środa, 23 września 2015

Rozdział 3

~*~
   Rozejrzał się dookoła i nie wiedział za bardzo za co zabrać się najpierw. Zająć miejsce? Zamówić drinka na rozluźnienie, czy może zagadać do kogoś? Tak, zagadanie do kogoś na pewno jest wspaniałym pomysłem biorąc pod uwagę, że większość go tutaj pozna od razu. To ryzykowne. Zapragnął wtedy, by choć na godzinę przestał być sławnym piłkarzem, a stał się normalnym kolesiem. Może wystawienie ogłoszenia o wypożyczeniu jakiejś zwyczajnej osobowości będzie dobrym posunięciem?
   Ostatecznie zrezygnował z zagadaniem do kogokolwiek i udał się do baru. To było najpewniejsze. Jakiś napój alkoholowy na rozluźnienie jest wręcz wskazany. Co z tego, że przyjechał samochodem? Po jednym małym drinku nic mu się nie stanie. Podszedł, więc do barmana i poprosił o najlepszą mieszankę jaką mają. No co? Może sobie na to pozwolić. Młody mężczyzna za ladą gdy tylko usłyszał prośbę piłkarza, podniósł brwi do góry i rzucił wszystkie inne czynności w kąt. Teraz przecież stoi przed nim sam Robert Lewandowski. To jemu należy się pierwszeństwo.
   Polak usiadł na wysokim krześle i oparł się rękoma o blat oraz po prostu czekał. Rozglądał się dookoła i co widział? Praktycznie szczęśliwych ludzi, którzy przyszli się tu zabawić. Też tego chciał. Też chciał się zabawić, ale ciągle czuł wewnętrzny protest. "Nie możesz, Robert!", "Co by Ania na to powiedziała?". Ciągle to słyszał i nie bardzo umiał nad tym zapanować. Ania nie żyje i on to doskonale wie. Ona by się ucieszyła, gdyby zobaczyła, że powrócił stary Lewandowski. On sam za sobą tęskni.
   Gdy właśnie oglądał się na boki, obok jego krzesełka przechodziły dwie, skąpo ubrane blondynki. Nie zamierzał się na nich skupiać, ale pech chciał, że jego oczy się na nich zatrzymały. Nieumyślnie. Na chwilę. One akurat zauważyły tę jedną chwilę. Zmierzyły go od razu od stóp do samego czubka głowy. Rozpoznały go. Zachichotały lekko, by wydawać się na niewinne dziewczyny, ale jednocześnie znacząco się wypięły, by światowej sławy napastnikowi, ukazać swoje wdzięki. Robertowi to w żaden sposób nie imponowało. Wręcz przeciwnie, bo był lekko zniesmaczony ich zachowaniem, ale czego mógł się spodziewać po tutejszym towarzystwie. Pokręcił tylko głową z niedowierzaniem i odwrócił ją w stronę baru. Akurat barman podchodził do niego z napojem.
- Proszę - powiedział. - Mam nadzieję, że będzie smakować.
   Lewy tylko się do niego uśmiechnął i chwycił do tyłu po portfel. Wyciągnął go z tylnej kieszeni i już chwycił za banknot, który powinien pokryć wartość drinka.
- Nie, nie, nie - zaprzeczył szybko mężczyzna, bo zauważył zamiar Lewandowskiego. - Dla pana Roberta na koszt firmy - dopowiedział.
   Nie spodobało się to mu. Nie lubił być wyróżniany w taki sposób. On jest przecież normalnym człowiekiem, który wyszedł się trochę zabawić. Dlaczego, więc nie musiał płacić? Czy to tak wiele?
- Proszę przestać - zaprzeczył i podał wysokiej wartości banknot. - A tu napiwek - dołożył taki sam papierek dla barmana i odszedł.
   Usłyszał jeszcze tylko dziękuję ze strony młodego pracownika. Schował skórzany portfel do kieszeni i udał się na miejsca siedzące. Mógł stamtąd obserwować każdego uczestnika zabawy. Bo w sumie, co innego? Bawić się? Może gdyby był z kimś znajomym, na przykład z Marco, czy Mario, albo z kimkolwiek z drużyny. Ale nie. Był sam. Westchnął tylko głośno i oparł się mocniej o oparcie fotela, na którym siedział. Nie planował się ruszać przez najbliższy czas. Tak wygląda jego zabawa. To już i tak wiele.
- No i gdzie jest to przeznaczenia, co Wiki? - pytał się w duchu.

