~*~
Dwoje młodych ludzi powoli, spacerkiem, szło w stronę wyjścia z cmentarza. Kobieta o ciemnych włosach trzymała się za ramię wysokiego piłkarza. Dużo rozmawiali, a szczególnie sportowiec się rozgadał. Ale przecież miał o czym. Dla niego życie to ciągłe pasmo niepowodzeń i kłopotów. Nie umie sobie poradzić, ale wie, że na tę szczególną osobę może liczyć. Przecież w tym samym czasie stracili kogoś ważnego. On żonę, a ona najlepszą przyjaciółkę. Rozumieli się jak nikt inny.
- Nie sądzisz, że potraktowałeś ją za ostro? - zapytała, gdy Lewandowski skończył swoją opowieść z wczoraj. - W końcu to twoja mama.
- Wiem o tym Wiki, ale wczoraj po prostu wszystko puściło! - tłumaczył. - Może, gdyby to stało się teraz, w tym momencie, to zachowałbym się delikatniej, ale...
- Rozumiem - przerwała, gdy zauważyła, że chce dodać coś jeszcze, ale nie chciała by cierpiał bardziej. - Też miałam taki okres, że właśnie kłótnie i awantury były dla mnie ukojeniem. To po prostu mija. Z czasem - dodała po chwili.
- Ale spójrz ile czasu już minęło - zatrzymał się. - Ania nie żyje już od półtora roku, a ja dalej nie mogę się pogodzić z tym. Normalny człowiek już by się pozbierał.
- Zauważ, że czasami jest dobrze i to właśnie tych dobrych chwil jest więcej, niż złych. Robert, to normalne i nie tłumacz się z miłości do Ani. Każdy, kto cię zna, wie, jak bardzo ci na niej zależało i w pewnym sensie dalej zależy.
Wiktoria starała się, jak tylko może by pomóc swojemu przyjacielowi. Od śmierci Ani wiele minęło, ale nigdy o niej nie zapomniała. Chociaż stara się żyć dalej. Czasami jest jej ciężko i dociera do niej, tak nagle, że nie ma Anny, bo nie żyje. Ona jednak pozbierała się w pewnym sensie szybciej, choć przecież początki wcale nie były łatwe. I wydawałoby się, że to właśnie Robert uporał się wcześniej, to nic bardziej mylnego. On po prostu tkwił w sobie ból przez długi czas i z nikim nie rozmawiał. A reszta też nigdy nie nalegała, bo nie chcieli go ranić.
Zastanawiając się, dlaczego Wiktorii udało się wyjść z tego głębokiego dołka, to można to wytłumaczyć tym, że ona straciła tylko i aż przyjaciółkę. Marco ciągle jest przy niej. Ma kogoś takiego, jak druga połówka, a od roku jest też i jej mężem. Robert stracił właśnie kogoś takiego, kim Reus jest dla Wiktorii i jest na pewno znacznie trudniej ułożyć życie od nowa. Bo przecież to osoba, z którą wiązał przyszłość, rodzinę, wszystko... Teraz nie ma jej i zaczyna od zera.
- To nic nie zmienia - westchnął i ruszyli - Dalej nie potrafię sobie poradzić i zapomnieć o Ani.
- Ale nikt nie każe ci o niej zapominać! - zaprotestowała. - Musisz tylko się nauczyć żyć bez niej. Ja wiem, że jest to trudne i w pewnym sensie nierealne, ale pamiętaj, co napisała w swoim liście. Chce byś był szczęśliwy, więc spełnij jej prośbę. Myślisz, że jest zadowolona, jak zerka na ciebie i widzi w jakim jesteś stanie? - zapytała Polaka, a ten po prostu spojrzał w dół, jakby wstydził się swojego postępowania. - Nie mówię, byś sobie świętował, czy co tam jeszcze wymyślisz, ale impreza nigdy ci nie zaszkodzi. Idź się zabaw i odreagujesz. - zaproponowała.
- No nie wiem, Wiki... - nie był pewny jej słów i rady.
- Wiesz, co? Pamiętasz, jak ja się pokłóciłam z Marco? Jak wyszła prawda o jego przeszłości?
Robert pokiwał twierdząco głową i zauważył jednocześnie, że zbliżają się do wyjściowej bramy.
- To Ania, poradziła mi wtedy, bym poszła na jakąś imprezę. Powiedziała, że powinnam odreagować. Przypadek zadecydował, że spotkałam Marcela i Robina. Oni zabrali mnie na imprezę. Upiłam się na niej wraz z Kaulem, a Marcel spanikował i nie wiedział, gdzie mieszkam i zadzwonił do Marco. Dzięki temu, że nawaliłam się, spotkałam się z nim i to był krok w przód.
- Czyli sugerujesz, że powinien wyjść z kimś, kto mnie nie zna, a potem napić się do nieprzytomności, by ktoś jeszcze inny mnie odwiózł? - zażartował, a Wiktoria się zaśmiała wraz z Lewandowskim.
- Nie do końca o to mi chodziło i nie do końca powinieneś brać ze mnie przykład. Chce ci powiedzieć tyle, że nigdy nie wiesz, co los dla ciebie szykuje. Może jakąś niespodziankę? Spróbuj, bo w sumie, co ci szkodzi?
No właśnie. Co mu szkodzi? Skoro uważa, że stracił wszystko, to co ma w końcu jeszcze do stracenia? Nie rozumiał czasami samego siebie i miał dość. Dość życia i wiele razy nie widział sensu jutra. Potem nadchodziło właśnie to jutro i nadchodziła rozmowa z Wiktorią. Ona dawała mu po raz kolejny kopa. Dzięki niej wiele razy wychodził z dołka i może to dziwne, ale widział w niej Anię. Te rady, porady, wskazówki, czy po prostu pewne gesty i mowa... To wszystko pasowało mu do jego zmarłej żony. Zupełnie, jakby po tych kilku miesiącach znajomości jej cechy przeniosły się na młodą panią Reus.
Ma racje. On to wie i coraz bardziej żałuje, że nie mógł ogarnąć się wcześniej. Był zły na siebie za tą swoją słabość i brak celu. Bo przecież, czy życie ma jakikolwiek sens, jeżeli nie mamy jakiegoś celu, czy marzenia? Własnie. Może teraz będzie prościej, gdy będzie miał właśnie jakiś cel. Kiedyś można powiedzieć, że miał wszystko. Kobietę, pracę i przyjaciół. Stracił żonę, a jego pozycja w kadrze jest niepewna. Zostali mu tylko najwierniejsi kompani. Wtedy nie miał czym się przejmować. Teraz? Teraz ma cele. Musi odbudować swoją formę i musi wrócić na szczyt. To jest jego zadanie i wie, że Ania mu pomoże.
- Może masz rację... Może poważnie potrzebuję jakiegoś odpoczynku - odezwał się przyznając rację przyjaciółce.
- Ja zawsze mam rację - zaśmiała się. - Popytaj chłopaków. Mario z Marco na pewno nie odpuszczą - zaproponowała.
