdenerwowała się i wstała. - Właśnie się dowiedziałam, że osoby, które mnie wychowały, którym mówiłam "kocham cię", nie są moimi rodzicami.
- A czy to coś zmienia? Mimo, że biologicznie są dla ciebie obcymi ludźmi, to oni cie wychowali. Nie osoby, po których odziedziczyłaś cechy, a te, które były z tobą całe życie. Kochasz ich przecież - mówiła spokojnie.
   Wiktoria starała się zachowywać spokojnie. Nie krzyczała, a starała się pomóc najlepiej jak tylko może. To już kolejny dowód, który pokazuje, że dziewczyna wyraźnie wydoroślała. Po raz kolejny pokazała ile nauczyła się od Ani?
   Wanke chodziła niespokojnie po salonie i jakby analizowała słowa Wiktorii. Miała racje i w środku zdawała sobie, że kocha przecież tych ludzi, którzy ją wychowali. Kocha, ale na razie jest w zbyt wielkim szoku, by racjonalnie myśleć. Całe jej dotychczasowe życie się zmieni. Przecież już nie może być tak samo.
- Wszystko się ułoży - wstała i podeszła do przyjaciółki. - Z czasem będzie lepiej. Teraz potrzebujesz spokoju - uśmiechnęła się do niej, a Laura odwzajemniła miły gest. - Idź weź gorącą kąpiel. Ona mi zawsze pomaga - zaproponowała.
- Wiktoria, ale mi i tak jest już okropnie głupio, że siedzę wam na głowie, a ty mi tu jeszcze kąpiele proponujesz - wyznała.
- Przecież chcę ci pomóc - odparła. - To żaden problem. W końcu siedzimy w tym razem - zaśmiała się, a następnie przytuliła przyjaciółkę.

   Podczas, gdy Niemka siedziała w łazience, ona oglądała programy sportowe. Analizowała i słuchała wywiadów ekspertów, co jakiś czas robiła notatki. Praca jako stażystka w tak dużej redakcji nie jest wcale łatwa. Wymaga się zdecydowanie więcej, a pogodzenie jeszcze do tego studiów, które do najłatwiejszych nie należą, nie ułatwia sprawy. Ona to jednak lubi, a nawet kocha. Nie narzeka na nudę, a praca sprawia jej przyjemność. W szczególności, gdy wie, że ma tam wsparcie w Cathy, która naprawdę jej pomagała w pierwszych dniach. Sam straż jest zasługą pani Hummels. Jednak ani szef, ani inni pracownicy nie narzekają na Wiktorię, a wręcz ją chwalą, co ją tylko buduje do lepszej pracy. Ona sama nie ma jeszcze dość i planuje zrobić kolejny krok. Wraz z Ann od bardzo dawna planują założyć klub fitness, który chcą nazwać imieniem Ani. Stąd te wszystkie spotkania byłej modelki i zerwanie z byłym zawodem. Chcą zrobić coś nowego, bo Lewandowska wiele razy powtarzała, że życie trzeba ubarwiać i łapać się wielu działalności, by nie było nudno. Anna była tego idealnym przykładem i nigdy nie wyglądała na niezadowoloną. Czy sobie poradzi? Czas na pewno pokaże.
   Jest jednak coś, co przeraża Wiki. Boi się, że pewnego dnia, kiedy ona osiągnie tu po prostu sukces, kiedy ona będzie miała tu wszystko i kiedy ona będzie spełnia swoje marzenia w Dortmundzie, Marco powie : " Wiki! Mam wspaniałą wiadomość. Dostałem propozycję gry w Realu Madryt! Czuję, że to jest mój moment. Chcę się przenieść!".  Co ona wtedy zrobi? Zostawi wszystko i po prostu wyjedzie? Zacznie w nowym miejscu od zera? Zostanie?
   Gdy słuchała pomeczowych głosów, do jej uszu doszedł dźwięk telefonu, który leżał obok. Złapała za niego od razu. Dzwoniła Ann.
- No cześć - przywitała się.
- Hej - odpowiedziała. - Masz może czas na spotkanie? - zapytała.
- Wiesz...- A mogłabyś do mnie przyjść? Mam mały problem i nie bardzo mogę się wyrwać z domu - wyznała.
- Jasne, ale będę z Dianą - zaśmiała się uprzedzając przyjaciółkę.
- Sama przyjemność. W końcu ją zobaczę, bo chyba z tydzień nie odwiedzałaś nas - oskarżyła Niemkę, na co ona się zaśmiała.
- Będę za 30 minut. Wstaw herbatę!
- Wstawię, do później - uśmiechnęła się sama do siebie.
- Do później!
   Akurat odkładała telefon, gdy ze schodów zeszła dziewczyna. Miała na sobie wczorajsze ubrania, co nie uszło uwadze Wiktorii.
- Przecież mogłaś wziąć sobie jakieś ubrania z mojej szafy - oznajmiła odkładając iPhona.
- Wiktoria, proszę. Nie stawiaj mnie w takiej sytuacji - odparła lekko zażenowana.
- Co?- zdziwiła się.- Chcę ci tylko pomóc byś poczuła się najlepiej, jak tylko możesz.
- Ja wiem i bardzo to doceniam, ale mi już jest wystarczająco głupio, siedząc wam na głowie - powiedziała, co miała na języku.
- Nie przejmuj się niczym, okej? Przyszłaś do mnie i musisz "cierpieć" - zaśmiała się gestykulując cudzysłów w powietrzu.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomagasz. Dziękuje ci - uśmiechnęła się lekko do niej.
   Wiktoria wstała i przytuliła przelotem blondynkę i zaczęła kierować się do toalety. Jednak na chwilę odwróciła się do niej i również ukazała lekko swoje zęby.
- Hej, przecież siedzimy w tym razem, nie?
____________________________________________________________
Dzień dobry!
Jestem, ale chyba z ogromnym opóźnieniem, z którego muszę się wytłumaczyć :)
Miałam ostatnio troszkę na głowie i musiałam zająć się trochę nauką by podtrzymać dobrą serię :D
Ja wiem, że u Was na pewno jest podobnie, więc jesteśmy chyba w tym samym miejscu.
No, ale mam nadzieję, że rozdział wynagrodził Wam czekanie i  spodobał się.

Właśnie...
Co do rozdziału jestem tak 2/10 zadowolona XD
Mogło być lepiej i co najlepsze urwałam go w zupełnie innym momencie niż zamierzała. Najpierw miał zakończyć się zupełnie dalej, ale potem go skróciłam, a przed samą publikacją jeszcze ukróciłam go, bo nie miałam już po prostu siły na pisanie, a chciałam coś dodać.
Także rozdział jest rozbity, ale... chyba to nawet dobrze, nie?

A i taka mała ciekawostka :)
Ostatnie zdanie... Jest pewnym nawiązaniem do poprzedniego bloga. Odgadniecie o co w nim chodzi? :D
Podpowiedzią są ostatnie rozdziały ;)

Następny:
10 komentarzy! 

Powodzenia życzę i w szkole i w życiu haha!
No i w komentowaniu oczywiście :D
Miłej nauki, a do Waszych opowiadań zajrzę z czasem. Powoli, nie  wszystko na raz, bo jak to ja mam zawsze jakieś zaległości ;__;