   Siedział już tak dobre pół godziny. Od tego czasu niewiele się zmieniło. Przez cały ten czas Robert był rozchwytywany, przez kibiców i przez dziewczyny, które nie mogły sobie odpuścić podrywania sportowca. Irytowało go to i nie mógł zrozumieć, dlaczego w tych ludziach nie ma czegoś takiego jak empatia. Zezłościł się i odruchowo sprawdził swoją tylną kieszeń. Zamarł. Poklepał jeszcze raz swoje pośladki, upewniając się, że jego zmysł dotyku jest prawidłowy. Znowu to samo. Nie było go tam. W jego kieszeni brakowało portfela, w którym przecież było wszystko. Zdenerwowany wstał gwałtownie i powtórzył czynności sprawdzania, czy aby na pewno się jeszcze nie pomylił. Przecież alkohol mógł mu namieszać. Niestety, ale tym razem jego mózg dział poprawnie. Portfel przepadł. Nie było go tam. Na pewno mu wypadł gdzieś na sali, albo co najgorsze, ktoś mu go ukradł. Ale co się dziwić? Tak to się kończy, jak trzyma się takie rzeczy w tylnej kieszeni spodni. Tylko największy idiota tak robi w tak publicznym miejscu. Tak, Robert. O tobie mowa. Przecież tam było wszystko. Dokumenty, kilka banknotów i kilka innych świstków, z którymi aktualny posiadacz znaleziska mógłby zrobić dosłownie wszystko. Bez tego portfela Robert jest zgubiony.
   Nie chciał tracić ani chwili i musiał jak najszybciej pojechać do banku i zablokować wszystkie numery kont. Musiał działać, bo nie wiadomo kim jest dokładnie znalazca i czy w ogóle ktoś taki jest. Możliwe, że portfel leży gdzieś na sali i czeka na Lewego, ale nie warto ryzykować w takiej sytuacji. Teraz liczy się czas, bo równie dobrze już jakiś imprezowicz może wypłacać pierwsze pieniądze z konta.
   Ruszył się z miejsca i szybkimi krokami powędrował do wyjścia. Gdy powoli zmierzał do drzwi wyjściowych, usłyszał jak ktoś woła jego imię. Zignorował to, bo miał wrażenie, że to tylko jego bujna wyobraźnia. Ale o dziwo wołanie się powtórzyło. Wtedy już nie miał wątpliwości i odwrócił się gwałtownie, że prawdopodobnie obiekt, który go wołał wpadł na niego. Nie widział jej twarzy, ale... tak jej. To była dziewczyna o długich, brązowych włosach, które teraz prezentowały się, jak lekko podkręcone. Wtedy odkleiła się od piłkarza i można było już ją oceniać. Dziewczyna... hm... Teraz wygląda bardziej na kobietę. Jej wiek jest możliwe, że równy z wiekiem Roberta. Jej ciało zdobiła czarna sukienka, która opinała ją lekko po bokach, ale rozciągała się ku udom. Na stopach nosiła wysokie szpilki tego samego koloru, co sukienka. Na jej szyi natomiast wisiał piękny i jednocześnie skromny naszyjnik w kształcie litery "L". Ta tajemnicza kobita była pierwszą osobą płci pięknej, która nie ubrała się jak panna lekkich obyczajów. Wyglądała właśnie tak, jak Robert lubi. Skromnie, a jednocześnie z pazurem.
- Przepraszam - wydukał, jak ocknął się. - Nie zauważyłem cię.
- Nie szkodzi - odezwała się swoim głosem, który brzmiał, jakby należał do jakiejś lektorki. Był idealny. - To ja nie uważałam.
- Ale to ty mnie wołałaś? - zapytał wracając do poprzedniego tematu.
- Tak, to byłam ja - przyznała się i po raz pierwszy ukazała swoje idealne, proste i śnieżnobiałe zęby. - Ale muszę się upewnić, że rozmawiam z Robertem Lewandowskim - zagadała tajemniczo.
   Lewy nie za bardzo zrozumiał, dlaczego ma się niby upewniać. Brzmiał to dla niego i wyglądało co najmniej dziwnie. Zmarszczył lekko brwi i popatrzał badawczo na towarzyszkę.
- Nie rozumiem?
- Jesteś Robert Lewandowski? - pokręciła najpierw głową z uśmiechem i potem odpowiedziała mu na pytanie.
   Wtedy pomyślał, że to zwyczajnie jakaś fanka, która dojrzała go gdzieś w tłumie, a teraz zwyczajnie zabiera mu cenny czas.
- Tak, ale przepraszam bardzo, bo nie mam teraz za bardzo czasu i muszę natychmiast się znaleźć gdzie indziej - wytłumaczył i już miał odchodzić, ale jego towarzyszka ponownie go zaskoczyła.
- Szkoda, bo myślała, że będę mogła zwrócić ci portfel, który znalazł się w moim posiadaniu, ale skoro się śpieszysz, to chyba jednak zaopiekuję się nim w odpowiedni sposób - powiedziała i wyciągnęła zgubę oraz pomachała nią przed nosem polskiego napastnika.
   Roberta w tamtym momencie ogarnęła istna radość. Normalnie, jakby za jednym psyknięciem palca wszystko, co złe zniknęło. Dawno się tak nie czuł. Chciał się nawet po prostu rzucić na nią i ścisnąć najmocniej, jak tylko by mógł, ale wyszedłby na jakiegoś wariata, a lepiej pozostawić jakieś lepsze wrażenie.
- Skąd?! Nie wierzę, że go znalazłaś! - krzyczał ciesząc się, a brunetka widząc radość u piłkarza, sama się uśmiechnęła i podała mu portfel. - Właśnie miałem jechać do banku i karty zablokować. Dziękuję. Nawet nie wiem, jak mogę się odwdzięczyć.
- Następnym razem lepiej go pilnuj, już raczej na mnie nie trafisz - podniosła kąciki ust.- I nie musisz mi się odwdzięczać.
- Może jednak dasz się zaprosić na drinka? - zaproponował, chociaż sam nie wierzył, że to zrobił i dał radę. Zazwyczaj ostatnio uciekał od nowych znajomości, a szczególnie od osób poznanych w nocnym klubie. Teraz jednak nie umiał inaczej. Musiał. Po prostu musiał podziękować jakoś nieznajomej. Wymaga tego zwyczajnie kultura, a po za tym, co on ma lepszego do roboty? Przyszedł się tu w końcu trochę pobawić. - W ramach podziękowań.
   Brunetka bardzo się zdziwiła, a ukazała to podnosząc brwi do góry.
- No nie wiem... - powiedziała i potarła palcem swoje usta, które były pomalowane na czerwono. - Tylko jednego?
- No jeśli to cię namówi, to wtedy tak. Tylko jednego - zaśmiał się zgadzając.
   I poszli. Robert zaczął prowadzić nieznajomą do miejsca, gdzie siedział wcześniej, ale ona zaproponowała, że wynajęcie jakiejś ustronnej loży z dala od innych będzie lepszym pomysłem. Tak też zrobili i Robert wypożyczył miejsca dla nich. Kobieta oczywiście chciała dołożyć się, ale Lewy nie pozwolił jej.
   Zasiedli z drinkami, które dostali wcześniej i jakoś zaczęli rozmawiać. To Robert głównie pytał, a tajemnicza osoba odpowiadała. Dowiedział się też, że ma na imię Lauren i pracuje w swojej własnej firmie, która zajmuje się marketingiem. Więc nie ukrywał zdziwienia, że taka osoba na wysokim stanowisku poszła na imprezę.
- Wiesz... jestem jeszcze młoda. Mam dopiero 26 lat i nie w głowie mi siedzenie przed ekranem komputera. Czasami dobrze jest się pobawić - wyjaśniła i popiła drinka. - Może teraz moja kolej? - zaproponowała.
- Kolej, ale na co? - zmarszczył brwi.
- Ciągle zadajesz mi pytania, więc chyba teraz moja kolej, co? - odpowiedziała.
   Robertowi, aż zrobiło się głupio. Możliwe, że swoim ciągłym wypytywaniem zniechęcił do siebie dziewczynę. Wydawała się taka normalna. Inna niż te wszystkie, które cały czas do niego leciały i kleiły się. Była taka zwykła. A on chciał po prostu ją poznać. Nic więcej. Wyszedł na głupka.
- Przepraszam... Zachowałem się jak kretyn, zadając ci ciągle jakieś pytania. Nie tak miało to wyglądać.
- Nie szkodzi - zaśmiała się. - Ludzka ciekawość. Ale ja też chciałabym wiedzieć, co tu robisz? A do tego sam.
- Powiedźmy, że przyszedłem się trochę odstresować. Chłopaki nie mieli czasu, bo byli zmęczeni, a po za tym mają też swoje życie, sprawy i rodziny - opowiedział.
- A ty? Ty nie masz swojego życia, spraw i rodziny?
   Kurde. Ta kobieta jest pierwszą osobą, która zadała tak... dziwne i niemożliwe na odpowiedzenia pytanie.
- No ja... tak jakoś wyszło...
   Nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Po raz pierwszy spotkał się z osobą, która nie patrzy na to, czy jego żona żyje. A może ona zwyczajnie nie ma świadomości? Może zna Roberta, ale nie za historii. Dziwne. Robert coraz bardziej czuje się zagubiony i chyba żałuje, że postanowił zaprosić ją. Teraz chciał jak najszybciej zakończyć to spotkanie i nigdy więcej się nie spotkać. Tak szybko ją skreśla? Szybko. Serio.
- Wiesz... trudno na to wszystko jednoznacznie odpowiedzieć. Wszystko jest dziwne.
- Nie wątpię. Strata żony na pewno była dla ciebie ciężka. Rozumiem, że nie chcesz o tym mówić. W porządku.
   Zaraz, zaraz. Wychodzi na to, że ona zna go lepiej niż mu się wydawało. Ale dlaczego, więc zaczęła ten ciężki dla niego temat?
- Czyli wiesz o mnie więcej niż mi się na początku wydawało. Chciałaś żebym się przed tobą otworzył? Chciałaś mnie poznać, czy co osiągnąć?!- podniósł głos.
- Temat żony jest dla ciebie trudny, ale to nie znaczy, że masz na mnie krzyczeć - broniła się, ale Lewego, jakby to jeszcze bardziej zdenerwowało.
- Zdawało mi się, że pracujesz w marketingu, a nie w psychologii. Jakoś nie mam ochoty na zwierzanie się obcej osobie - odburknął.
- Nie chce byś się mi zwierzał, ale zaciekawiłeś mnie, a raczej to, że tu jesteś. Sam.
   Przekręcił głowę, jakby chciał się lekko uspokoić, a może nawet i uniknąć tego przeszywającego wzroku nowej koleżanki. Ciekawiła go, ale i jednocześnie strasznie zirytowała. Ta jej straszna ciekawość odnośnie jego żony. a jednocześnie dość duża obojętność. W sumie sam zadawał dużo pytań, ale nie na temat jej prywatnych spraw. To trochę za daleko, jak na niego.
   Nagle wezbrał dużo powietrza do płuc i postanowił się odezwać.
Moja żona umarła, matka próbuje wmówić, że jestem do niczego, a do tego straciłem miejsce w składzie. Co innego mam robić? - wypowiedział z trudem i jednocześnie z bólem.
-Napić się do nieprzytomności.
-I chyba tak zrobię - odparł popijając resztki drinka, a następnie odłożył go głośno na stół.
-Mogę z tobą? - zaproponowała.
   Robert ze zdziwieniem popatrzał się na kobietę, która jakby nigdy nic utrzymywała z nim zwyczajny kontakt wzrokowy. Wtedy już kompletnie się pogubił. 
- W sumie... co nam szkodzi... - odparł i już wyjął portfel z kieszeni, a Lauren położyła rękę na jego, jakby chciała go powstrzymać. 
- Tylko zastanów się, co ci to da. Czy naprawdę jest potrzebny ci alkohol zamiast pomocy? Zastanów się Robert - dodała tajemniczo oraz również się tak uśmiechnęła. 
    To, co stało się potem chyba nikt by nie zgadł. Ona odeszła. Po tych słowach, co wypowiedziała po prostu zabrała swoją torebkę i poszła. Gdzie? Dokąd? Z kim? Nie wiedział tego, ale to, że zostawiła go samego i do tego po takich słowach jest co najmniej dziwne. Nie spodziewał się takie posunięcia i nie wiedział, jak ma się zachować. Również odejść? Upić się tak jak, co najdziwniejsze, sama zaproponowała? A może jednak posiedzieć jeszcze i wypić z dwa, a może trzy drinki? 
   Miał kompletny mętlik w głowie spowodowany, przez nieznajomą. To jest najdziwniejsze. Wie tylko, jak się nazywa i koniec. Już prawdopodobnie nigdy jej nie spotka, bo nie pozostawiła po sobie nic oprócz mocnego zapachu perfumów. 
   Głośni westchnął i oparł się mocnej o krzesełko. Wtedy postanowił, że uda się jednak do domu. Może ta kobieta była jakimś znakiem, który coś oznacza? Nie chciał się dłużej nad tym zastanawiać i podobnie, jak koleżanka, odszedł do wyjścia. Odnalazł zaparkowany samochód i odjechał do swojego domu. Oprócz tych drinków nic więcej nie wypił, więc uznał, że może prowadzić. W domu znalazł się po 23 i od razu zasnął. A śniła mu się ta kobieta....