- Mam twoją zgodę na pożyczenie Marco? - zaśmiał się pytając.
- Tak, ale pod warunkiem, że będziesz go pilnował - postawiła ultimatum śmiejąc się.
Po 10 minutach drogi, doszli do auta Lewandowskiego, które stała na parkingu. W między czasie piłkarz został zaatakowany przez fanów, którzy prosili go o autografy na koszulkach, czy zdjęcie.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał.
- Nie, dziękuje. Przejdę się, bo jestem umówiona z Ann na obiad, a to niedaleko - odmówiła. - Jedź się lepiej przygotuj na trening i pamiętaj, że masz pokazać, że Polacy to świetni piłkarze.
- Dobrze, postaram się - odpowiedział. - Dziękuję, Wiki - dodał po chwili i podszedł do swojej rodaczki i mocną ją przytulił.
- Nie dziękuj, bo zrobiłbyś to samo dla mnie. Powodzenia i udanej zabawy.
Miała już odchodzić. Nawet to zrobiła i odeszła na kilka metrów. Pożegnała się z przyjacielem, a ten miał już wsiadać do swojego samochodu. Nie zrobił tego jednak, bo brunetka mu przeszkodziła.
- Robert! - zawołała i ponownie wróciła do niego.
- Tak? - zmarszczył brwi, bo się zdziwił.
- Ja... ja jestem w ciąży - wyznała.
Wiedziała, że wcześniej, czy później będzie musiała mu o tym powiedzieć i szczerze się bała. Ma świadomość, że Lewy marzy o dzieciach. Z Anią rozmawiali o tym, ale jak na razie musi odłożyć te plany. Plany? Nierealne marzenia. Bała się, że się zezłości. Sama widzi, jak czasami patrzy na Mario i Ann. Widzi w jego oczach zazdrość.
Czekała na jego reakcje. Jej serce zaczynało galopować coraz szybciej. Po chwili niepewności, na twarzy polskiego napastnika wyrósł wielki uśmiech. Następnie przytulił dziewczynę mocno do siebie, że o mały włos zabrakło jej tchu.
- Gratuluje - uśmiechnął się do niej, gdy oderwali się od siebie. - Chłopiec, czy dziewczynka? Macie już wybrane imię? W ogóle Marco wie? Jak się czujesz? Nie powinnaś była się przemęczać. Teraz to już muszę cię podwieźć.
Zupełnie jak szalony zadawał mnóstwo pytań, na które nawet nie dawał jej odpowiedzieć. Zdziwiła się, ale oczywiście pozytywnie. Robert ją zaskoczył już po raz kolejny, bo obawiała się, że posmutnieje. On jednak ucieszył się tak, jakby to było jego dziecko.
- Spokojnie - zaśmiała się. - Jest jest jeszcze za wcześnie, a Marco nie wie i musi jeszcze chwilę poczekać, bo chce mu zrobić niespodziankę, więc cicho - wyjaśniła. - Robert... myślałam, że będziesz zły.
- Ja? - zdziwił się i wskazał palcem na siebie. - Dlaczego?
- No, nie wiem - odpowiedziała. - Dziecko to twoje marzenie, a jak na razie nie możesz go spełnić. Ja po prostu...
- Wiki... Daj spokój. Dobrze wiesz, że to niedorzeczne. Nigdy w życiu nie mógłbym być zły na takie coś - odparł i podszedł do Wiktorii oraz swoje ręce ułożył na jej barkach. - A już tym bardziej nie mógłbym być za to, że będziesz wkrótce mamą. Ja się cieszę. Nawet bardzo. Będę znowu wujkiem!
Na koniec ukazał rząd swoich śnieżnych zębów. Natomiast ona spuściłam wzrok. Było jej trochę głupio, bo powód był głupi. Ona sama uważała, że źle się zachowałam, ale przynajmniej sprawa i sytuacja wyjaśniła się od razu
Nie miała za bardzo wyboru i praktycznie zmuszona, weszła do sportowego samochodu Lewandowskiego, a ten ruszył do restauracji w centrum miasta, gdzie była umówiona z Ann - Kathrin.
Jechali głównie w ciszy, ale co jakiś czas zagadywali się nawzajem. Nie potrzebowali tego. Już wystarczająco się nagadali i teraz nadszedł czas na refleksje. Po tych rozmowach oboje mają wiele do namyślenia. Ale tak jest zawsze. Zawsze po ich spotkaniu, nie mogą zwyczajnie siedzieć i nic nie robić. Musza myśleć. Po prostu ich spotkania, a następnie rzeczy, które robią są tak osobiste, że późniejsze zajęcia są niemożliwe. Tym razem będzie podobnie. Lewy, będzie musiał znaleźć w sobie siłę i odnaleźć nowy cel. To nie jest tak, że od półtorej roku jest z nim źle. Są postępy i każdy to powie. On po prostu ma pewne dni, Te dni właśnie nadeszły i czuje się źle. Czuje się samotny. Jednak od wielu miesięcy nie zrobił kroku w przód. Stoi w miejscu od bardzo dawna i to jest złe. Teraz to nawet można powiedzieć, że się cofa. Robert doskonale rozumie, że musi się wziąć w garść i tak zrobi. Wie, że to zrobi.
Po 20 minutach powolnej jazdy, dotarli na miejsce. Dziewczyna wysiadła, wcześniej dziękując przyjacielowi i życząc powodzenia. Na koniec przypomniała my o swoich słowach i radzie. Następnie wyszła i ruszyła do środka. Tam nie zastała jeszcze Niemki, więc zajęła stolik i zamówiła dla siebie cappuccino, a dla Ann jak zawsze espresso. Wiedziała też, że przyjaciółka będzie głodna, więc zamówiła po ulubionym cieście z czekoladą i bitą śmietaną, a na dodatek z wiśniami w środku.
Nie musiała długo czekać, bo już po chwili do środka zawitała kobieta. Zdziwiła się, że zobaczyła Wiktorię i pomyślała, że jest spóźniona, ale przelotem spojrzała na zegarek i zrozumiała, że wcale się nie spóźniła.
- Mogłaś dać znać, że będziesz wcześniej, to bym się pośpieszyła - powiedziała, gdy znalazła się obok i usiadła na przeciwko młodej dziennikarki.
- Spokojnie - zaśmiała się. - To ja przyszłam wcześniej, ale Robert mnie podwiózł i tak wyszło - wyjaśniła.
- Robert? - zaciekawiła się. - Widziałaś się z nim?
- Tak. Spotkaliśmy się i poszliśmy na cmentarz. Musiał się wygadać.
- Dobrze, że miał komu, Wiki. Wczoraj Mario mi opowiadał, że nie jest z nim najlepiej. Wiesz, co zauważyłam? - zapytała, a ja pokręciłam głową. - Zauważyłam podobieństwa między tobą a Anią. Zupełnie, jakbyś przejęła po niej te zdolności motywacyjne. Potrafisz każdemu pomóc i doradzić.