Buziaki i do następnego ♥

niedziela, 11 października 2015

Rozdział 5

~*~
- Jeszcze to do mnie nie dociera... - wzdychała szczęśliwie dziewczyna o bardzo jasnych, farbowanych włosach.
- Do mnie w jakimś stopniu też nie - przyznała się, a potem obie zaśmiały się.
- Przecież niedawno chodziliśmy razem do klasy, a tu proszę! Jedna z nas już ma męża, studiuje, pracuje, a wkrótce zostanie matką. Ten czas tak szybko leci... - mówiła i myślami odchodziła w niezbyt dalekie czasy, gdzie wraz z Polką chodziła do jednej szkoły. 
   Laura Wanke i Wiktoria Reus, wracały właśnie razem z uczelni. Chodzą do tej samej, ale studiują zupełnie inne kierunki. Wiki poszła w ślady dziennikarstwa, a Laura, pomimo skończenia liceum humanistycznego, udała się na medycynę.
   Różne kierunki, różne dziewczyny, różne osobowości, ale ich znajomość jakoś trwa. Podobnie jest z Emmą, Martinem i Oliverem, którzy niestety, ale są na innych uczelniach, dalej od Dortmundu. Utrzymują kontakty, ale to ze względu, że uczą się w tym samym miejscu, Niemce i Polce jest po prostu lepiej i łatwiej.
   Dziewczyny właśnie wracały razem z restauracji do domu, gdzie udały się na wspólny posiłek po ciężkich, a wręcz nawet nudnych wykładach. Wiktoria powiedziała koleżance o ciąży, ale tylko dlatego, bo sama by się domyśliła wcześniej, czy później. Nie mogła zamówić tego co chciała oraz nie konsultowała się jeszcze ze swoim lekarzem i nie wiedziała, czy może pić kawę, czy lepiej ją czymś zastąpić. Laura nie kryła zdziwienia, a nawet dużego zszokowania. Ale po ślubie Wiktorii nie ma już się czego dziwić. Każdy, kto zna ją i Marco, czy chociażby jednego z nich wiedzą, że są strasznie szaleni, a ich pomysły czasami przebijają wszystko, więc gdyby nagle oznajmili wszystkim, że zmieniają zmieniają płeć, nikogo by nie zdziwili. Więc ta ciąża, która na dobrą sprawę nie jest planowana, nie powinna dziwić wielu ludzi. Po prostu stało się, ale nikt nie ma wątpliwości, że nie wywiążą się z roli rodziców. Marco, który jeszcze o tym nie wie, ale dowie się za dniach, będzie wspaniałym ojcem. Nie raz wspominał, że dziecko jest jego marzeniem. Chciałby zostać tatą. Chciałby mieć kogoś, kto odziedziczy po nim cechy. Te głupie, ale i te dobre, którymi się charakteryzuje Niemiec.
- Zobacz, ty już wyszłaś za mąż i będziesz miała dziecko, a ja? Nawet chłopaka nie mogę sobie znaleźć! - skarżyła się, a Wiktoria wybuchła śmiechem. - Nie śmiej się, bo to nie zabawne. Okaże się jeszcze, że zostanę starą panną z kotami.
- Ale przecież co chwilę ktoś się obok ciebie kręci, więc na brak adoratorów nie możesz narzekać - słusznie zauważyła.
- Wiktoria, daj spokój! Jakoś, a nie ilość się liczy. Ale w sumie, co ty możesz wiedzieć, jak twoim mężem jest piłkarz.
- No właśnie, że bardzo wiele - zaśmiała się zwycięsko.
   Dziewczyny dyskutowały jeszcze długo i pewnie rozmawiałyby dalej, ale niestety musiały się rozdzielić. Pożegnały się i teraz pani Reus spacerowała spokojnie na Phoenix See, gdzie mieszkała już od dłuższego czasu.
   Mimo, że wiele się zmieniło, to czasami lubiła pobyć trochę sama i pomyśleć o tym, co dzieje się dookoła. Ciąża... Dla wielu oznacza, to przecież koniec świata. Pewnie dla niej samej byłoby podobnie, gdyby na miejscu Marco byłby ktoś inny. Ale nie jest. Jest on - Marco Reus. Wierzy, że ucieszy się na samą myśl o rodzicielstwie i będzie pałał wielką radością, jak ona sama. Chociaż może tego nie ukazuje, to ona się naprawdę cieszy. Po prostu na razie nie ma za wiele osób, z którymi mogłaby tą radość dzielić, bo tylko wie Robert i teraz Laura, która i tak dowiedziała się przez głupi przypadek. Dla niej najlepiej było, jakby już teraz powiedziała o tym piłkarzowi, ale musi poczekać, bo nie chce zrobić tego w zwykły sposób. W sobotę to prawie się udało, ale nieumyślnie Marcel z Robinem pokrzyżowali jej plany. Dzisiaj nie może być niepowodzeń.
   Nie wiedziała nawet kiedy, ale wchodziła już do klatki. Rozmyślanie czasami pożera mnóstwo czasu, ale dobrze jest czasami jednak pomyśleć i pobyć z samym sobą.
   Powoli pokonywała wszystkie schody, bo akurat dzisiaj winda jest w naprawie, więc nie mogła na to nic poradzić. Po chwili znalazła się przed drzwiami, które były otwarte. Było już po 16, więc Marco znajdował się w domu. Weszła głębiej i od razu poczuła, że z piłkarzem ktoś się znajduje. Słyszała rozmowy dobiegające z salonu, ale nie mogła za bardzo rozróżnić, kto to jest. Jedno było pewne - ktoś na pewno.
   Posuwała się powoli do przodu i potem dopiero doszedł do jej uszu męski, dorosły głos. Pomyślała o tym, że to może być ojciec jej męża, ale po sekundzie zrozumiała, że jednak nie. Zobaczyła, że z Reusem siedział sam Volker Struth. Ten sam, który załatwił kontakt dla Mario w trybie natychmiastowym. Ten sam, który liczy, że jego klienci będą robili wszystko to, o co zostaną poproszeni. Ten sam facet, dla którego transfer oznacza jedno - pieniądze.
- Sądzę, że to powinno ci się spodobać - mówił spokojnie i pokazywał piłkarzowi, jakieś kartki papieru.
   Byli tak pochłonięci rozmową, że nie zauważyli Wiktorii i pewnie długo żyliby w nieświadomości, że obok nich stoi żona niemieckiego zawodnika, gdyby nie dała o sobie znać.
- Dzień dobry - przywitała się i odłożyła jednocześnie torebkę na komodę obok.
   Marco jak zauważył swoją ukochaną, uśmiechną się do niej od razu szczerze, ale zaraz powrócił do czytania czegoś. Jednak starszy pan, nie odpuścił i na nieszczęście dziewczyny, wstał i podszedł do niej.
- Wiki! - krzyknął i przytulił ją do siebie.
- Dzień dobry - powtórzyła i skrzywiła się lekko, gdy została objęta przez agenta.
- Jak się zmieniłaś. Oczywiście wypiękniałaś. Ten mój Marco, to ma nie tylko talent na boisku, ale i w życiu prywatnym. Co tam u ciebie? Słyszałem, że dalej studiujesz? Dziennikarstwo, tak? Bardzo dobry kierunek. Podoba mi się. Pracujesz już gdzieś? Jak nie, to mam znajomego, który poszukuje stażystów do redakcji. Ale może za jakiś czas będziesz pracowała w Hiszpanii, czy Anglii. Taki talent nie mógłby się zmarnować. A co tam u Ann?
   Pytał i pytał. Strasznie irytował tym dziewczynę. Po sytuacji z Mario nie miała do niego zaufania i uważa, ze gdyby tylko chciał sprzedałby wszystkich do Barcelony, czy Manchesteru United. Nie ufa mu i Marco dobrze o tym wie, ale nie należy mówić, że źle w jakimś stopniu wykonuje swój zawód. Gdyby nie żądza pieniędzy byłoby okej. Nawet jego dziwny charakter zniosłaby.
   Dziewczynę jednak chwilo zainteresowały słowa agenta sportowego: "Może za jakiś czas będziesz pracowała w Hiszpanii, czy Anglii"? Czy coś się szykuje?
- Dziękuję, a u Ann wszystko oke...
- Już przejrzałeś? - nie dał nawet dokończyć brunetce i od razu oderwał się od niej, gdy tylko zobaczył, że Marco dokłada dokumenty.
- Tak - odparł po prostu i wstał od stołu. - Przejże je jeszcze dokładniej, ale to na spokojnie wieczorem i w razie czego odezwę się do ciebie - mówił i podszedł do lekko zdezorientowanej Wiki oraz objął ją w pasie.
- Tylko mam nadzieję, że nie zachowasz się, jak ten twój koleżka - mruknął pod nosem, gdy pakował swoje rzeczy do teczki.
   Marco i Wiktoria mogli tylko lekko chrząknąć i nic nie odpowiedzieć.
- Chociaż ty jesteś w miarę ogarnięty i rozumiesz, co to jest za sport i że tu nie ma miejsca dla słabych - skomentował gotowy do wyjścia.
   Nie da się ukryć, że agent sportowy od czasu afery z Mario nie ma do niego zaufania i zerwał z nim wszelkie kontakty. Mario stracił Strutha, a on jego. Tutaj jednak nie można się dziwić mężczyźnie. Götze postąpił wtedy bardzo lekkomyślnie i narobił sobie tylko problemów. Skończyło się to wszystko dobrze, ale czy na pewno dla wszystkich? Volker musiał zawzięcie tłumaczyć się przed włodarzami Bayeru, że gwiazda Borussii jednak nie zasili szeregu drużyny z Monachium, bo... się rozmyślił. 
   Struth pożegnał się z dziewczyną całując ją w rękę. Blondyn odprowadził go do drzwi, a Wiki w końcu mogła lekko odetchnąć. Ale z drugiej strony czeka ją rozmowa z Marco, który jest jej winien chyba jakiś wyjaśnień.
   Sama rozebrawszy wcześniej kurtkę, stanęła przy blacie i zaczęła lać sobie wody do szklanki. Do jej uszu dobiegł dźwięk zamykanych drzwi i kroków w stronę jej osoby. Był to oczywiście blondyn, który od razu podszedł do ukochanej i i przytulił ją od tyłu, a dodatkowo pocałował w skroń.
-Jak ja go nie cierpię! - wypowiedziała marszcząc swoja twarz i odkładając jednocześnie szklankę na bok.
   Piłkarz się tylko zaśmiał lekko pod nosem i jeszcze bardziej przytulił dziewczynę do siebie. 
-Da się przyzwyczaić, kochanie - odparł i pocałował ją w policzek.
-Może ty potrafisz zaakceptować tak aroganckiego gościa, ale ja nie bardzo. Po za tym, czego on chciał od ciebie? - zapytała w końcu i odwróciła się przodem do Reusa z pytającą miną. 
   Marco spojrzał na nią. Nie wyglądał na zdziwionego tym pytaniem, bo to przecież było do przewidzenia, że Wiktoria zaciekawi się tym, co robił w ich domu nielubiany gość.
- Przyniósł mi oferty od innych klubów - wyznał, jakby nigdy nic. 
   Polka natomiast podniosła brwi ze zdziwienia. Otworzyła szeroko oczy i czekała na dalsze wyjaśnienia, ale nie było ich. Rozumiała, że blondyn jest piłkarzem i dla niego takie coś jak oferty transferowe to normalka, ale uważała, że mógłby chociaż udawać przejętego.
- Słucham?! - podniosła lekko głos.
   Niemiec dopiero teraz zauważył, że tym wyznaniem lekko wystraszył Wiktorię, a to nie to było zmierzone.
- Spokojnie, Wiki - zaśmiał się i odgarnął ręką z jej twarzy brązowe włosy, które mimo lekkiego upięcia z tyły, opadały na jego śliczną żonę. - Nie denerwuj się, bo to normalne. Jest moim agentem i jego zadaniem jest poinformowanie mnie o ofertach.
- Ja wiem... - westchnęła cicho.- Przepraszam, ale zaniepokoiłam się.
   Prawda jest taka, że dla kobiety odejście Marco z klubu byłoby nienajlepsza opcją. Wie o tym. Dużo rozmawiali o przenosinach i doskonale wie, że Marco jest już długo w Dortmundzie i czasami zmiany są potrzebne. Ona to wie i szanuje, bo przecież świadomie związała się ze sportowcem. Mimo wszystko odejście w tym momencie nie byłoby idealne. Ona teraz zaczyna dopiero życie. Studiuje i pracuje, a wkrótce zostanie rodzicem. Nie wyobraża sobie zostawić wszystkich znajomych, rodzinę i wyjechać, gdzieś do Madrytu, Paryżu, czy Londynu. W przyszłości niedalekiej - tak, ale nie w tym momencie. Chciałaby tu zostać. Chociaż zanim ich dziecko nie podrośnie i zaczerpnie Niemieckiej kultury.
- Nie przepraszaj, bo masz prawo się martwić. Powinienem ci powiedzieć wcześniej o tym, ale ostatnio mamy mało czasy dla siebie i kompletnie mi wypadło z głowy - tłumaczył i miał przecież tyle racji.
- To nie twoja wina, ale Marco... planujesz odejście? - zapytała cicho z miną małej dziewczynki, która boi się, że zostanie całkiem sama bez mamy i taty. 
   Zawodnik BVB głośno westchnął i uśmiechnął się blado do swojej ukochanej żony.
- Chodź. 
   Złapał ją za rękę i nie czekając, pociągnął ją za rękę i zaprowadził do salonu oraz usiadł, a na jego kolanach Wiktoria. Objął ją mocno, z całej siły. Zupełnie jak małą dziewczynkę. 
- Wiki... Wiesz, że w Dortmundzie jestem już kilka sezonów i czasami zmiany są konieczne - zaczął. - Jestem piłkarzem i takie kroki są częścią mojego życia. Nic na to nie poradzę. Jestem w formie i kto wie, czy za jakiś czas jej nie stracę. Wtedy będę mógł tylko pomarzyć by takie kluby, jak Barcelona, czy Real Madryt interesowali się mną. Rozumiesz? - upewniał się.
- Rozumiem, Marco. Związałam się z tobą i wiem na co się piszę.
- Właśnie o to chodzi, że Wiki piszemy się razem. Gdzie ty, tam ja i razem podejmiemy decyzję o mojej niedalekiej przyszłości. Niedalekiej, bo jak na razie zostaję do końca sezonu w Dortmundzie, a potem zobaczymy. Na razie czuję się tu dobrze, ale pamiętaj o tym cały czas, że jest taka możliwość. 
- Może wyglądam na taką, ale nie jestem głupia i ja to wszystko wiem. I rozumiem - dodała po chwili i wraz z Marco uśmiechnęli się i przytulili nawzajem. 
   Leżała tak przytulona do jego klatki piersiowej i nasłuchiwała jego bicia. Słuchała i powoli zatracała się. Czasami takie małe, niewielkie gesty, słowa, czy rzeczy doprowadzają ją do rozmyśleń, ale i też wspomnień. Przypomina sobie wszystko, co było. Również myśli nad tym, co będzie. Jeżeli rzeczywiście powinna powoli przygotowywać się wyjazd, to czy wiele się zmieni? A może wszystko pozostanie takie same? Jednak, czy nie byłoby nudno? Aż za bardzo nudno? 
- Mówiłeś, że ostatnio mało czasu ze sobą spędzamy - słusznie przywróciła poprzednie słowa swojego męża. 
- A tak nie jest? Kiedy ostatnio gdzieś razem byliśmy? Może czas to zmienić? Co powiesz na kolacje we dwoje w jakiejś restauracji, co? - zaproponował, a Wiktoria uśmiechnęła się pod nosem. Plan czas zacząć.
- Czemu od razu restauracja? - zaśmiała się i zerknęła w jego oczy. - A może zaraz wybierzemy się na zakupy, a potem razem coś ugotujemy i wyjdziemy, gdzieś tylko wieczorem na romantyczny spacer, hm? - wypowiedziała swoją wersję, a na koniec zamruczała mu do ucha.
- Z przyjemnością - uśmiechnął się i zaczął całować swoją ukochaną, która chciała mu się szybko wyrwać, jednak złapał ją w swoje silne ramiona i nie chciał wypuścić. Ramiona pełne szczęścia i miłości.