~*~
   Wysoka blondynka chodziła w kółko po swoim pokoju i czekała na swojego chłopaka. Po treningu miał pojechać tylko do rodziców, którzy chcieli by pojawił się u nich, ale tylko na chwilę. Teraz jest już 22, a jego dalej nie ma. Telefon ma wyłączony, a mimo to Ann próbuje się do niego dodzwonić od dobrej godziny. Jednak w słuchawce głos odpowiada ciągle, że abonent chwilowo niedostępny. Bała się, ale próbowała tego nie okazać, bo w pobliżu znajdowała się jej córka, która co chwila pytała się, gdzie jest tata. Kathrin nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Nie wiem jest chyba średnią odpowiedzią do dziecka. Więc w najbardziej nadającej się okazji, zabrała dziewczynkę i poszła ją umyć w wannie, a następnie położyła spać. Diana zasnęła praktycznie od razu, co było Ann - Kathrin naprawdę na rękę. Zeszła na dół i usiadła w kuchni, gdzie zaparzyła sobie herbatę na uspokojenie. W czasie, gdy woda się gotowała Ann postanowiła zadzwonić do rodziców Mario. Mogła wpaść na to wcześniej, ale niestety nie odebrali. Możliwe, że już spali. Z tego, co wie, oboje wstają dość wcześnie do pracy, a na noc wyciszają telefony, by im nie przeszkadzało.
- Gdzie jesteś, Mario...? - mówiła do siebie.
   Chciała zadzwonić do innych, do kolegów, ale jak to będzie wyglądać, że szuka swojego chłopaka? Po za tym jest już naprawdę późno. Gdy tylko wypiła zawartość kubka, postanowiła udać się do sypialni, Nie miała zamiaru spać, ale gdy po kilkunastu minutach zmęczenie okazało się silniejsze, przysnęła. 