Dziwne. Po raz kolejny ktoś zauważył, że Wiktoria upodobniła się do Ani. Po raz kolejny ktoś zauważył w niej cechy, które wcześniej były widoczne u Lewandowskiej. To oczywiście nie możliwe by genetycznie przejęła po niej cechy. Ona ich nawet nie pożyczyła. Wiktoria po prostu dorosła. Sama się z siebie śmieje i przyznaje, że postąpiła w młodości głupio i niepoważnie. Myślała strasznie chaotycznie i uważała się wtedy za mądrą. Zbyt mądrą. Dzisiaj by już nie uciekła do Polski. Dzisiaj by porozmawiała i stanęła twarzą w twarz z problemami. Wydoroślała i zrozumiała swoje błędy. Kobieta nawet nie mogła już sobie pozwolić na dzieciństwo. Musiała stać się już panią Reus. Szybkie zaręczyny i ślub zmusiły ją do zmienienia się. Jakiś czas po ślubie dostała się na staż do redakcji jednej z gazet, w której pracuje Cathy. Na razie nie studiuje, ale planuje. Planuje studiować by poszerzać swoje horyzonty.
Teraz czeka ją największe zadanie. Jak ślub można zaliczyć jeszcze do "łatwych" zadań, tak rodzicielstwo jest już jazdą bez trzymanki. Tutaj nie ma zmiłuj się. Jest to strasznie odpowiedzialna decyzja i wie, że nie może pozwolić tutaj sobie na wątpliwości. Wie, że nie planowali tego dziecka. Stało się, ale oboje są dorośli. Pracują. Nie narzekają na brak pieniędzy. Zarówno Marco, jak i Wiktoria, które usamodzielniła się. Jest z tego powodu bardzo dumna, bo woli być niezależna od Marco. Nie zależy jej na pieniądzach. Nigdy nie pomyślała o nim w takim kontekście. Kocha piłkarza i na ten moment nie wyobraża sobie życia bez tego wariata. Ma nadzieję, że oboje poradzą sobie. Będzie trudno. Nie wątpi w to, ale przecież to kolej rzeczy.
- Chyba powinnam podziękować - wyznała uśmiechając się i właśnie w tym momencie podeszła kelnerka, która przyniosła gorące napoje i desery.
Ann pozytywnie zaskoczyła się. Obie mogły się teraz odprężyć. Plotkowały ile tylko mogły. Wiktoria siedziała jednak cicho na temat dziecka. Jeszcze nie mogła nic powiedzieć byłej modelce. Ale to tylko kwestia czasu, prawda?
- Nie sądzisz, że potraktowałeś ją za ostro? - zapytała, gdy Lewandowski skończył swoją opowieść z wczoraj. - W końcu to twoja mama.
- Wiem o tym Wiki, ale wczoraj po prostu wszystko puściło! - tłumaczył. - Może, gdyby to stało się teraz, w tym momencie, to zachowałbym się delikatniej, ale...
- Rozumiem - przerwała, gdy zauważyła, że chce dodać coś jeszcze, ale nie chciała by cierpiał bardziej. - Też miałam taki okres, że właśnie kłótnie i awantury były dla mnie ukojeniem. To po prostu mija. Z czasem - dodała po chwili.
- Ale spójrz ile czasu już minęło - zatrzymał się. - Ania nie żyje już od półtora roku, a ja dalej nie mogę się pogodzić z tym. Normalny człowiek już by się pozbierał.
- Zauważ, że czasami jest dobrze i to właśnie tych dobrych chwil jest więcej, niż złych. Robert, to normalne i nie tłumacz się z miłości do Ani. Każdy, kto cię zna, wie, jak bardzo ci na niej zależało i w pewnym sensie dalej zależy.
Wiktoria starała się, jak tylko może by pomóc swojemu przyjacielowi. Od śmierci Ani wiele minęło, ale nigdy o niej nie zapomniała. Chociaż stara się żyć dalej. Czasami jest jej ciężko i dociera do niej, tak nagle, że nie ma Anny, bo nie żyje. Ona jednak pozbierała się w pewnym sensie szybciej, choć przecież początki wcale nie były łatwe. I wydawałoby się, że to właśnie Robert uporał się wcześniej, to nic bardziej mylnego. On po prostu tkwił w sobie ból przez długi czas i z nikim nie rozmawiał. A reszta też nigdy nie nalegała, bo nie chcieli go ranić.
Zastanawiając się, dlaczego Wiktorii udało się wyjść z tego głębokiego dołka, to można to wytłumaczyć tym, że ona straciła tylko i aż przyjaciółkę. Marco ciągle jest przy niej. Ma kogoś takiego, jak druga połówka, a od roku jest też i jej mężem. Robert stracił właśnie kogoś takiego, kim Reus jest dla Wiktorii i jest na pewno znacznie trudniej ułożyć życie od nowa. Bo przecież to osoba, z którą wiązał przyszłość, rodzinę, wszystko... Teraz nie ma jej i zaczyna od zera.
- To nic nie zmienia - westchnął i ruszyli - Dalej nie potrafię sobie poradzić i zapomnieć o Ani.
- Ale nikt nie każe ci o niej zapominać! - zaprotestowała. - Musisz tylko się nauczyć żyć bez niej. Ja wiem, że jest to trudne i w pewnym sensie nierealne, ale pamiętaj, co napisała w swoim liście. Chce byś był szczęśliwy, więc spełnij jej prośbę. Myślisz, że jest zadowolona, jak zerka na ciebie i widzi w jakim jesteś stanie? - zapytała Polaka, a ten po prostu spojrzał w dół, jakby wstydził się swojego postępowania. - Nie mówię, byś sobie świętował, czy co tam jeszcze wymyślisz, ale impreza nigdy ci nie zaszkodzi. Idź się zabaw i odreagujesz. - zaproponowała.
- No nie wiem, Wiki... - nie był pewny jej słów i rady.
- Wiesz, co? Pamiętasz, jak ja się pokłóciłam z Marco? Jak wyszła prawda o jego przeszłości?
Robert pokiwał twierdząco głową i zauważył jednocześnie, że zbliżają się do wyjściowej bramy.
- To Ania, poradziła mi wtedy, bym poszła na jakąś imprezę. Powiedziała, że powinnam odreagować. Przypadek zadecydował, że spotkałam Marcela i Robina. Oni zabrali mnie na imprezę. Upiłam się na niej wraz z Kaulem, a Marcel spanikował i nie wiedział, gdzie mieszkam i zadzwonił do Marco. Dzięki temu, że nawaliłam się, spotkałam się z nim i to był krok w przód.
- Czyli sugerujesz, że powinien wyjść z kimś, kto mnie nie zna, a potem napić się do nieprzytomności, by ktoś jeszcze inny mnie odwiózł? - zażartował, a Wiktoria się zaśmiała wraz z Lewandowskim.
- Nie do końca o to mi chodziło i nie do końca powinieneś brać ze mnie przykład. Chce ci powiedzieć tyle, że nigdy nie wiesz, co los dla ciebie szykuje. Może jakąś niespodziankę? Spróbuj, bo w sumie, co ci szkodzi?