~*~
   Ciepłe promienie słońca zaczęły delikatnie gładzić jego delikatną skórę twarzy. Zmarszczył nieświadomie oczy, a po chwili je otworzył. Sprawiało mu to niemałe problemu, ale po wielokrotnym przeciąganiu się, był już całkowicie wybudzony. Jednak ani myślał o tym, by wstać. Wczorajsza impreza u Marco i alkohol, tylko podtrzymywały go przy zdaniu, że wylegiwanie się jest najlepszym pomysłem na ten moment. Fakt, że za chwile odbędzie się trening w żadnym stopniu nie motywowały go do wyruszenia do łazienki, a potem do kuchni na pysznie śniadanie.
   Gdy właśnie odwracał się na prawy bok i chwycił za telefon w celu przejrzenia różnych portali społecznościowych, drzwi sypialni się otworzyły. Nie stał tam nikt inny niż jego żona, która była w pełni ubrana i wesoła. Jednak, gdy zobaczyła wylegującego się męża, otworzyła szerzej oczy. To nie mogło się skończyć źle.
- Co ty jeszcze robisz w łóżku?! Wiesz która godzina? - pytała i powoli podchodziła do niego.
- Kochanie... - zamruczał i przykrył się szczelniej kołdra, jakby przeczuwał, co za chwile się stanie. 
- Żadnego kochanie, tylko godzina 9 się kłania. Za dwie godziny trening, a po za tym mamy dzisiaj mnóstwo do zrobienia - mówiła i zajrzała do swojej garderoby, z której wyjęła swój szary płaszczyk, co dość dawno nie miała na sobie.
- Praca nie zając, nie ucieknie - powiedział, a brunetka skarciła go mocnym spojrzeniem. 
- Już nigdy nie wypuszczę cię do Reusa w środku tygodnia. Jak ty wyglądasz? - komentowała, gdy przybliżyła się do niego, usiadłszy wcześniej na łóżku. 
- I tak pewnie nie wyglądam najgorzej. Szkoda, że nie będzie ci dane oglądanie Mario - zaśmiał się. 
- Bardziej żałuję, że nie będę mogła oglądać Kloppa, jak będzie was męczyć - zaśmiała się zwycięsko i następnie przytuliła się na chwile do niego, a ciemno włosy mocno zacisnął silne ramiona.
- Powiedziałem już chłopakom o imprezie - odezwał się. - Już nie mogą się doczekać. Po urodzinach u Kuby powiedzieli, że polskie urodziny są najlepsze. 
- Już się boję - wyznała i dodała po chwili przerwy.- Robert...?
- Ta? 
- Poznałam wczoraj pewną dziewczynę - zaczęła i podniosła się. - Jest Polką, a do tego mieszka obok Reusa - zachichotała. - Pogadałyśmy dość długo i wydaje się naprawdę fajna. Bardzo podobna do mnie i nawet trenowała karate. Pomyślałam, że może zaprosimy ją na urodziny i zapoznamy się. Co o tym sądzisz? 
   Westchnął. 
- Nie wiem, Aniu. Nie sądzisz, że to może być ryzykowne. Nie znasz jej. Co jak będzie jakąś dziennikarką, albo tylko wykorzysta fakt bycia na imprezie? 
- Wiem, ale nie uważasz, że przesadzasz? Po za tym dowiedziałam się, że od września będzie chodziła tutaj do Liceum, więc dziennikarką nie jest. Koleguje się, a może bardziej zaczyna kolegować z Caro, więc nie powinna być groźna - ponownie uśmieli się. 
- Serio nie mam zdania Aniu, ale skoro uważasz, że polubicie się to okej. Nie mam nic przeciwko. Zazwyczaj miałaś nosa do ludzi, więc zaufam i tobie, i jej jak ją poznam - zgodził się, a karateczka uściskała go mocno. 
- Zobaczysz, że się polubicie.
- A ładna jest? - zapytał, na co kobieta od razu się podniosła i spojrzała na męża. 
- Nie zapędzaj się ogierze - pouczyła go.
- Spokojnie - wybuchł śmiechem. - Pytam, bo może komuś by się spodobała - poruszył zabawnie brwiami.
- Myślisz o tym samym, co ja? - Lewandowska zaczęła łapać i powtórzyła gest męża.
- Jeżeli myślisz o naszym kochanym Marco, to tak. Może w końcu się ogarnie i gdy pozna jakąś dziewczynę, to znudzi mu latanie z kwiatka na kwiatek. Tylko, to że zna Caroline może być problemem. 
- O to się nie martw. Bardziej zajmiemy się tym, żeby jej nienawiść do Marco zmalała.
- Nienawiść? - zdziwił się. - Jest kibicem Shalke? 
- Później ci opowiem. Teraz wstawaj i idziemy na śniadanie, które już czeka na stole. Potem zadzwonię do Wiktorii i umówię się z nią.
- Tylko żeby to nie skończyło się źle, albo co najmniej gorzej - pouczył żonę i jednocześnie wstali z wygodnego i ciepłego łóżka. 
- Wiesz, co skarbie? Mam przeczucie, że coś z tego będzie. Jeszcze będzie tak, że będziemy im dzieci bawić.