   Obudziła się, gdy na budziku widniała godzina 9.00. Gdy tylko ocknęła się bardziej, przypomniała sobie o wczorajszej nocy i sytuacji z piłkarzem. Szybko się zerwała i wyszła na korytarz, a już tam usłyszała dźwięki dochodzące z dołu. Były to odgłosy stukania szklanek oraz szurania krzesełkami. Tak, to raczej na pewno powinien być on. Ann od razu poczuła wielką ulgę, ale gdy ta ulga minęła, pojawiło się uczucie skrzywdzenia i złości. To ona martwi się całą noc, a ten jakby nigdy nic przychodzi nie nie ma ochoty na wyjaśnienia?
   Kobieta od razu weszła do pokoju swojej córki, która już nie spała, a bawiła się pluszowym misiem, który dostała właśnie od dortmundzkiego pomocnika. Wzięła ją na rękę i powoli udawały się do kuchni. Siedział tam. Siedział i grzał sobie kawę oraz zajadał się kanapami. Na pewno ją usłyszał, ale nie spojrzał się w jej oczy. Jak ona mogła się wtedy poczuć? Okropnie. To można nazwać nawet upokorzeniem, ale nie dawała sobie tego jeszcze poznać.
- Idź się skarbie chwilę pobaw, a ja zrobię śniadanko - powiedziała do córki, a następnie odłożyła ją na podłogę w salonie, gdzie było kilka zabawek. 
   Mała od razu złapała za swoje ulubione lalki i już nic więcej dla niej się nie liczyło. Była modelka zostawiła ją, ale będzie miała ją cały czas na oku. Teraz czas na Mario. Przeszła korytarzem i stanęła w progu. Akurat tak się złożyło, że przez moment widziała siebie w lustrze. Tylko moment i tyle jej wystarczyło. Była ubrana w wczorajsze ciuchy, a do tego rozczochrane włosy, która porozrzucane były na wszystkie strony. A wisienką na torcie był rozmazany makijaż wraz z podkrążonymi oczami. 
- Pięknie Ann... - pomyślała. 
   Jednak teraz istotny by Mario i to co się z nim działo. Jak wczoraj się o niego bała, tak dzisiaj była na niego po prostu wściekła. 
- Mogę liczyć na jakieś wyjaśnienia? - zapytała. 
____________________________________________________________
CZEŚĆ KOCHANE! 
Dzisiaj jestem z rozdziałem szybciej, ale i tak można było dodać go wcześniej, ale jest :) 
Jak się podoba? Zadowolone? 
Dzisiaj trochę krótszy niż zazwyczaj, ale dzieje się, prawda? Nadchodzące rozdziały są równie intensywne, więc mam nadzieję, że będziecie zadowolone i już nie możecie się doczekać!
Szczególnie zależy mi na opiniach na temat nowej postaci. Jakie jest Wasze zdanie o Lauren? :)

Co zrobił wczoraj Lewy to ja nie wiem :DD
Mistrzostwo i przyznaję mam ból dupy... Zazdroszczę Bayernowi, ale lider jest tylko jeden! Dzisiaj tylko 3 punkty :))

10 komentarz = następny rozdział?
Możemy się tak umówić? 

Pochwalcie się jak tam w szkołach? 
Macie wycisk, czy raczej jest luźno? :D
Do następnego ♥