No właśnie. Co mu szkodzi? Skoro uważa, że stracił wszystko, to co ma w końcu jeszcze do stracenia? Nie rozumiał czasami samego siebie i miał dość. Dość życia i wiele razy nie widział sensu jutra. Potem nadchodziło właśnie to jutro i nadchodziła rozmowa z Wiktorią. Ona dawała mu po raz kolejny kopa. Dzięki niej wiele razy wychodził z dołka i może to dziwne, ale widział w niej Anię. Te rady, porady, wskazówki, czy po prostu pewne gesty i mowa... To wszystko pasowało mu do jego zmarłej żony. Zupełnie, jakby po tych kilku miesiącach znajomości jej cechy przeniosły się na młodą panią Reus.
Ma racje. On to wie i coraz bardziej żałuje, że nie mógł ogarnąć się wcześniej. Był zły na siebie za tą swoją słabość i brak celu. Bo przecież, czy życie ma jakikolwiek sens, jeżeli nie mamy jakiegoś celu, czy marzenia? Własnie. Może teraz będzie prościej, gdy będzie miał właśnie jakiś cel. Kiedyś można powiedzieć, że miał wszystko. Kobietę, pracę i przyjaciół. Stracił żonę, a jego pozycja w kadrze jest niepewna. Zostali mu tylko najwierniejsi kompani. Wtedy nie miał czym się przejmować. Teraz? Teraz ma cele. Musi odbudować swoją formę i musi wrócić na szczyt. To jest jego zadanie i wie, że Ania mu pomoże.
- Może masz rację... Może poważnie potrzebuję jakiegoś odpoczynku - odezwał się przyznając rację przyjaciółce.
- Ja zawsze mam rację - zaśmiała się. - Popytaj chłopaków. Mario z Marco na pewno nie odpuszczą - zaproponowała.
- Mam twoją zgodę na pożyczenie Marco? - zaśmiał się pytając.
- Tak, ale pod warunkiem, że będziesz go pilnował - postawiła ultimatum śmiejąc się.
Po 10 minutach drogi, doszli do auta Lewandowskiego, które stała na parkingu. W między czasie piłkarz został zaatakowany przez fanów, którzy prosili go o autografy na koszulkach, czy zdjęcie.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał.
- Nie, dziękuje. Przejdę się, bo jestem umówiona z Ann na obiad, a to niedaleko - odmówiła. - Jedź się lepiej przygotuj na trening i pamiętaj, że masz pokazać, że Polacy to świetni piłkarze.
- Dobrze, postaram się - odpowiedział. - Dziękuję, Wiki - dodał po chwili i podszedł do swojej rodaczki i mocną ją przytulił.
- Nie dziękuj, bo zrobiłbyś to samo dla mnie. Powodzenia i udanej zabawy.
Miała już odchodzić. Nawet to zrobiła i odeszła na kilka metrów. Pożegnała się z przyjacielem, a ten miał już wsiadać do swojego samochodu. Nie zrobił tego jednak, bo brunetka mu przeszkodziła.
- Robert! - zawołała i ponownie wróciła do niego.
- Tak? - zmarszczył brwi, bo się zdziwił.
- Ja... ja jestem w ciąży - wyznała.
Wiedziała, że wcześniej, czy później będzie musiała mu o tym powiedzieć i szczerze się bała. Ma świadomość, że Lewy marzy o dzieciach. Z Anią rozmawiali o tym, ale jak na razie musi odłożyć te plany. Plany? Nierealne marzenia. Bała się, że się zezłości. Sama widzi, jak czasami patrzy na Mario i Ann. Widzi w jego oczach zazdrość.
Czekała na jego reakcje. Jej serce zaczynało galopować coraz szybciej. Po chwili niepewności, na twarzy polskiego napastnika wyrósł wielki uśmiech. Następnie przytulił dziewczynę mocno do siebie, że o mały włos zabrakło jej tchu.
- Gratuluje - uśmiechnął się do niej, gdy oderwali się od siebie. - Chłopiec, czy dziewczynka? Macie już wybrane imię? W ogóle Marco wie? Jak się czujesz? Nie powinnaś była się przemęczać. Teraz to już muszę cię podwieźć.
Zupełnie jak szalony zadawał mnóstwo pytań, na które nawet nie dawał jej odpowiedzieć. Zdziwiła się, ale oczywiście pozytywnie. Robert ją zaskoczył już po raz kolejny, bo obawiała się, że posmutnieje. On jednak ucieszył się tak, jakby to było jego dziecko.
- Spokojnie - zaśmiała się. - Jest jest jeszcze za wcześnie, a Marco nie wie i musi jeszcze chwilę poczekać, bo chce mu zrobić niespodziankę, więc cicho - wyjaśniła. - Robert... myślałam, że będziesz zły.
- Ja? - zdziwił się i wskazał palcem na siebie. - Dlaczego?
- No, nie wiem - odpowiedziała. - Dziecko to twoje marzenie, a jak na razie nie możesz go spełnić. Ja po prostu...
- Wiki... Daj spokój. Dobrze wiesz, że to niedorzeczne. Nigdy w życiu nie mógłbym być zły na takie coś - odparł i podszedł do Wiktorii oraz swoje ręce ułożył na jej barkach. - A już tym bardziej nie mógłbym być za to, że będziesz wkrótce mamą. Ja się cieszę. Nawet bardzo. Będę znowu wujkiem!
Na koniec ukazał rząd swoich śnieżnych zębów. Natomiast ona spuściłam wzrok. Było jej trochę głupio, bo powód był głupi. Ona sama uważała, że źle się zachowałam, ale przynajmniej sprawa i sytuacja wyjaśniła się od razu
Nie miała za bardzo wyboru i praktycznie zmuszona, weszła do sportowego samochodu Lewandowskiego, a ten ruszył do restauracji w centrum miasta, gdzie była umówiona z Ann - Kathrin.
Jechali głównie w ciszy, ale co jakiś czas zagadywali się nawzajem. Nie potrzebowali tego. Już wystarczająco się nagadali i teraz nadszedł czas na refleksje. Po tych rozmowach oboje mają wiele do namyślenia. Ale tak jest zawsze. Zawsze po ich spotkaniu, nie mogą zwyczajnie siedzieć i nic nie robić. Musza myśleć. Po prostu ich spotkania, a następnie rzeczy, które robią są tak osobiste, że późniejsze zajęcia są niemożliwe. Tym razem będzie podobnie. Lewy, będzie musiał znaleźć w sobie siłę i odnaleźć nowy cel. To nie jest tak, że od półtorej roku jest z nim źle. Są postępy i każdy to powie. On po prostu ma pewne dni, Te dni właśnie nadeszły i czuje się źle. Czuje się samotny. Jednak od wielu miesięcy nie zrobił kroku w przód. Stoi w miejscu od bardzo dawna i to jest złe. Teraz to nawet można powiedzieć, że się cofa. Robert doskonale rozumie, że musi się wziąć w garść i tak zrobi. Wie, że to zrobi.