   Robert Lewandowski i brak spóźnienia na ważne spotkanie? To nie idzie w parze. 
   Po raz kolejny gnał po ulicach Dortmundu i tylko liczył, że żaden fotoradar nie zrobił mu fotki. Nie, trening się oczywiście nie przedłużył. Skończył się zgodnie z planem. Jednak Lewy nigdy nie ma wyczucia. Na nic nie zdąża, przez co czasem spotykają go pewne nieprzyjemności. Tym razem za długo zasiedział się chłopakami w szatni, a gdy zobaczył która jest godzina wybiegł z niej niczym Usain Bolt. Nie wytłumaczył nawet za wiele chłopakom, ale chociaż może to i nawet dobrze.
   Pod włoską restauracją znalazł się po 20 minutach. Złapał za dokumenty i jeszcze szybko się przejrzał w lusterku, a następnie wyszedł ze swojego sportowego auta. Zaparkował najbliżej, jak tylko mógł i błagał w myślach, by żaden kibic nie zatrzymał go i nie poprosił o autograf. Na jego szczęście nic takiego nie miało miejsca i prosto z samochodu trafił do restauracji, ale za nim jeszcze pociągnął za drzwi dostał SMS. Pomyślał, że to zniecierpliwiona Lauren, więc szybko odblokował telefon i rzeczywiście napisała Niemka. 
"Czekam na Ciebie na górze"
   No Robert, jak zaraz nie ruszysz swojego wysportowanego tyłka, to jesteś przegrany na starcie. 
   Wszedł w końcu do środka i od razy pokierował się na górę ignorując spojrzenia gości. Idąc po schodach już ją zauważył. Siedziała w kącie. Z dala od wszystkich. Chociaż na dobrą sprawę było tam tylko jakaś inna kobieta z mężczyzną. Siedziała i czytała, albo pisała z kimś na swoim telefonie, jednak gdy zauważyła, że Lewy jest już na miejscu, to odłożyła urządzenie i uśmiechnęła się do niego i wstała.
- Miło cię widzieć - uśmiechnęła się na powitanie i podała dłoń polskiemu napastnikowi. 
   Polak mógł ją dyskretnie obejrzeć i ocenić, że wygląda świetnie. Czarne jeansy i tego samego kolory jesienn botki. Biała, cienka i lekko przebijająca koszula. Chyba jej wizytówką będą mocno czerwone usta i podkreślone, brązowe oczy. Tym razem włosy miała całkowicie wyprostowane. Wyglądała pięknie i jak na kobietę w jej wieku przystało. 
- Mnie również - odezwał się i oboje zasiedli na swoje miejsca.
   Początkowo rozmowa była bardzo płytka i skupiła się głównie na dzisiejszych zajęciach obojga i przeprosinach Roberta za swoje małe spóźnienie. Dopiero, gdy podszedł kelner i podał kawy, które wcześniej zamówili, postanowili przejść do sedna. Przynajmniej Lewy.
- Wiesz... Lauren... Przyszliśmy tu w pewnej sprawie, prawda? 
- To ty do mnie zadzwoniłeś - zaśmiała się i zaczęła patrzeć się w jego oczy, jakby miała w nich jakiś rentgen. 
- Ale to ty podałaś mi swój numer. 
- Ale to ty miałeś możliwość wybrania. Podałam numer, bo chciałam porozmawiać i wyjaśnić coś. Tak to prawda, ale miałeś możliwość. Mogłeś zadzwonić, albo olać jakąś tam kobietę poznaną w nocnym klubie - inteligentnie atakowała piłkarza.
   Nie wiedział już co ma odpowiedzieć. Racja. Ile razy się zdarzało, że kobiety celowo dawały Polakowi swoje numery telefonów, a o nic sobie z tego nie robił? Mnóstwo. Zarówno za życia Ani, jak i po. Teraz jakby był oczarowany tajemniczością tej osoby. Zaciekawiła go. Bardzo, ale ciągle jest pewna granica, której on nie przeskoczy, ani ona.
- Zaciekawiłaś mnie po prostu. Rzadko się zdarza by ktoś po drastycznych słowach zwyczajnie mnie zostawił - wyznał szczerze i popił gorący napój.
- Drastyczne, ale chyba dały ci do myślenia? - podniosła jedną brew do góry.
- Żebyś wiedziała. Dawno nikt nie dał mi tyle tematów do przemysleń - gestykulował rękoma lekko.
- Oh, przepraszam. Nie chciałam, żeby tak to wyglądało. Nie chciałam byś pomyślał o mnie źle. Przekroczyłam wtedy pewną granicę, ale po prostu strasznie wydawałeś się zniszczony. Myślałam, że może chociaż odstąpisz od alkoholu i zrozumiesz, że upicie w niczym ci nie pomoże. Zapomnisz może na chwilę, ale potem czujesz się jeszcze gorzej - mówiła.
- Miałaś tak kiedyś?
- Tak, ale to odległa przeszłość. Zrozumiałam, że czasami, kiedy nie widzi się sensu, to ustalasz sobie pewien cel. Wszystko wtedy idzie o wiele łatwiej.
- Nie zrozum mnie źle Lauren, ale ja nie wiem, czy potrafię. Zaciekawiłaś mnie i twoja ideologia, czy jakkolwiek to nazwać, ale moje życie spieprzyło się doszczętnie. Przyjaciółka poradziła mi bym poszedł na imprezę, a skończyło się to tym, że o mały włos nie straciłem portfela.
- Ale masz szczęście, że ja go znalazłam. Widzisz? Mógł trafić w ręce każdego, ale to jednak ja go znalazłam - uśmiechnęła się. 
- Coś sugerujesz? 
- Nie znam cie, Robert i nie zamierzam poznać. Jednak chciałabym, żebyś przestał zachowywać się tak jak teraz. Wielu ludzi ma większe problemy na sobie, a mimo to jakoś się trzymają - odparła.
- A czy oni stracili żonę, albo miejsce w swojej pracy? 
- Niektórzy nie mają kompletnie nic, ale zmieniają się i chcą żyć. Przynajmniej dla siebie. Ty masz jeszcze resztę rodziny i wspaniałych przyjaciół. Nie traktuj siebie jak jedynego na tym świecie nieszczęśnika. Trzeba ruszyć dalej przynajmniej dla siebie, by pokazać, że jest się wygranym - tłumaczyła, ale Robert ciągle nie wierzył, że jest jakaś szansa dla niego. 
- Ja... nie wiem... Nie wiem, czy potrafię - wątpił.
- To dlaczego nie strzeliłeś sobie kulki w głowę, albo nie podciąłeś żył. Skoro nie widzisz sensu to dlaczego jeszcze tu jesteś? 
   Zamilkł. Spuścił głowę, bo po raz kolejny ta kobieta miała rację. Okrutną, ale racje. Ale dlaczego ona w ogóle chce mu pomóc?
- Dlaczego, Lauren? - zapytał i spojrzał się na nią.
- Dlaczego ci pomagam? - szybko załapała. - Sama zadaje sobie to pytanie, ale gdy tylko wtedy cię zobaczyłam, wiedziałam, że masz problemy. Nie będę ukrywać, że interesuję się piłką i znam cały skład Borussii. Jednak kojarzę co niektórych. Przypadek zadecydował, że znalazłam twój portfel i uznaję, że to jakiś znak, by wbić ci do głowy pewne wartości. Po prostu. 
- Byłbym idiotą, gdybym nie przyznał ci racji - wypowiedział. - Ale ja nie wiem, czy potrafię znaleźć sobie jakiś cel...
- Wróć do składu. Popraw formę - mrugnęła do niego i dopiła kawę, a następnie wstała.
   Lewandowski ponownie się zdziwił, a bardziej mocno zaskoczył.
- Znowu mnie zostawiasz? - zadał jej pytanie. 
- Wykonałam już to co chciałam. Wcześniej powiedziałam, że nie przewiduję dalszej znajomości. Chciałam ci pomóc. Uznałam to za jakiś znak. Może to dziwne, ale czasami wierzę w przeznaczenie. Sądziłam, że to spotkanie było coś w rodzaju pomocy dla ciebie - odpowiedziała.
- Dlaczego cały czas patrzysz na siebie, a nie na mnie? Czy ktoś się mnie spytał, że chcę zakończyć tą znajomość?!- zdenerwował się lekko. 
- Gdybym myślała tylko o sobie, to czy bym tu teraz była? - ponownie go zgięła.
- Lauren - wstał od stołu i podszedł do niej. - Głupio to zabrzmi, ale ja nie chcę kończyć tej znajomości. Powiedziałaś mi coś oraz uświadomiłaś, co nikomu nie udało się w takim stopniu. Dzięki tobie chciałem wstać, a potem iść dzisiaj na trening. 
- Miło mi bardzo, Robert - uśmiechnęła się ukazując swoje zęby.
- Jest szansa, że się spotkamy jeszcze? - zapytał z nadzieją.
- Znasz mój numer. Jeżeli będziesz chciał pogadać, to zadzwoń - uśmiechnęła się.- Muszę już iść. Dziękuję za kawę i zastanów się nad moimi słowami. Gdy już je przemyślisz, to dopiero się ze mną skontaktuj. Do zobaczenia - wyminęła go i odeszła. 
- Do zobaczenia - westchnął. 
   Ponownie go zostawiła. Jednak tym razem ma jeszcze większy mętlik w głowie. 