sobota, 12 września 2015

Rozdział 2

~*~
   Dwoje młodych ludzi powoli, spacerkiem, szło w stronę wyjścia z cmentarza. Kobieta o ciemnych włosach trzymała się za ramię wysokiego piłkarza. Dużo rozmawiali, a szczególnie sportowiec się rozgadał. Ale przecież miał o czym. Dla niego życie to ciągłe pasmo niepowodzeń i kłopotów. Nie umie sobie poradzić, ale wie, że na tę szczególną osobę może liczyć. Przecież w tym samym czasie stracili kogoś ważnego. On żonę, a ona najlepszą przyjaciółkę. Rozumieli się jak nikt inny.
- Nie sądzisz, że potraktowałeś ją za ostro? - zapytała, gdy Lewandowski skończył swoją opowieść z wczoraj. - W końcu to twoja mama.
- Wiem o tym Wiki, ale wczoraj po prostu wszystko puściło! - tłumaczył. - Może, gdyby to stało się teraz, w tym momencie, to zachowałbym się delikatniej, ale...
- Rozumiem  - przerwała, gdy zauważyła, że chce dodać coś jeszcze, ale nie chciała by cierpiał bardziej. - Też miałam taki okres, że właśnie kłótnie i awantury były dla mnie ukojeniem. To po prostu mija. Z czasem - dodała po chwili.
- Ale spójrz ile czasu już minęło - zatrzymał się. - Ania nie żyje już od półtora roku, a ja dalej nie mogę się pogodzić z tym. Normalny człowiek już by się pozbierał.
- Zauważ, że czasami jest dobrze i to właśnie tych dobrych chwil jest więcej, niż złych. Robert, to normalne i nie tłumacz się z miłości do Ani. Każdy, kto cię zna, wie, jak bardzo ci na niej zależało i w pewnym sensie dalej zależy.
   Wiktoria starała się, jak tylko może by pomóc swojemu przyjacielowi. Od śmierci Ani wiele minęło, ale nigdy o niej nie zapomniała. Chociaż stara się żyć dalej. Czasami jest jej ciężko i dociera do niej, tak nagle, że nie ma Anny, bo nie żyje. Ona jednak pozbierała się w pewnym sensie szybciej, choć przecież początki wcale nie były łatwe. I wydawałoby się, że to właśnie Robert uporał się wcześniej, to nic bardziej mylnego. On po prostu tkwił w sobie ból przez długi czas i z nikim nie rozmawiał. A reszta też nigdy nie nalegała, bo nie chcieli go ranić.
   Zastanawiając się, dlaczego Wiktorii udało się wyjść z tego głębokiego dołka, to można to wytłumaczyć tym, że ona straciła tylko i aż przyjaciółkę. Marco ciągle jest przy niej. Ma kogoś takiego, jak druga połówka, a od roku jest też i jej mężem. Robert stracił właśnie kogoś takiego, kim Reus jest dla Wiktorii i jest na pewno znacznie trudniej ułożyć życie od nowa. Bo przecież to osoba, z którą wiązał przyszłość, rodzinę, wszystko... Teraz nie ma jej i zaczyna od zera.
- To nic nie zmienia - westchnął i ruszyli  - Dalej nie potrafię sobie poradzić i zapomnieć o Ani.
- Ale nikt nie każe ci o niej zapominać! - zaprotestowała. - Musisz tylko się nauczyć żyć bez niej. Ja wiem, że jest to trudne i w pewnym sensie nierealne, ale pamiętaj, co napisała w swoim liście. Chce byś był szczęśliwy, więc spełnij jej prośbę. Myślisz, że jest zadowolona, jak zerka na ciebie i widzi w jakim jesteś stanie? - zapytała Polaka, a ten po prostu spojrzał w dół, jakby wstydził się swojego postępowania. - Nie mówię, byś sobie świętował, czy co tam jeszcze wymyślisz, ale impreza nigdy ci nie zaszkodzi. Idź się zabaw i odreagujesz. - zaproponowała.
- No nie wiem, Wiki... - nie był pewny jej słów i rady.
- Wiesz, co? Pamiętasz, jak ja się pokłóciłam z Marco? Jak wyszła prawda o jego przeszłości?
   Robert pokiwał twierdząco głową i zauważył jednocześnie, że zbliżają się do wyjściowej bramy.
- To Ania, poradziła mi wtedy, bym poszła na jakąś imprezę. Powiedziała, że powinnam odreagować. Przypadek zadecydował, że spotkałam Marcela i Robina. Oni zabrali mnie na imprezę. Upiłam się na niej wraz z Kaulem, a Marcel spanikował i nie wiedział, gdzie mieszkam i zadzwonił do Marco. Dzięki temu, że nawaliłam się, spotkałam się z nim i to był krok w przód.
- Czyli sugerujesz, że powinien wyjść z kimś, kto mnie nie zna, a potem napić się do nieprzytomności, by ktoś jeszcze inny mnie odwiózł? - zażartował, a Wiktoria się zaśmiała wraz z Lewandowskim.
- Nie do końca o to mi chodziło i nie do końca powinieneś brać ze mnie przykład. Chce ci powiedzieć tyle, że nigdy nie wiesz, co los dla ciebie szykuje. Może jakąś niespodziankę? Spróbuj, bo w sumie, co ci szkodzi?
   No właśnie. Co mu szkodzi? Skoro uważa, że stracił wszystko, to co ma w końcu jeszcze do stracenia? Nie rozumiał czasami samego siebie i miał dość. Dość życia i wiele razy nie widział sensu jutra. Potem nadchodziło właśnie to jutro i nadchodziła rozmowa z Wiktorią. Ona dawała mu po raz kolejny kopa. Dzięki niej wiele razy wychodził z dołka i może to dziwne, ale widział w niej Anię. Te rady, porady, wskazówki, czy po prostu pewne gesty i mowa... To wszystko pasowało mu do jego zmarłej żony. Zupełnie, jakby po tych kilku miesiącach znajomości jej cechy przeniosły się na młodą panią Reus.
   Ma racje. On to wie i coraz bardziej żałuje, że nie mógł ogarnąć się wcześniej. Był zły na siebie za tą swoją słabość i brak celu. Bo przecież, czy życie ma jakikolwiek sens, jeżeli nie mamy jakiegoś celu, czy marzenia? Własnie. Może teraz będzie prościej, gdy będzie miał właśnie jakiś cel. Kiedyś można powiedzieć, że miał wszystko. Kobietę, pracę i przyjaciół. Stracił żonę, a jego pozycja w kadrze jest niepewna. Zostali mu tylko najwierniejsi kompani. Wtedy nie miał czym się przejmować. Teraz? Teraz ma cele. Musi odbudować swoją formę i musi wrócić na szczyt. To jest jego zadanie i wie, że Ania mu pomoże.
- Może masz rację... Może poważnie potrzebuję jakiegoś odpoczynku - odezwał się przyznając rację przyjaciółce.
- Ja zawsze mam rację - zaśmiała się. - Popytaj chłopaków. Mario z Marco na pewno nie odpuszczą - zaproponowała.
- Mam twoją zgodę na pożyczenie Marco? - zaśmiał się pytając.
- Tak, ale pod warunkiem, że będziesz go pilnował - postawiła ultimatum śmiejąc się.
   Po 10 minutach drogi, doszli do auta Lewandowskiego, które stała na parkingu. W między czasie piłkarz został zaatakowany przez fanów, którzy prosili go o autografy na koszulkach, czy zdjęcie.
- Podwieźć cię gdzieś? - zapytał.
- Nie, dziękuje. Przejdę się, bo jestem umówiona z Ann na obiad, a to niedaleko - odmówiła. - Jedź się lepiej przygotuj na trening i pamiętaj, że masz pokazać, że Polacy to świetni piłkarze.
- Dobrze, postaram się - odpowiedział. - Dziękuję, Wiki - dodał po chwili i podszedł do swojej rodaczki i mocną ją przytulił.
- Nie dziękuj, bo zrobiłbyś to samo dla mnie. Powodzenia i udanej zabawy.
   Miała już odchodzić. Nawet to zrobiła i odeszła na kilka metrów. Pożegnała się z przyjacielem, a ten miał już wsiadać do swojego samochodu. Nie zrobił tego jednak, bo brunetka mu przeszkodziła.
- Robert! - zawołała i ponownie wróciła do niego.
- Tak? - zmarszczył brwi, bo się zdziwił.
- Ja... ja jestem w ciąży - wyznała.
   Wiedziała, że wcześniej, czy później będzie musiała mu o tym powiedzieć i szczerze się bała. Ma świadomość, że Lewy marzy o dzieciach. Z Anią rozmawiali o tym, ale jak na razie musi odłożyć te plany. Plany? Nierealne marzenia. Bała się, że się zezłości. Sama widzi, jak czasami patrzy na Mario i Ann. Widzi w jego oczach zazdrość.
   Czekała na jego reakcje. Jej serce zaczynało galopować coraz szybciej. Po chwili niepewności, na twarzy polskiego napastnika wyrósł wielki uśmiech. Następnie przytulił dziewczynę mocno do siebie, że o mały włos zabrakło jej tchu.
- Gratuluje - uśmiechnął się do niej, gdy oderwali się od siebie. - Chłopiec, czy dziewczynka? Macie już wybrane imię? W ogóle Marco wie? Jak się czujesz? Nie powinnaś była się przemęczać. Teraz to już muszę cię podwieźć.
   Zupełnie jak szalony zadawał mnóstwo pytań, na które nawet nie dawał jej odpowiedzieć. Zdziwiła się, ale oczywiście pozytywnie. Robert ją  zaskoczył już po raz kolejny, bo obawiała się, że posmutnieje. On jednak ucieszył się tak, jakby to było jego dziecko.
- Spokojnie - zaśmiała się. - Jest jest jeszcze za wcześnie, a Marco nie wie i musi jeszcze chwilę poczekać, bo chce mu zrobić niespodziankę, więc cicho - wyjaśniła. - Robert... myślałam, że będziesz zły.
- Ja? - zdziwił się i wskazał palcem na siebie. - Dlaczego?
- No, nie wiem - odpowiedziała. - Dziecko to twoje marzenie, a jak na razie nie możesz go spełnić. Ja po prostu...
- Wiki... Daj spokój. Dobrze wiesz, że to niedorzeczne. Nigdy w życiu nie mógłbym być zły na takie coś - odparł i podszedł do Wiktorii oraz swoje ręce ułożył na jej barkach. - A już tym bardziej nie mógłbym być za to, że będziesz wkrótce mamą. Ja się cieszę. Nawet bardzo. Będę znowu wujkiem!
   Na koniec ukazał rząd swoich śnieżnych zębów. Natomiast ona spuściłam wzrok. Było jej trochę głupio, bo powód był głupi. Ona sama uważała, że źle się zachowałam, ale przynajmniej sprawa i sytuacja wyjaśniła się od razu
   Nie miała za bardzo wyboru i praktycznie zmuszona, weszła do sportowego samochodu Lewandowskiego, a ten ruszył do restauracji w centrum miasta, gdzie była umówiona z Ann - Kathrin.
   Jechali głównie w ciszy, ale co jakiś czas zagadywali się nawzajem. Nie potrzebowali tego. Już wystarczająco się nagadali i teraz nadszedł czas na refleksje. Po tych rozmowach oboje mają wiele do namyślenia. Ale tak jest zawsze. Zawsze po ich spotkaniu, nie mogą zwyczajnie siedzieć i nic nie robić. Musza myśleć. Po prostu ich spotkania, a następnie rzeczy, które robią są tak osobiste, że późniejsze zajęcia są niemożliwe. Tym razem będzie podobnie. Lewy, będzie musiał znaleźć w sobie siłę i odnaleźć nowy cel. To nie jest tak, że od półtorej roku jest z nim źle. Są postępy i każdy to powie. On po prostu ma pewne dni, Te dni właśnie nadeszły i czuje się źle. Czuje się samotny. Jednak od wielu miesięcy nie zrobił kroku w przód. Stoi w miejscu od bardzo dawna i to jest złe. Teraz to nawet można powiedzieć, że się cofa. Robert doskonale rozumie, że musi się wziąć w garść i tak zrobi. Wie, że to zrobi.
   Po 20 minutach powolnej jazdy, dotarli na miejsce. Dziewczyna wysiadła, wcześniej dziękując przyjacielowi i życząc powodzenia. Na koniec przypomniała my o swoich słowach i radzie. Następnie wyszła i ruszyła do środka. Tam nie zastała jeszcze Niemki, więc zajęła stolik i zamówiła dla siebie cappuccino, a dla Ann jak zawsze espresso. Wiedziała też, że przyjaciółka będzie głodna, więc zamówiła po ulubionym cieście z czekoladą i bitą śmietaną, a na dodatek z wiśniami w środku.
   Nie musiała długo czekać, bo już po chwili do środka zawitała kobieta. Zdziwiła się, że zobaczyła Wiktorię i pomyślała, że jest spóźniona, ale przelotem spojrzała na zegarek i zrozumiała, że wcale się nie spóźniła.
- Mogłaś dać znać, że będziesz wcześniej, to bym się pośpieszyła - powiedziała, gdy znalazła się obok i usiadła na przeciwko młodej dziennikarki.
- Spokojnie - zaśmiała się. - To ja przyszłam wcześniej, ale Robert mnie podwiózł i tak wyszło - wyjaśniła.
- Robert? - zaciekawiła się. - Widziałaś się z nim?
- Tak. Spotkaliśmy się i poszliśmy na cmentarz. Musiał się wygadać.
- Dobrze, że miał komu, Wiki. Wczoraj Mario mi opowiadał, że nie jest z nim najlepiej. Wiesz, co zauważyłam? - zapytała, a ja pokręciłam głową. - Zauważyłam podobieństwa między tobą a Anią. Zupełnie, jakbyś przejęła po niej te zdolności motywacyjne. Potrafisz każdemu pomóc i doradzić.
   Dziwne. Po raz kolejny ktoś zauważył, że Wiktoria upodobniła się do Ani. Po raz kolejny ktoś zauważył w niej cechy, które wcześniej były widoczne u Lewandowskiej. To oczywiście nie możliwe by genetycznie przejęła po niej cechy. Ona ich nawet nie pożyczyła. Wiktoria po prostu dorosła. Sama się z siebie śmieje i przyznaje, że postąpiła w młodości głupio i niepoważnie. Myślała strasznie chaotycznie i uważała się wtedy za mądrą. Zbyt mądrą. Dzisiaj by już nie uciekła do Polski. Dzisiaj by porozmawiała i stanęła twarzą w twarz z problemami. Wydoroślała i zrozumiała swoje błędy. Kobieta nawet nie mogła już sobie pozwolić na dzieciństwo. Musiała stać się już panią Reus. Szybkie zaręczyny i ślub zmusiły ją do zmienienia się. Jakiś czas po ślubie dostała się na staż do redakcji jednej z gazet, w której pracuje Cathy. Na razie nie studiuje, ale planuje. Planuje studiować by poszerzać swoje horyzonty.
   Teraz czeka ją największe zadanie. Jak ślub można zaliczyć jeszcze do "łatwych" zadań, tak rodzicielstwo jest już jazdą bez trzymanki. Tutaj nie ma zmiłuj się. Jest to strasznie odpowiedzialna decyzja i wie, że nie może pozwolić tutaj sobie na wątpliwości. Wie, że nie planowali tego dziecka. Stało się, ale oboje są dorośli. Pracują. Nie narzekają na brak pieniędzy. Zarówno Marco, jak i Wiktoria, które usamodzielniła się. Jest z tego powodu bardzo dumna, bo woli być niezależna od Marco. Nie zależy jej na pieniądzach. Nigdy nie pomyślała o nim w takim kontekście. Kocha piłkarza i na ten moment nie wyobraża sobie życia bez tego wariata. Ma nadzieję, że oboje poradzą sobie. Będzie trudno. Nie wątpi w to, ale przecież to kolej rzeczy.
- Chyba powinnam podziękować - wyznała uśmiechając się i właśnie w tym momencie podeszła kelnerka, która przyniosła gorące napoje i desery.
   Ann pozytywnie zaskoczyła się. Obie mogły się teraz odprężyć. Plotkowały ile tylko mogły. Wiktoria siedziała jednak cicho na temat dziecka. Jeszcze nie mogła nic powiedzieć byłej modelce. Ale to tylko kwestia czasu, prawda?