Po 20 minutach powolnej jazdy, dotarli na miejsce. Dziewczyna wysiadła, wcześniej dziękując przyjacielowi i życząc powodzenia. Na koniec przypomniała my o swoich słowach i radzie. Następnie wyszła i ruszyła do środka. Tam nie zastała jeszcze Niemki, więc zajęła stolik i zamówiła dla siebie cappuccino, a dla Ann jak zawsze espresso. Wiedziała też, że przyjaciółka będzie głodna, więc zamówiła po ulubionym cieście z czekoladą i bitą śmietaną, a na dodatek z wiśniami w środku.
Nie musiała długo czekać, bo już po chwili do środka zawitała kobieta. Zdziwiła się, że zobaczyła Wiktorię i pomyślała, że jest spóźniona, ale przelotem spojrzała na zegarek i zrozumiała, że wcale się nie spóźniła.
- Mogłaś dać znać, że będziesz wcześniej, to bym się pośpieszyła - powiedziała, gdy znalazła się obok i usiadła na przeciwko młodej dziennikarki.
- Spokojnie - zaśmiała się. - To ja przyszłam wcześniej, ale Robert mnie podwiózł i tak wyszło - wyjaśniła.
- Robert? - zaciekawiła się. - Widziałaś się z nim?
- Tak. Spotkaliśmy się i poszliśmy na cmentarz. Musiał się wygadać.
- Dobrze, że miał komu, Wiki. Wczoraj Mario mi opowiadał, że nie jest z nim najlepiej. Wiesz, co zauważyłam? - zapytała, a ja pokręciłam głową. - Zauważyłam podobieństwa między tobą a Anią. Zupełnie, jakbyś przejęła po niej te zdolności motywacyjne. Potrafisz każdemu pomóc i doradzić.
Dziwne. Po raz kolejny ktoś zauważył, że Wiktoria upodobniła się do Ani. Po raz kolejny ktoś zauważył w niej cechy, które wcześniej były widoczne u Lewandowskiej. To oczywiście nie możliwe by genetycznie przejęła po niej cechy. Ona ich nawet nie pożyczyła. Wiktoria po prostu dorosła. Sama się z siebie śmieje i przyznaje, że postąpiła w młodości głupio i niepoważnie. Myślała strasznie chaotycznie i uważała się wtedy za mądrą. Zbyt mądrą. Dzisiaj by już nie uciekła do Polski. Dzisiaj by porozmawiała i stanęła twarzą w twarz z problemami. Wydoroślała i zrozumiała swoje błędy. Kobieta nawet nie mogła już sobie pozwolić na dzieciństwo. Musiała stać się już panią Reus. Szybkie zaręczyny i ślub zmusiły ją do zmienienia się. Jakiś czas po ślubie dostała się na staż do redakcji jednej z gazet, w której pracuje Cathy. Na razie nie studiuje, ale planuje. Planuje studiować by poszerzać swoje horyzonty.
Teraz czeka ją największe zadanie. Jak ślub można zaliczyć jeszcze do "łatwych" zadań, tak rodzicielstwo jest już jazdą bez trzymanki. Tutaj nie ma zmiłuj się. Jest to strasznie odpowiedzialna decyzja i wie, że nie może pozwolić tutaj sobie na wątpliwości. Wie, że nie planowali tego dziecka. Stało się, ale oboje są dorośli. Pracują. Nie narzekają na brak pieniędzy. Zarówno Marco, jak i Wiktoria, które usamodzielniła się. Jest z tego powodu bardzo dumna, bo woli być niezależna od Marco. Nie zależy jej na pieniądzach. Nigdy nie pomyślała o nim w takim kontekście. Kocha piłkarza i na ten moment nie wyobraża sobie życia bez tego wariata. Ma nadzieję, że oboje poradzą sobie. Będzie trudno. Nie wątpi w to, ale przecież to kolej rzeczy.
- Chyba powinnam podziękować - wyznała uśmiechając się i właśnie w tym momencie podeszła kelnerka, która przyniosła gorące napoje i desery.
Ann pozytywnie zaskoczyła się. Obie mogły się teraz odprężyć. Plotkowały ile tylko mogły. Wiktoria siedziała jednak cicho na temat dziecka. Jeszcze nie mogła nic powiedzieć byłej modelce. Ale to tylko kwestia czasu, prawda?
~*~
Gdy właśnie wjeżdżał na swój podjazd, by tylko na chwilę zaparkować auto, zauważył swoją mamę, która pakowała walizki do taksówki. Zajechał tylko po torbę na po południowy trening, ale chyba będzie musiał coś jeszcze załatwić.
- Mamo? - zapytał zdziwiony.
Kobieta natomiast właśnie zamykała bagażnik. Spojrzała na niego. Nie można było za wiele odczytać z twarzy. Iwona Lewandowska z reguły była ciepłą i pogodną kobietą. Często miała na twarzy uśmiech. Teraz, jakby wszystko było dla niej neutralne.
- Co robisz? - dodał.
- Powiedziałeś przecież, że tak będzie lepiej. Ty zostaniesz w Dortmundzie, a ja wrócę do Polski i zajmę się swoim życiem - odparła.
Wtedy do niego dotarło, jakim jest idiotą. Zapomniał o tym, co powiedział, ale ten stres i emocje zwyciężyły wczoraj. Nie chciał tego. Po rozmowie i po tym jak ochłonął, zrozumiał, że jego matka nie może wyjechać. Nie teraz, a przynajmniej nie w takiej atmosferze i w efekcie kłótni.
- Mamo... proszę - zbliżył się do niej. - Ja wiem, co wczoraj powiedziałem i przepraszam, ale miałem zły dzień. Nie powinienem był. Przepraszam. Proszę, zostań - mówił.
- Robert... - przechyliła lekko głowę w bok. - Cieszę się, że zrozumiałeś, ale ja też popełniłam błąd. Oboje. Co nie zmienia faktu, że i tak powinnam już wrócić. Musisz uporać się z pewnymi rzeczami sam. Co mogłam zrobiłam. Teraz twoja kolej - wypowiedziała i przytuliła się do syna.
Pożegnanie było krótkie, bo oboje tego nie lubią. Gdy taksówka zniknęła za zakrętem, Lewy znowu poczuł ogromną pustkę w swoim sercu. Wie, że ma obok siebie wspaniałych przyjaciół, ale... sam nie rozumiał tego. Jednak to była zwykła tęsknota i strach. Strach przed ponowną rutyną. Samotną rutyną. Dlatego musi posłuchać jednak Wiktorii i coś ze sobą zrobić.
Gdy wszedł do domu, od razu pognał na piętro i zabrał ze sobą torbę treningową. Zszedł niżej i zamknął za sobą drzwi. Wsiadł do auta i ruszył na Signal Iduna Park.