~*~
   Siedzieli przytulanie na wygodnej kanapie. Oglądali jeden z odcinków Breaking Bad, który leciał właśnie na jednej ze stacji. Czerpali radość ze zwykłego leżenia i cieszenia się tą chwilą. To prawda, co zauważył Marco. Ostatnio oboje są strasznie zatraceni w swojej pracy, a przecież związek na tę chwilę jest najważniejszy. Niedługo małżeństwo, które tworzą będzie zapieczętowane już  na dobre. To dziecko, które teraz będzie owocem ich miłości. Wiktoria i Marco zostawiają coś po sobie w postaci tego maluszka, które, miejmy nadzieje prawidłowo, rozwija się w brzuchu Polki. 
   Co do brzucha, to oboje mają je pełne. Jakąś godzinę temu przygotowali pyszną kolację. Oczywiście zrobili ją razem. Właśnie takie małe i niby codzienne rzeczy, które wykonują są najlepsze, jeżeli robi się je razem. 
   Teraz czekali tylko, aż odcinek dobiegnie końca i będą mogli w spokoju ubrać się na spacer, który zaplanowali. Uwielbiali wieczorne spacery. Może potem jeszcze wyjdą na miasto, do centrum. Takie niespodziewane i spontaniczne wieczory są najlepsze.
- Dobra, idę się ubierać - powiedziała brunetka i ruszyła na górę.
- Ja jeszcze tylko wyniki sprawdzę innych meczy - wymamrotał przeciągając się. 
- Ja nie będę na ciebie czekać - pogroziła.
- Zobaczymy, kto na kogo będzie czekać, złotko - spieścił specjalnie i na złość ostatnie słowo.
   Wiktoria tylko pokazała mu język i ruszyła do sypialni. Otworzyła szafę, gdzie były jej wszystkie ciuchy i zaczęła przebierać. Nie miała za bardzo pomysłu, więc wykładała, przebierała, a możliwych stylizacji były dziesiątki.
   Gdy miała ubierać wybrane ubrania, usłyszała jak dzwoni dzwonek do drzwi. Miała nadzieję, że to nie jest żaden przyjaciel Marco, ani jej, bo mają inne plany, a oboje nie lubią odmawiać swoim bliskim. Słyszała, jak Reus podniósł się z kanapy i ruszył otworzyć niezapowiedzianemu gościowi. Nie minęła chwila, gdy usłyszała krzyk blondyna.
- Wiktoria! Chodź tu szybko!
____________________________________________________________
Cześć :)
W sumie nie wiem nawet od czego zacząć, a mam Wam kilka spraw do przekazania. Wybaczcie więc, że ta notka będzie taka trochę nieogarnięta :)
Pod ostatnim postem wyraziłam takie swoje małe rozżalenia. Zrozumiałyście i odzew był niemal natychmiastowy i bardzo Wam dziękuję.
Mam nadzieję też, że żadna z Was nie pomyślała, że chce coś na Was wymusić  i inne podobne rzeczy. Nie chciałam abyście zrozumiały mnie źle. Naprawdę. Żadna z Was tego nie napisała, ale myślę, że ktoś mógł sobie pomyśleć, że manipuluje Wami i straszę zawieszeniem bloga. 
To nie była manipulacja i nie chciałam nic złego, ale po prostu straciłam większy sens pisania, gdy nie widziałam odbioru takiego, jaki był na początku, czy jeszcze nawet przedpremierowo. Mam nadzieje, że rozumiecie. 
Miałam zły dzień i chciałam dodać rozdział, ale gdy zobaczyłam te 5 komentarzy pomyślałam, że to nie ma największego sensu. Po co piszę, gdy nie mam pewności, że ktokolwiek ktoś to czyta. Komentarze są właśnie takim znakiem. 
Dziękuję jeszcze raz za taki odzew i mam nadzieję, że nie zrozumiałyśmy się źle. 