~*~
   Gdy właśnie wjeżdżał na swój podjazd, by tylko na chwilę zaparkować auto, zauważył swoją mamę, która pakowała walizki do taksówki. Zajechał tylko po torbę na po południowy trening, ale chyba będzie musiał coś jeszcze załatwić. 
- Mamo? - zapytał zdziwiony.
   Kobieta natomiast właśnie zamykała bagażnik. Spojrzała na niego. Nie można było za wiele odczytać z twarzy. Iwona Lewandowska z reguły była ciepłą i pogodną kobietą. Często miała na twarzy uśmiech. Teraz, jakby wszystko było dla niej neutralne. 
- Co robisz? - dodał.
- Powiedziałeś przecież, że tak będzie lepiej. Ty zostaniesz w Dortmundzie, a ja wrócę do Polski i zajmę się swoim życiem - odparła.
   Wtedy do niego dotarło, jakim jest idiotą. Zapomniał o tym, co powiedział, ale ten stres i emocje zwyciężyły wczoraj. Nie chciał tego. Po rozmowie i po tym jak ochłonął, zrozumiał, że jego matka nie może wyjechać. Nie teraz, a przynajmniej nie w takiej atmosferze i w efekcie kłótni. 
- Mamo... proszę - zbliżył się do niej. - Ja wiem, co wczoraj powiedziałem i przepraszam, ale miałem zły dzień. Nie powinienem był. Przepraszam. Proszę, zostań - mówił.
- Robert... - przechyliła lekko głowę w bok. - Cieszę się, że zrozumiałeś, ale ja też popełniłam błąd. Oboje. Co nie zmienia faktu, że i tak powinnam już wrócić. Musisz uporać się z pewnymi rzeczami sam. Co mogłam zrobiłam. Teraz twoja kolej - wypowiedziała i przytuliła się do syna.
   Pożegnanie było krótkie, bo oboje tego nie lubią. Gdy taksówka zniknęła za zakrętem, Lewy znowu poczuł ogromną pustkę w swoim sercu. Wie, że ma obok siebie wspaniałych przyjaciół, ale... sam nie rozumiał tego. Jednak to była zwykła tęsknota i strach. Strach przed ponowną rutyną. Samotną rutyną. Dlatego musi posłuchać jednak Wiktorii i coś ze sobą zrobić.