Przemierzał w odpowiednim tępię ulice. Nie myślał za wiele. Po prostu jechał. Czuł się dziwnie. Odczuwał niechęć do treningu. Nie chciał tam iść i się bał. Zupełnie, jak małe dziecko, które nie chce iść do szkoły, bo boi się kolegów, którzy podczas zajęć z wychowania fizyczne są lepsi, a ono nie dorównuje im. Tak się właśnie czuł - jak małe dziecko, które boi się swoich kolegów.
Wkrótce znalazł się na stadionie. Wysiadł powoli z auta i ruszył. Dopiero teraz zauważył i poczuł. że trzęsą mu się ręce oraz lekko pocą. Tak, to oznaki strachu. Nie pamięta kiedy ostatnio tak bał się treningu. Chociaż był to chyba pierwszy trening w Borussii Dortmund. Tak, zdecydowanie.
Szedł oświetlonym korytarzem, aż w końcu znalazł się przed drzwiami pomieszczenia, gdzie znajduje się reszta jego kolegów. Wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę. Chłopaki, jak zwykle się wygłupiali, tańczyli, czy śpiewali w samych bokserkach. Robertowi właśnie teraz było dane oglądać poczynania Auby i Marco, który dawali swój własny występ. Blondyn niby ma te swoje 27 lat, ale czasami jego zachowania, czy pomysły równają się z poziomem sześciolatka. Ale taki już był. Jego osobowość była podzielona na kilka części i do tego typowo kontrastowych. Właśnie to, że zachowuje się czasami jak dzieciak, ale miał w sobie, coś z dorosłego i poważnego. Potrafił się zachować. Bywał niezwykle chamski, władczy i stanowczy, ale każdy wie, że przy Wiktorii pokazuje też drugą stronę i jest niezwykle romantyczny, co udowodnił wiele razy. Nieraz zripostował swojego kolegę, czy zwrócił nieprzyjemną uwagę, ale też wiele razy udowodnił, że jest najlepszym przyjacielem i można na niego liczyć. Taki już jest Reus.
- Chyba przyszedłem nie w porę - skomentował i uśmiechnął się lekko do chłopaków.
- Właśnie chyba idealnie się wpasowałeś - odezwał się Mario wyłaniający właśnie z łazienki, ubrany w klubowe barwy. - Pamiętasz, co obiecałeś nam ostatnio? - poruszył brwiami.
Robert natomiast położył torbę na swoje miejsce, ale cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z przyjacielem. Próbował też przypomnieć sobie, co takiego im obiecał.
- Musiało mi wypaść z głowy, albo byłem pijany - zażartował.
- Nie byłeś pijany! - zaprzeczył szybko Gabończyk. - Byłeś, jak najbardziej trzeźwy.
- On chyba serio zapomniał - słusznie zauważył Reus. - Musimy mu chyba przypomnieć!
- Byłbym wdzięczny.
- Obiecałeś, że nauczysz nas śpiewać tę piosenkę o tej zupie! - krzyknął Götze. - Jak wy na nią mówicie? - zastanawiał się głośno.
- Pomidorowa? - pomógł rozbawiony. - Serio? Chcecie mnie teraz męczyć?
- TAK! - odpowiedział chórem cały zespół Borussii.
Zgodził się, ale pod warunkiem, że przyjaciele z reprezentacji Polski mu pomogą. I tak się złożyło, że kiedy trener Tuchel wszedł do szatni po swoich zawodników, zastał bardzo dziwny widok. Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy może płakać na widok prawie nagich piłkarzy, czy może jednak pozwolić im dokończyć występ. Postanowił im jednak nie dokuczać, a przynajmniej teraz i postawił im ultimatum: jak za 5 minut nie stawią się gotowi na boisku, to będą biegali podwójnie karne kółka. Chłopaki, jak to usłyszeli, zabrali się za ubieranie strojów, ale humor ich nie opuszczał. Na ich nieszczęście trenera też, więc za karę biegali 20 kółek w okół boiska. Nie jedna drużyna może zazdrościć im poczucia humoru.
- Umieram! - jęczeli, gdy znaleźli się w szatni.
Skończyli dopiero o 20, ale przez cały ten czas ciężko trenowali, by ich forma była na jak najwyższym poziomie. Byli zmęczeni, a szczególnie on, który starał się pokazać trenerowi, że popełnił błąd. Popełnił błąd odsyłając go na rezerwy.
Zrozumiał też, że jest dopiero 20. Dla wielu jego kolegów będzie to aż 20. Dla niego oznacza to też, że przed nim jeszcze kilka godzin siedzenia w samotności. Wtedy przypomniały mu się słowa Wiktorii.
Gdy niektórzy z chłopaków szli pod prysznic, a reszta przebierała się, postanowił zagadać z Marco i Mario. Akurat ta dwójka siedziała obok siebie na ławce.
- Hej - zaczął, a oni spojrzeli na niego. - Macie jakieś plany na resztę dnia? - zapytał.
- Ja wracam do domu, bo jestem wykończony - powiedział Reus. - Nie mam siły się przebierać, a co dopiero gdzieś wychodzić. Przepraszam, Robert, ale mam nadzieję, że rozumiesz?
- Jasne, jasne. A ty? - spojrzał na bruneta.
- Ja jadę do rodziców, bo chcieli coś ode mnie już wczoraj. Jadę na chwilę, ale nie chcę zostawiać Ann samej z Dianą. Ostatnio daje nam popalić - zaśmiał się.
Nie pytał innych. Zauważył, że wychodzili od razy, gdy nałożyli buty, czy po minach wyglądali na strasznie zmęczonych. Oni mają swoje życie, a on nie może im zabierać wolnego czasu.
- A stało się coś? - zapytał wyższy.
Co miał powiedzieć? Że szuka towarzystwa, bo nie chce spędzać sam nocy?
- Wiesz... - podrapał się po głowie. - W sumie to nie. Po prostu pytałem.
Nie chcieli wiedzieć już nic więcej, bo mieli świadomość, że nie powie im prawdy. Kłamał, czy nie, nie wnikali. Wiedzieli, że czuje się wieczorami samotnie, ale oni też mają swoje życie. Swoje rodziny i swoje obowiązki.
Po 20 minutach był gotowy do wyjścia. Pożegnał się z ostatnimi kolegami, co zostali i wyszedł. Szedł z myślą, że spędzi resztę dnia w samotności i wspomnienia wrócą. Tego się bał. Że się rozklei. Nie lubił tego, bo uważał, że to oznaka słabości.
Wsiadł do auta i pognał szybko do domu. Głośno wzdychał, co jakiś czas. Przełączał piosenki, które grały w radiu. Przełączał wszystko. Bez znaczenia. Muzyka się zmieniała, jak jego nastrój. A mogło być tak dobrze. Ale chociaż... kto mu zabroni pójść sam? Jutro chłopaki dostali od trenera wolne, więc kto mu zabroni. Mógłby pójść sam. Chociaż by zabić czas.