Teraz też mam nadzieję, że będzie chociaż czasami dawały taki znak, jak ostatnio. Nawet zwykła minka, której napisanie zajmuje 10 sekund, nie będzie problemem. Pamiętajcie, że nie tylko ja tworzę tę historię, ale wy też :) 

Także, co sądzicie o powyższym rozdziale?
Wrażenie o Lauren? Zmieniło się, czy dalej pozostaje zagadką :) 

A i takie małe pytanko:
Podczas czytania macie włączone piosenki, czy wyciszacie je?
Jestem ciekawa :)

Dziękuję jeszcze raz i do następnego :) 
Miłej niedzieli!

sobota, 3 października 2015

Rozdział 4 + WAŻNE

~*~
   W Dortmundzie, tym pięknym niemieckim mieście, nastał kolejny dzień. Dla wielu jeden z wielu, a dla innych ważny. Mieszkańcu już dawno powstawali i mimo wczesnej weekendowej pory, byli aktywni na drogach, czy chodnikach. Niektórzy szli już do pracy, a nawet byli i tacy, co już w niej byli. Niektórzy wylegiwali się jeszcze w łóżku i korzystali z wolnego dnia. Niektórzy spędzali ten czas sami, a niektórzy ze swoją drugą połówką, ze swoimi rodzicami, czy dziećmi. 
   On był sam. Wylegiwał się jeszcze w łóżku, ale dzisiejsza pogoda była wręcz słoneczna, jak na jesień. Dlatego promienie słońca drażniły bruneta, który smacznie spał. Jednak po chwili, przez słońce, otworzył swoje oczy. Zaspany rozglądał się po pokoju. Od razu przypomniał mu się sen. Była w nim ta sama osoba, którą zaprząta sobie myśli. Ale dlaczego? Sam tego nie wiedział, ale pierwszy raz spotkał się z tak tajemniczą postacią. Zostawiła po sobie wiele znaków zapytania, ale co mu to daje? Dortmund może i nie jest strasznie dużym miastem, ale nie ma możliwości by ją znalazł. Musiały minąć wieki zanim wpadnie na jej trop. Żałował. Żałował, że nie wyciągnął żadnego kontaktu od niej. Jednak wczoraj wszystko się tak szybko działo, że nie myślał o tym. 
   Nie mógł już nic zrobić, więc wstał z łóżka i poszedł do łazienki ubrać się i wziąć poranny zimny prysznic, który choć trochę go orzeźwi. 
   Gdy już to zrobił, zszedł na dół i podszedł do lodówki, bo głód go powoli zżerał. Niestety, mógł się tego spodziewać, ale nie było w niej za wiele. Posmutniał, bo wiadomo, że człowiek głodny, to człowiek zły. Postanowił, więc pojechać na miasto i tam coś zjeść, a przy okazji zahaczyć o jakiś market, w którym kupi trochę jedzenia. 
   Nie musiał długo się zbierać, bo już po 5 minutach miał ubrane buty i kurtkę. Następnie wsiadł do swojego samochodu i pognał na Dortmund. Wiedział, że kierują się do swojej ulubionej restauracji. To ta sama, gdzie kiedyś spotkał się z Wiktorią. Im naprawdę tu się spodobało i często tu przychodzili. Naprawdę często, bo znają się już tutaj z prawie całym personelem. 
   Zaparkował na parkingu, przed budynkiem i wszedł do skromnego pomieszczenia. Dzisiaj nie było za wiele osób, co zawsze idzie na rękę każdej gwieździe Borussii Dortmund, bo mimo, że kochają swoje zawody i to, co robią, a fanów rozumieją, jak nikt inny, bo przecież sami nimi kiedyś byli, to i tak lubią czasami posiedzieć samotnie. Bez fleszów aparatów.
- Dzień dobry! - powiedział Lewy, gdy wszedł do środka.
   Pracownicy od razu, go rozpoznali i odpowiedzieli tym samym. Uśmiechnęli się na jego widok, a niektóre starsze panie nawet pomachały. 
   W jego oczy rzuciło mu się od razy samotne miejsce w rogu restauracji i właśnie tam się udał. Zasiadł, a obok niego od razu pojawiła się pani Ulla. 
- Dzień dobry, Robert - zaczęła. - Śniadanie na mieście? Widzę, że ktoś nie ma ochoty na lekki wysiłek - zaśmiała się, a Lewandowski razem z kobietą.
- Albo ma pustki w lodówce, jak ja - odgryzł się.
- To wtedy zwracam honor - uniosła ręce. - Co dzisiaj? To co zawsze? 
- Nie, ja teraz chyba skuszę się na tę twoją specjalną jajecznicę. 
- Już się robi. Będzie za około 10 minut - dodała i zniknęła za drzwiami prowadzącymi do kuchni. 
   Lewandowski wyjął swój telefon i przeglądał różne portale. Pomyślał wtedy, że może znajdzie tajemniczą Lauren an jednym z nich. Chociaż to i tak musiało wiązać się z cudem, ale dlaczego nie spróbować? 
   I tak przez okres czekania na śniadanie, przeszukiwał wszystkie strony i szukał kogoś o imieniu Lauren. Wiedział, że imię nie należy do częstych i spotykanych w Niemczech, więc może szczęście się do niego uśmiechnie. Niestety, ale po jakimś czasie musiał przerwać próby poszukiwania koleżanki, bo kelnerka podała mu śniadanie wraz z herbatą, o której zapomniał powiedzieć, ale na szczęście, że kobiety mają zdecydowanie lepszą pamięć. 
   Zajadał się posiłkiem i czytał gazetę, którą można było dostać. Jedzenie nie zajęło mu długo, ale siedział jeszcze chwilę przy pustym talerzu i kończył czytać artykuł. Po 10 był już gotowy do wyjścia i wyjął swój portfel, który wczoraj o mały włos by nie zgubił. Zajrzał do niego i właśnie wtedy wyleciała z niego mała, biała karteczka, Zmarszczył brwi i złapał za nią. Było tam na niej napisane kilka zdań.

"Mam nadzieję, że nie zniechęciłam Cię. Jednak gdybyś miał czas to zadzwoń :)"

   Oraz pod tym był podany numer. Był prawie pewny, że jest to numer Lauren. Zastanawiał się tylko kiedy ona włożyła mu tę karteczkę. Jednak to zaraz minęło, bo strasznie się ucieszył. Nie chciał nic innego, jak na razie oprócz dowiedzenia się więcej o tej kobiecie, która przecież go tak strasznie zaciekawiła. 
   Wstał od stolika i zostawił tam dużej wartości banknot i odszedł. Pożegnał się tylko przelotnie ze znajomymi pracownicami i już go nie było. Miał zamiar jechać od razu do domu. Zakupy były teraz na drugim miejscu. Chciał zadzwonić do niej. Chciał poznać tę kobietę, a przynajmniej dowiedzieć się czegoś i dlaczego... Dlaczego zostawiła go w takim stanie? Dlaczego w takim momencie i co chciała osiągnąć?
   Po niedługiej chwili znalazł się pod swoją posiadłości. Zaparkował samochód po domem i bardzo szybko wszedł do niego. Wyciągnął telefon i chwilę na niego zerkał. Zaraz potem zasiadł w pokoju dziennym na kanapie. Wpisał odpowiednie cyfry do swojego iPhona, ale nie zadzwonił od razu. Poczekał, a właściwie to zaczął się zastanawiać. Zastanawiał się, czy w ogóle powinien to robić. Co powinien powiedzieć? Jak ma zacząć rozmowę?
   Westchnął jednak głęboko i nacisnął zieloną słuchawkę. Teraz jedyne, co słyszał to odgłosy połączenia i swoje serce, które biło bardzo głośno.