   Gdy wszedł do domu, od razu pognał na piętro i zabrał ze sobą torbę treningową. Zszedł niżej i zamknął za sobą drzwi. Wsiadł do auta i ruszył na Signal Iduna Park.
   Przemierzał w odpowiednim tępię ulice. Nie myślał za wiele. Po prostu jechał. Czuł się dziwnie. Odczuwał niechęć do treningu. Nie chciał tam iść i się bał. Zupełnie, jak małe dziecko, które nie chce iść do szkoły, bo boi się kolegów, którzy podczas zajęć z wychowania fizyczne są lepsi, a ono nie dorównuje im. Tak się właśnie czuł - jak małe dziecko, które boi się swoich kolegów.
   Wkrótce znalazł się na stadionie. Wysiadł powoli z auta i ruszył. Dopiero teraz zauważył i poczuł. że trzęsą mu się ręce oraz lekko pocą. Tak, to oznaki strachu. Nie pamięta kiedy ostatnio tak bał się treningu. Chociaż był to chyba pierwszy trening w Borussii Dortmund. Tak, zdecydowanie.
   Szedł oświetlonym korytarzem, aż w końcu znalazł się przed drzwiami pomieszczenia, gdzie znajduje się reszta jego kolegów. Wziął głęboki oddech i pociągnął za klamkę. Chłopaki, jak zwykle się wygłupiali, tańczyli, czy śpiewali w samych bokserkach. Robertowi właśnie teraz było dane oglądać poczynania Auby i Marco, który dawali swój własny występ. Blondyn niby ma te swoje 27 lat, ale czasami jego zachowania, czy pomysły równają się z poziomem sześciolatka. Ale taki już był. Jego osobowość była podzielona na kilka części i do tego typowo kontrastowych. Właśnie to, że zachowuje się czasami jak dzieciak, ale miał w sobie, coś z dorosłego i poważnego. Potrafił się zachować. Bywał niezwykle chamski, władczy i stanowczy, ale każdy wie, że przy Wiktorii pokazuje też drugą stronę i jest niezwykle romantyczny, co udowodnił wiele razy. Nieraz zripostował swojego kolegę, czy zwrócił nieprzyjemną uwagę, ale też wiele razy udowodnił, że jest najlepszym przyjacielem i można na niego liczyć. Taki już jest Reus.
- Chyba przyszedłem nie w porę - skomentował i uśmiechnął się lekko do chłopaków.
- Właśnie chyba idealnie się wpasowałeś - odezwał się Mario wyłaniający właśnie z łazienki, ubrany w klubowe barwy. - Pamiętasz, co obiecałeś nam ostatnio? - poruszył brwiami.
   Robert natomiast położył torbę na swoje miejsce, ale cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy z przyjacielem. Próbował też przypomnieć sobie, co takiego im obiecał.
- Musiało mi wypaść z głowy, albo byłem pijany - zażartował.
- Nie byłeś pijany! - zaprzeczył szybko Gabończyk. - Byłeś, jak najbardziej trzeźwy.
- On chyba serio zapomniał - słusznie zauważył Reus. - Musimy mu chyba przypomnieć!
- Byłbym wdzięczny.
- Obiecałeś, że nauczysz nas śpiewać tę piosenkę o tej zupie! - krzyknął Götze. - Jak wy na nią mówicie? - zastanawiał się głośno. 
- Pomidorowa? - pomógł rozbawiony. - Serio? Chcecie mnie teraz męczyć? 
- TAK! - odpowiedział chórem cały zespół Borussii. 
   Zgodził się, ale pod warunkiem, że przyjaciele z reprezentacji Polski mu pomogą. I tak się złożyło, że kiedy trener Tuchel wszedł do szatni po swoich zawodników, zastał bardzo dziwny widok. Nie wiedział, czy ma się śmiać, czy może płakać na widok prawie nagich piłkarzy, czy może jednak pozwolić im dokończyć występ. Postanowił im jednak nie dokuczać, a przynajmniej teraz i postawił im ultimatum: jak za 5 minut nie stawią się gotowi na boisku, to będą biegali podwójnie karne kółka. Chłopaki, jak to usłyszeli, zabrali się za ubieranie strojów, ale humor ich nie opuszczał. Na ich nieszczęście trenera też, więc za karę biegali 20 kółek w okół boiska. Nie jedna drużyna może zazdrościć im poczucia humoru.