Pod domem szybko wysiadł z pojazdu i pognał na górę wziąć prysznic i przygotować się. Bardzo się starała. Pierwszy raz od bardzo dawna się tak stroił. Ubrany w ciemne jeansy i niebieską koszulę zszedł na dół i ubrał sportowe buty. I wyszedł. Wyszedł z domu, wsiadł do swojego samochodu i ruszył do jednego z klubów w Dortmundzie. Było to nowo otwarte miejsce. Nie znał go. Ale chciał tam iść, bo miał dość samotnych wieczorów.
Wysiadł z auta na parkingu i ruszył do wejścia. Ochroniarz od razu go rozpoznał i wpuścił. Zszedł po krótkich schodach i jego oczami ukazało się mnóstwo ludzi, którzy bawili się w rytmy klubowej muzyki. W jego organizmie odzywała się adrenalina. Pokręcił tylko z głową i ruszył. Co go czeka? Nowa historia.
Gdy wszedł do domu, od razu pognał na piętro i zabrał ze sobą torbę treningową. Zszedł niżej i zamknął za sobą drzwi. Wsiadł do auta i ruszył na Signal Iduna Park.
Przemierzał w odpowiednim tępię ulice. Nie myślał za wiele. Po prostu jechał. Czuł się dziwnie. Odczuwał niechęć do treningu. Nie chciał tam iść i się bał. Zupełnie, jak małe dziecko, które nie chce iść do szkoły, bo boi się kolegów, którzy podczas zajęć z wychowania fizyczne są lepsi, a ono nie dorównuje im. Tak się właśnie czuł - jak małe dziecko, które boi się swoich kolegów.
Wkrótce znalazł się na stadionie. Wysiadł powoli z auta i ruszył. Dopiero teraz zauważył i poczuł. że trzęsą mu się ręce oraz lekko pocą. Tak, to oznaki strachu. Nie pamięta kiedy ostatnio tak bał się treningu. Chociaż był to chyba pierwszy trening w Borussii Dortmund. Tak, zdecydowanie.
Szedł oświetlonym korytarzem, aż w końcu znalazł się przed drzwiami pomieszczenia, gdzie znajduje się reszta jego kolegów. Wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę. Chłopaki, jak zwykle się wygłupiali, tańczyli, czy śpiewali w samych bokserkach. Robertowi właśnie teraz było dane oglądać poczynania Auby i Marco, który dawali swój własny występ. Blondyn niby ma te swoje 27 lat, ale czasami jego zachowania, czy pomysły równają się z poziomem sześciolatka. Ale taki już był. Jego osobowość była podzielona na kilka części i do tego typowo kontrastowych. Właśnie to, że zachowuje się czasami jak dzieciak, ale miał w sobie, coś z dorosłego i poważnego. Potrafił się zachować. Bywał niezwykle chamski, władczy i stanowczy, ale każdy wie, że przy Wiktorii pokazuje też drugą stronę i jest niezwykle romantyczny, co udowodnił wiele razy. Nieraz zripostował swojego kolegę, czy zwrócił nieprzyjemną uwagę, ale też wiele razy udowodnił, że jest najlepszym przyjacielem i można na niego liczyć. Taki już jest Reus.
- Chyba przyszedłem nie w porę - skomentował i uśmiechnął się lekko do chłopaków.
- Właśnie chyba idealnie się wpasowałeś - odezwał się Mario wyłaniający właśnie z łazienki, ubrany w klubowe barwy. - Pamiętasz, co obiecałeś nam ostatnio? - poruszył brwiami.
Robert natomiast położył torbę na swoje miejsce, ale cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z przyjacielem. Próbował też przypomnieć sobie, co takiego im obiecał.
- Musiało mi wypaść z głowy, albo byłem pijany - zażartował.
- Nie byłeś pijany! - zaprzeczył szybko Gabończyk. - Byłeś, jak najbardziej trzeźwy.
- On chyba serio zapomniał - słusznie zauważył Reus. - Musimy mu chyba przypomnieć!
- Byłbym wdzięczny.
- Obiecałeś, że nauczysz nas śpiewać tę piosenkę o tej zupie! - krzyknął Götze. - Jak wy na nią mówicie? - zastanawiał się głośno.
- Pomidorowa? - pomógł rozbawiony. - Serio? Chcecie mnie teraz męczyć?
- TAK! - odpowiedział chórem cały zespół Borussii.
Zgodził się, ale pod warunkiem, że przyjaciele z reprezentacji Polski mu pomogą. I tak się złożyło, że kiedy trener Tuchel wszedł do szatni po swoich zawodników, zastał bardzo dziwny widok. Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy może płakać na widok prawie nagich piłkarzy, czy może jednak pozwolić im dokończyć występ. Postanowił im jednak nie dokuczać, a przynajmniej teraz i postawił im ultimatum: jak za 5 minut nie stawią się gotowi na boisku, to będą biegali podwójnie karne kółka. Chłopaki, jak to usłyszeli, zabrali się za ubieranie strojów, ale humor ich nie opuszczał. Na ich nieszczęście trenera też, więc za karę biegali 20 kółek w okół boiska. Nie jedna drużyna może zazdrościć im poczucia humoru.
- Umieram! - jęczeli, gdy znaleźli się w szatni.
Skończyli dopiero o 20, ale przez cały ten czas ciężko trenowali, by ich forma była na jak najwyższym poziomie. Byli zmęczeni, a szczególnie on, który starał się pokazać trenerowi, że popełnił błąd. Popełnił błąd odsyłając go na rezerwy.
Zrozumiał też, że jest dopiero 20. Dla wielu jego kolegów będzie to aż 20. Dla niego oznacza to też, że przed nim jeszcze kilka godzin siedzenia w samotności. Wtedy przypomniały mu się słowa Wiktorii.
Gdy niektórzy z chłopaków szli pod prysznic, a reszta przebierała się, postanowił zagadać z Marco i Mario. Akurat ta dwójka siedziała obok siebie na ławce.
- Hej - zaczął, a oni spojrzeli na niego. - Macie jakieś plany na resztę dnia? - zapytał.
- Ja wracam do domu, bo jestem wykończony - powiedział Reus. - Nie mam siły się przebierać, a co dopiero gdzieś wychodzić. Przepraszam, Robert, ale mam nadzieję, że rozumiesz?
- Jasne, jasne. A ty? - spojrzał na bruneta.
- Ja jadę do rodziców, bo chcieli coś ode mnie już wczoraj. Jadę na chwilę, ale nie chcę zostawiać Ann samej z Dianą. Ostatnio daje nam popalić - zaśmiał się.
Nie pytał innych. Zauważył, że wychodzili od razy, gdy nałożyli buty, czy po minach wyglądali na strasznie zmęczonych. Oni mają swoje życie, a on nie może im zabierać wolnego czasu.
- A stało się coś? - zapytał wyższy.
Co miał powiedzieć? Że szuka towarzystwa, bo nie chce spędzać sam nocy?
- Wiesz... - podrapał się po głowie. - W sumie to nie. Po prostu pytałem.