~*~
- Co mam ci powiedzieć? - odparł nie patrząc nawet na nią. 
   Zamarła. Biło od niego strasznym zimnem i obojętnością. Uczucie złości? Zeszło na drugie miejsce. Teraz to zażenowanie kierowało Ann. Zastanawiała się, kim jest ta osoba, która siedzi w ich kuchni, bo to na pewno nie jest jej Mario. 
- Jak to, co masz mi powiedzieć? - nie dowierzała.
   Ciągle dziwnym zjawiskiem było dla niej zachowanie swojego chłopaka, a ojca Diany. Przecież to niedorzeczne. On się tak nie zachowuje! On je kocha! 
- Mario! - krzyknęła, gdy nie odpowiedział na jej pytanie. - Jak ty się zachowujesz?! - podniosła lekko głos, ale nie chciała na razie przesadzać ze względu na córkę i panowała jeszcze nad sobą. 
   Jeszcze.
- Normalnie, Ann. Proszę... Daj mi spokój. Jestem zmęczony - wypowiedział i wstał od stołu oraz odłożył talerz i szklankę do zamrażalki. 
- Jak możesz? 
   Kobieta już nie panowała nad sobą. Panowała nią złość. Ten obojętny stan jej chłopaka działał 
na nią, jak płachta na byka. Zachowywał się jak dziecko, a sam jest przecież ojcem. Buzowało nią, ale ciągle pamiętała o tym, kto znajduje się w pokoju. Jednak nie mogła zapanować na emocjami. To było silniejsze. 
- Nie było cię całą noc, a ja jak głupia czekałam na ciebie i na jakiś kontakt od ciebie! Nawet nie raczyłeś włączyć swojego telefonu! Masz pojęcie jak ja się martwiłam! Odchodziłam od zmysłów! A ty teraz przychodzisz sobie, jak gdyby nigdy nic i jesz śniadanko?! Idiota! 
   Nie uważała już na słowa. Pod koniec jej wypowiedzi była wściekła i miała ochotę rzucić się na piłkarza, byleby tylko cierpiał tak jak ona teraz, Bo taka jest prawda. Ann cierpi. Boli ją to, co zastała. Boli ją zachowanie Mario. Boli ją, że nie ma pojęcia, co się dzieje, a może tylko podejrzewać. 
- Uważaj na słowa! Diana tu jest, a po za tym nie życzę sobie byś mn...
- O proszę! Komuś się nagle przypomniało, że ma dziecko?! Ośmieszasz się i tylko pogrążasz! Zamiast wyjaśnić, powiedzieć jakieś przepraszam, to ty wolisz mieć jakieś problemu do mnie. I zasłaniasz się jeszcze Dianą!
- Nie zasłaniam się swoją córką, tylko... - przerwał.
   Bömmel patrzała na niego wyczekująco. Czekała aż dokończy, ale nie zapowiadało się na to.
- Tylko co?! - krzyknęła głośno.
- Nic... daj mi spokój Ann... - szepnął cicho i wyminął ją, wychodząc na zewnątrz. 
   Odwróciła się tylko w stronę drzwi, ale usłyszała tylko trzask. Poszedł. Znowu gdzieś odszedł. Nie miała pojęcia co ma myśleć. Chciało się jej płakać. To był strasznie niewyobrażalny ból psychiczny dla niej. Jeszcze nikt nie potraktował jej w taki sposób. To było w pewnym sensie dla niej coś nowego. 
   Z jednej strony strasznie była na niego wściekła. I to niewyobrażalnie. Miała go dość i najchętniej to zabiłaby na miejscu. Ale z drugiej strony, chciałaby, żeby zawrócił. Drzwi, którymi wyszedł ponownie miały się otworzyć, a on stanął w nich i podbiegnie do Ann oraz mocno uściska i przeprosi za swoje zachowanie, które było tylko niewinnym incydentem i chwilowym załamaniem. 
   Tak się jednak nie stało. Nie wrócił, bo stała chwile w przejściu kuchni i patrzała nieruchomo na drzwi. Ile dokładnie czasu? Sama nie wie. W pewnej chwili podeszła do niej mała Diana. Ann zobaczyła ją i szybko się ocknęła kucając i łapiąc za nią w pasie. Wstała i mocno się do niej przytuliła. Kocha ją najbardziej na świecie. Kiedy pomyślała, że się strasznie bała i różne myśli przechodziły przez jej głowę, karci się za to. Przecież dziecko to coś wielkiego. Szczególnie dla kobiet w jej wieku. Na ten moment nie wyobraża sobie po prostu dnia bez niej. Zrobiłaby dla swojej córeczki wszystko, tak samo jak wiele już zrobiła. Skończyła z modelingiem. Nie chodzi o to, że jej ciało już nie wygląda tak jak dawniej, ale po prostu czuje, że należy zmienić profesje dla małej Götze. Na razie nie pracuje, ale zajmuje się dzieckiem, ale i również nie zapomina o sobie. Nie narzeka na brak zajęć. Chodzi na różne szkolenia, kursy, siłownie, spotkania. Ona wraz z Wiktorią planują pewien projekt, Już od bardzo dawna się do niego szykują. 
   Spojrzała w końcu na nią i uśmiechnęła się do niej szeroko. Dzięki tej małej istotce zapomniała o tym, co właśnie się wydarzyło. 
- Tata? Gdzie tata? - zapytała blondynkę 
   Co miała odpowiedzieć? Na pewno słyszała ich kłótnie i mimo, że za wiele nie zrozumiała z niej, to na pewno wie, że dwoje kłócących się ze sobą ludźmi nie oznacza nic dobrego.
- Musiał wyjść na chwilę, skarbie. Nic się nie stało i wróci trochę później i pobawi się z tobą wieczorkiem, okej? - odparła, a malutka brunetka kiwnęła twierdząco głową. - Chodź idziemy coś zjeść - zaproponowała i dziewczyny zajęły się przyrządzaniem śniadania podczas, gdy Mario zmierzał się z samym sobą.


~*~
- Cieszę się, że jednak  dzwonisz - usłyszał znany mu głos. 
   Właśnie chyba zapomniał języka w gardle, bo nie bardzo wiedział, co i czy w ogóle powinien się odezwać. Ale kurczę. Nazywa się przecież Robert Lewandowski, tak? Ta dziewczyna nie bez powodu dala mu swój numer! Ale mimo wszystko jest też Robertem Lewandowskim, którego życie ostatnio nie oszczędza, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej?
- Zostawiłaś karteczkę, to pomyślałem, że zaryzykuję - odpowiedział i podrapał się po głowie.
- Czyli rozmowa ze mną jest ryzykiem? 
  No nieźle. Nie dość, że mądra, to jeszcze wyłapuje wszystko, co się powie. 
- Tego nie powiedziałem, ale... 
- Ale...?
- Rozumiem, że zostawienie numeru telefonu wiąże się z czymś z twojej strony? Czy po prostu chcesz mnie znowu pomęczyć? 
-  Słyszę, że jednak źle się wczoraj zrozumieliśmy. Wiesz... na początku zostawiłam ten numer w innej sprawie, ale widzę, że mam inną misję z tobą w roli głównej - wyznała tajemniczo. 
- Mogę wiedzieć jaką misję? - zapytał. 
- Teraz nie, ale jeżeli chcesz wiedzieć, to jestem otwarta na propozycję.
Nawet nie masz pojęcia, jak mnie zaskakujesz - wypowiedział i usłyszał śmiech po drugiej stronie słuchawki. 
- Taki miałam zamiar - odpowiedziała. - To jak?
- Możemy spotkać się dzisiaj, jak ci zależy - zaproponował.
- Wiedz, to że wy piłkarze macie wolne od trenera, nie znaczy, że każdy człowiek na świecie też. Pracuję dzisiaj. 
   No tak. 
- Jutro mam trening, ale co powiesz na poniedziałek? Kończę o 15.30.
- Myślę, że znalazłabym chwilkę. Spotkamy się w Trattorii? 
- To jesteśmy umówieni - uśmiechnął się sam do siebie. 
- Jesteśmy. Cześć, Robert - powiedziała i nie czekała na odpowiedź rozłączyła się.
   Lewandowski długo jeszcze trzymał telefon przy uchu. Zastanawiał się co się właśnie wydarzyło i czy on się właśnie w tej chwili nie umówił z kimś innym niż jego koledzy z drużyny, czy Wiktoria. Czy to właśnie początek końca jego problemów? 
- Cześć, Lauren. 