- Umieram! - jęczeli, gdy znaleźli się w szatni.
   Skończyli dopiero o 20, ale przez cały ten czas ciężko trenowali, by ich forma była na jak najwyższym poziomie. Byli zmęczeni, a szczególnie on, który starał się pokazać trenerowi, że popełnił błąd. Popełnił błąd odsyłając go na rezerwy.
   Zrozumiał też, że jest dopiero 20. Dla wielu jego kolegów będzie to aż 20. Dla niego oznacza to też, że przed nim jeszcze kilka godzin siedzenia w samotności. Wtedy przypomniały mu się słowa Wiktorii.
   Gdy niektórzy z chłopaków szli pod prysznic, a reszta przebierała się, postanowił zagadać z Marco i Mario. Akurat ta dwójka siedziała obok siebie na ławce.
- Hej - zaczął, a oni spojrzeli na niego. - Macie jakieś plany na resztę dnia? - zapytał.
- Ja wracam do domu, bo jestem wykończony - powiedział Reus. - Nie mam siły się przebierać, a co dopiero gdzieś wychodzić. Przepraszam, Robert, ale mam nadzieję, że rozumiesz?
- Jasne, jasne. A ty? - spojrzał na bruneta.
- Ja jadę do rodziców, bo chcieli coś ode mnie już wczoraj. Jadę na chwilę, ale nie chcę zostawiać Ann samej z Dianą. Ostatnio daje nam popalić - zaśmiał się.
   Nie pytał innych. Zauważył, że wychodzili od razy, gdy nałożyli buty, czy po minach wyglądali na strasznie zmęczonych. Oni mają swoje życie, a on nie może im zabierać wolnego czasu.
- A stało się coś? - zapytał wyższy.
   Co miał powiedzieć? Że szuka towarzystwa, bo nie chce spędzać sam nocy?
- Wiesz... - podrapał się po głowie. - W sumie to nie. Po prostu pytałem.
   Nie chcieli wiedzieć już nic więcej, bo mieli świadomość, że nie powie im prawdy. Kłamał, czy nie, nie wnikali. Wiedzieli, że czuje się wieczorami samotnie, ale oni też mają swoje życie. Swoje rodziny i swoje obowiązki.
   Po 20 minutach był gotowy do wyjścia. Pożegnał się z ostatnimi kolegami, co zostali i wyszedł. Szedł z myślą, że spędzi resztę dnia w samotności i wspomnienia wrócą. Tego się bał. Że się rozklei. Nie lubił tego, bo uważał, że to oznaka słabości.
   Wsiadł do auta i pognał szybko do domu. Głośno wzdychał, co jakiś czas. Przełączał piosenki, które grały w radiu. Przełączał wszystko. Bez znaczenia. Muzyka się zmieniała, jak jego nastrój. A mogło być tak dobrze. Ale chociaż... kto mu zabroni pójść sam? Jutro chłopaki dostali od trenera wolne, więc kto mu zabroni. Mógłby pójść sam. Chociaż by zabić czas.
   Pod domem szybko wysiadł z pojazdu i pognał na górę wziąć prysznic i przygotować się. Bardzo się starała. Pierwszy raz od bardzo dawna się tak stroił. Ubrany w ciemne jeansy i niebieską koszulę zszedł na dół i ubrał sportowe buty. I wyszedł. Wyszedł z domu, wsiadł do swojego samochodu i ruszył do jednego z klubów w Dortmundzie. Było to nowo otwarte miejsce. Nie znał go. Ale chciał tam iść, bo miał dość samotnych wieczorów.
   Wysiadł z auta na parkingu i ruszył do wejścia. Ochroniarz od razu go rozpoznał i wpuścił. Zszedł po krótkich schodach i jego oczami ukazało się mnóstwo ludzi, którzy bawili się w rytmy klubowej muzyki. W jego organizmie odzywała się adrenalina. Pokręcił tylko z głową i ruszył. Co go czeka? Nowa historia.
_____________________________________________________________

PRZEPRASZAM!!!
To powinno znaleźć się chyba na samym początku tego rozdziału...
Przepraszam, że nie dawałam znaku życia przez cały ten czas i nie zdziwię się, jak mnie zlinczujecie, ale tak wyszło. To chyba będzie najlepsze wyjaśnienie.
Pewnie zastanawiacie się, czy to się poprawi i czy następny rozdział będzie szybciej.
Nie wiem.
Chciałabym. Serio. Ale nie mam skończonych zapasowych rozdziałów. Tylko takie ogólne zarysy, co się stanie, ale ubranie to w słowa jest czasami ciężko. 
Słuchajcie. Ja się zmotywuję i zrobię to. Nawet zaraz zacznę pisać jeszcze jeden rozdział. Chociaż zacząć. Zawsze coś. Nie lubię Was zostawiać, więc mam nadzieję, że uda mi się. W szczególności, że następny rozdział jest bardzooo.. no ciekawy. I już nie mogę się doczekać reakcji. 
Osobiście mam nadzieję, że nie macie problemu, że jest teraz tak dużo Roberta? 
Spokojnie, innych bohaterów też będzie sporo, ale Lewy jest nam potrzebny do wprowadzenia w historię.
A i chciałabym jeszcze przeprosić za niekomentowanie Waszych blogów. Będę to robiła stopniowo. Nie dam rady wszystkiego na raz nadrobić. 
Dobra, to ja już kończę i trzymajcie za mnie kciuki bym ogarnęła cały ten bajzel i jakoś poradziła sobie z pisaniem. 

A i takie bay the way...
Słyszałyście, że Sila nie jest już Ilkayem? Nie ukrywam, że jest mi szkoda tej dwójki, bo bardzo ją lubiłam :'( 
No cóż...  takie już bywa :/ 
Serio już znikam i zabieram się za pisanie kolejnych rozdziałów... Ahhh będzie ciężko, ale mam nadzieję, że docenicie mnie w przyszłości :)
Buziole! :*