Nie chcieli wiedzieć już nic więcej, bo mieli świadomość, że nie powie im prawdy. Kłamał, czy nie, nie wnikali. Wiedzieli, że czuje się wieczorami samotnie, ale oni też mają swoje życie. Swoje rodziny i swoje obowiązki.
Po 20 minutach był gotowy do wyjścia. Pożegnał się z ostatnimi kolegami, co zostali i wyszedł. Szedł z myślą, że spędzi resztę dnia w samotności i wspomnienia wrócą. Tego się bał. Że się rozklei. Nie lubił tego, bo uważał, że to oznaka słabości.
Wsiadł do auta i pognał szybko do domu. Głośno wzdychał, co jakiś czas. Przełączał piosenki, które grały w radiu. Przełączał wszystko. Bez znaczenia. Muzyka się zmieniała, jak jego nastrój. A mogło być tak dobrze. Ale chociaż... kto mu zabroni pójść sam? Jutro chłopaki dostali od trenera wolne, więc kto mu zabroni. Mógłby pójść sam. Chociaż by zabić czas.
Pod domem szybko wysiadł z pojazdu i pognał na górę wziąć prysznic i przygotować się. Bardzo się starała. Pierwszy raz od bardzo dawna się tak stroił. Ubrany w ciemne jeansy i niebieską koszulę zszedł na dół i ubrał sportowe buty. I wyszedł. Wyszedł z domu, wsiadł do swojego samochodu i ruszył do jednego z klubów w Dortmundzie. Było to nowo otwarte miejsce. Nie znał go. Ale chciał tam iść, bo miał dość samotnych wieczorów.
Wysiadł z auta na parkingu i ruszył do wejścia. Ochroniarz od razu go rozpoznał i wpuścił. Zszedł po krótkich schodach i jego oczami ukazało się mnóstwo ludzi, którzy bawili się w rytmy klubowej muzyki. W jego organizmie odzywała się adrenalina. Pokręcił tylko z głową i ruszył. Co go czeka? Nowa historia.
_____________________________________________________________
PRZEPRASZAM!!!
To powinno znaleźć się chyba na samym początku tego rozdziału...
Przepraszam, że nie dawałam znaku życia przez cały ten czas i nie zdziwię się, jak mnie zlinczujecie, ale tak wyszło. To chyba będzie najlepsze wyjaśnienie.
Pewnie zastanawiacie się, czy to się poprawi i czy następny rozdział będzie szybciej.
Nie wiem.
Chciałabym. Serio. Ale nie mam skończonych zapasowych rozdziałów. Tylko takie ogólne zarysy, co się stanie, ale ubranie to w słowa jest czasami ciężko.
Słuchajcie. Ja się zmotywuję i zrobię to. Nawet zaraz zacznę pisać jeszcze jeden rozdział. Chociaż zacząć. Zawsze coś. Nie lubię Was zostawiać, więc mam nadzieję, że uda mi się. W szczególności, że następny rozdział jest bardzooo.. no ciekawy. I już nie mogę się doczekać reakcji.
Osobiście mam nadzieję, że nie macie problemu, że jest teraz tak dużo Roberta?
Spokojnie, innych bohaterów też będzie sporo, ale Lewy jest nam potrzebny do wprowadzenia w historię.
A i chciałabym jeszcze przeprosić za niekomentowanie Waszych blogów. Będę to robiła stopniowo. Nie dam rady wszystkiego na raz nadrobić.
Dobra, to ja już kończę i trzymajcie za mnie kciuki bym ogarnęła cały ten bajzel i jakoś poradziła sobie z pisaniem.
A i takie bay the way...
Słyszałyście, że Sila nie jest już Ilkayem? Nie ukrywam, że jest mi szkoda tej dwójki, bo bardzo ją lubiłam :'(
No cóż... takie już bywa :/
Serio już znikam i zabieram się za pisanie kolejnych rozdziałów... Ahhh będzie ciężko, ale mam nadzieję, że docenicie mnie w przyszłości :)
Buziole! :*
Aaaaaaa...!!! Nareszcie jest! Nawet nie wiesz jak cieszę się z tego powodu. Jedyna zaleta przed tym trudno zapowiadającym się tygodniem.
OdpowiedzUsuńRozdział jest wspaniały. Wcale nie przeszkadza mi tak duża ilość Roberta. Jestem z niego dumna, że potrafił zrozumieć swój błąd i starał się zatrzymać matkę przy sobie. Wierzę, że podniesie się i będzie dwa razy silniejszy niż przedtem. W końcu tego uczy życie.
Nie mogę się już doczekać tego kolejnego ciekawego rozdziału... Pisz szybko, plooooszę...
Weny kochana <3
Jezu rozdział świetny!!! Trochę szkoda Roberta ale mam nadzieje ze się z tego podniesienie i może nawet kogoś pozna...... Pozdrawiam i weny życzę :-)
OdpowiedzUsuńWybacz, że jestem tak masakrycznie opóźniona, ale szkoła, szkoła i jeszcze raz szkoła. Oni mnie wykończą... Wszyscy. Bez jakiegokolwiek wyjątku... :/
OdpowiedzUsuńAle dość narzekania. Pora przejść do zachwytu.
Czym mam się zachwycać?
Powyższym rozdziałem.
Dlaczego?
Bo jest absolutnie fantastyczny! :D
Mnie się podoba, że jest w nim tyle Roberta. Nie podoba mi się jednak, że jest taki nieszczęśliwy... Oj, bardzo mi sie to nie podoba. Minęło wiele czasu, a on nadal cierpi. Co to oznacza? Miłość. Cholernie wielką miłość, z której końcem nie może się pogodzić. Podoba mi się w to wplątanie Wiktorii. Ann zauważyła coś niesamowicie trafnego. Wiktoria, jakby przejęła wszystkie zdolności motywacyjne Anki... Niebywałe.
A jak wypaliła z tą ciążą. :D Na moich ustach pojawił się wielki uśmiech. ^^
Szkoda, że chłopaki nie znaleźli czasu na spędzenie z nim czasu. Myślę, jednak, że gdyby powiedział im, o co chodzi, to z pewnością coś by wykombinowali. :) Aczkolwiek rozumiem, bo kto chciałby wyrywać przyjaciół z rodzinnego życia, by obarczać ich swoimi problemami.
Sam wybrał się na imprezę? Ciekawe... :)
Zakończyłaś w taki sposób, że już zaraz chcę kolejny rozdział! ^^
Buziaki! :*
Ludzie jak ja kocham tę historię ♥
OdpowiedzUsuńWiki w ciąży ahh :D
Ciekawe co na to Marco
Oby nasz kochany Robcio się wreszcie pozbierał ♥
Trzymam za nich wszystkich kciuki ♥
Buziaki, kocham ♥
Nadrobiłam już wszyściuteńkie możliwe rozdziały! :))
OdpowiedzUsuńJestem pod ogromnym wrażeniem. Opowiadanie jest tak samo cudowne jak poprzednie <3
Nie rozpisuje się... Czekam na kolejne rozdziały. A iii obiecuje być na bieżąco :*
Buziaczki i wenyy <3