~*~
- REUS!!! - krzyknęła tak głośno, że chyba cała okolica ją słyszała, a echo doszło aż do Iduny.
- Hm? - mruknął tylko cicho, nie przejmując się swoją żoną.
   Aktualnie oglądał mecz Primera Division, gdzie Real Madryt podejmował u siebie Sevillę. Nie mógł przecież odwrócić wzroku, bo w każdej chwili niezawodny Ronaldo mógł strzelić gola.
- Mógłbyś mi powiedzieć, co to jest?!
   Stanęła właśnie w salonie i z groźną miną wymachiwała białym materiałem. Marco natomiast zerknął na nią by zanalizować przedmiot. Jednak zaraz potem wrócił do poprzedniej pozycji.
- Twoja bluzka - odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na całej kuli ziemskiej.
- Brawo - zaklaskała w dłonie. - Czyli jednak myślisz - po tych słowach została zmierzona przez Marco jego oczami. - Dobra, a teraz dalej, dlaczego ona jest cała brudna?!
- Może ją ubrudziłaś - odparł nie odrywając wzroku od telewizora.
- Ja ją ubrudziłam? - zapytała, ale tym razem odpowiedzi nie otrzymała, bo piłkarz o mały włos nie spadł z sofy, gdy do piłki podbiegł CR7  i w nieziemski sposób wyminął obronę rywali i strzelił bramkę.
- Widziałaś to?! - krzyknął teraz do niej z wielkim zacieszem na twarzy.
   Nie było mu jednak dane długo się cieszyć, bo w odpowiedzi dostał w twarz ową bluzką.
- A teraz przyjrzyj się jej, a najlepiej powąchaj - rozkazała brunetka, która stała już obok niego.
- Dlaczego mam wąchać twoją bluzkę? - zdziwił się.
- Dlatego, bo jest cala brudna, przez ciebie!
- Skąd masz pewność, że przeze mnie?
- Miałam ją na sobie wczoraj i była czysta. Zostawiłam ją wieczorem w łazience. Jesteś jedyną osobą, która była w domu. No chyba, że jakiś włamywacz wkradł się i wytarł nią swoje brudne i przepocone giry pod treningu! - krzyknęła.
- No dobra, no. Może rzeczywiście zdarzyło mi się pomylić, ale nie moja wina, że w łazience nie było ani jednego ręcznika. Śpieszyłem się, a tylko twoja bluzka była pod ręką - tłumaczył, a na końcu tylko głupi się uśmiechnął. - Oj nie denerwuj się. Kupię ci nową - zatwierdził i złapał ukochaną w pasie.
- Nie kupisz mi nowej, tylko będziesz prał ją ręcznie - wycedziła przez zęby i rozczochrała mu strasznie włosy, które jak zwykle były idealnie ułożone.
   Po ostrej wymianie zdań, Wiktoria miała już odchodzić, ale nie mogła, bo jej mąż wstał i złapał ją od tyłu, gdzie następnie lekko rzucił na sofę, gdzie siedział wcześniej i zaczął ją gilgotać. Obydwoje śmiali się i zapomnieli już o tej dość zabawnej awanturze. Kochali się oboje. Oni są idealnym przykładem młodego małżeństwa, które nie potrafi wytrzymać bez drugiej osoby.
- Błagam... już dość... - prosiła Reusa i ten o dziwo zastopował swoje ruchy.
   Dziewczyna zerknęła na niego, a blondyn przybliżył się do niej i pocałował w różowe usta. Polka nie była mu dłużna i oddawała pocałunki z równie wielkim oddaniem. Czy ich miłość minęła, albo osłabła? Nigdy w życiu. Jest coraz bardziej silniejsza.
   Wiktoria jeszcze mu nie powiedziała o ciąży. Miała zamiar zrobić to właśnie teraz. Chciała wyjść z nim w pewne miejsce. Planowała to już od dłuższego czasu, ale nigdy nie natrafiła się idealna okazja. Teraz nawet i los jej pomógł.
- Wiesz, jak bardzo cię kocham? - powiedziała, gdy przestali się całować nawzajem.
- O proszę. Myślałem, że nienawidzisz za tę bluzkę - zaśmiał się.
- Bo tak też jest - odparła. - I ja nie żartowałam z tym ręcznym praniem - ostrzegła go.
   Zaśmiali się znowu i Reus, który znajdował się nad nią, pomógł wstać brunetce.
   Wtedy właśnie chciała chciała mu zaproponować wyjście razem. Była lekko zestresowana, ale pewna. Gdy miała otworzyć usta, rozbrzmiał się dzwonek do drzwi, a zaraz po nim głosy przyjaciół Marco.
- Weszliśmy, więc jeżeli jesteście jakoś zajęci, macie minutę by się ubrać! - krzyczał Marcel, a Wiktoria z Marco zaśmiali się głośno.
- Szybko łap swoje spodnie - próbowała być poważna, ale jednak nie do końca się jej udało, bo zobaczyli Marcela i Robina wchodzących do salonu z piwami w ręku.
- Ej, mieliście dać nam minutę! - oburzył się piłkarz Borussii Dortmund.
- Chciałem poczekać, ale Marcel strasznie nalegał, bo chciał popatrzeć - odezwał się wyższy, a cała grupa wybuchła śmiechem.
- Ale widzę, że jednak coś się działo, bo jakieś bluzki tu leżą - skomentował Fornell, który w ręku trzyma część garderoby Wiktorii. Tę samą, o którą była wcześniejsza sprzeczka. - Jeszcze jakieś brudne.... Widzę macie ciekawe życie seksualne...
- Ja nie narzekam, ale Marco tak, ale jak będzie prał mi ją ręcznie - zaśmiała się zwycięsko i zostawiła chłopaków samych, zabierając przy okazji swoją własność.
   Przyjaciele piłkarza rozsiedli się wygodnie na kanapie i zaczęli oglądać interesujące spotkanie Realu. Tak jak się umówili wcześniej. Marco nie miał pojęcia, że Wiktoria planowała coś dla niego, więc nie odmówił chłopakom. Ona sama nie była zła na niego. To było oczywiste. Nie winiła go, ani tym bardziej chłopaków. Postanowiła, że przyjdzie jeszcze czas. Najwidoczniej los ma wobec niej
jakieś inne plany.

- Chcesz powiedzieć, że...
- Tak, kocham cię. Od początku coś do ciebie czułem, ale byłem idiotą i tego nie zauważyłem 
-Ja ciebie też kocham. Idioto...

____________________________________________________________
WAŻNE:
Czy to ma jeszcze sens? 
Ma sens pisanie jeszcze tego kontynuacyjnego opowiadania? 
Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę od Was wymagać dużej ilości komentarzy. Nie chce wymagać od Was tego, byście pisały pod komentarzem długaśne opinie.
Chcę od Was po prostu jakiegoś znaku, że jesteście.
Gdy proponowałam Wam drugą część tego opowiadania zainteresowanie było ogromne. W ankiecie wzięło udział ponad 30 osób i wszystkie (z wyjątkiem jednej osoby) były na tak. To, więc gdzie są teraz te osoby?
Pisanie sprawia mi ogromną radość i kocham to robić, a gdy jest wena mogłabym siedzieć cały dzień i pisać dla Was, ale dobrze wiecie (ci co piszą) że gdy komentarzy jest niewiele, to ta wena znika, pojawiają się myśli, że już nie jest się dobrym, gorzej się pisze, wypaliło się. Ja to wszystko rozumiem i jeżeli tak jest, to chyba lepiej to napisać niż pozostawiać osobę w nieświadomości. Nawet jeśli mnie nie znacie, to najcięższa prawda jest zdecydowanie lepsza niż najpiękniejsze kłamstwo.
Nie wiem... Nie podoba Wam się historia? Spodziewaliście się czegoś innego? Lepszego?
Mieliście świadomość, że to będzie coś innego. Inna historia. Nie będzie ciągle Wiktorii i Marco, a będzie Ann i Mario, ale i też Robert, no i teraz Lauren.
 Dodaje za rzadko? Nie dziwcie się, ale gdy nie ma komentarzy, nie ma ochoty na pisanie, a gdy jej nie ma rozdziały pojawiają się w takich odstępach, jak widać.
Jak już mówiłam... nie zrozumcie mnie źle. Ja bym do Was nie miała pretensji (chociaż czy to do końca można nazwać pretensjami to nie wiem) gdyby nie to, że ja sama stworzyłam kontynuacyjnego bloga, nie pytała się Was o zdanie. Ale ja tak nie zrobiłam. To wy zadecydowaliście, że je chcecie. Była ankieta, mogliście napisać pod postem. Dałam Wam wolną rękę. Zdecydowaliście, więc ja wywiązałam się z obietnicy, że dostosuję się.
Nie będę ukrywała, że na ten moment ciężko jest mi pogodzić pisanie i z resztą, ale zawsze mi się udawał i gdybym tylko chciała to mogłabym. Ja chcę, ale Wy?
Ale... zawieszenie bloga byłoby mi na rękę...
Tak, zawieszenie.
Nie robię jeszcze tego. Ale daje szansę Wam.
Komentujcie. Nie chce jakiś wierszy, czy kolejnych opowiadań pod rozdziałami. ale jednozdaniową opinię. Nawet nie wiecie, jaką daje to autorom świadomość, że jesteście.
Chcecie, czy nie.
Zawiesić, czy nie.
Nie macie określonego czasu. Jednak, jeżeli do następnej niedzieli nie zobaczę, że coś się zmieniło, albo uznacie, że jednak ten blog, to nie jest to, to zostanie usunięty, a w najlepszym wypadku zawieszony.
Usunięty, gdy uznacie, że jednak Wam się nie podoba, to nie będę zaśmiecała bloggera niedokończonymi opowiadaniami.
Zawieszony, gdy będzie mało komentarzy, ale uznam, że może jeszcze tu wrócę.

Ponownie daję Wam wolna rękę.
Cześć :)