sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 12

~*~
   W apartamencie na Phoenix See panowała spokojna atmosfera. Telewizor przełączony na jakiejś stacji muzycznej grał słyszalnie. Za oknem dobijał się lekki deszczyk. Siedzieli w trójkę w salonie u tancerza i rozmawiali. Chociaż to głównie on rozmawiał, a bardziej opowiadał. Tym razem była to opowieść, jak w jego oczy rzuciła mu się piękna blondynka, którą spotkał w supermarkecie i o tym, jak wytrącił z jej rąk zakupy. Jego przyjaciele słuchali, a przynajmniej Robin, a przynajmniej tak mu się wydawało. Piłkarz siedział zamyślony w fotelu opierając się ręka. Jego myśli chodziły ciągle w okół tego samego tematu od wczoraj. Od wczorajszego telefonu, który w sumie nie zaskoczył go. Jednak nie spodziewał się, że to wszystko potoczy się tak szybko.
- Mówię wam, była piękna - gadał dalej i ponownie wrócił do tematu jej wyglądu. - Miała taki śliczny uśmiech, włosy może i nieułożone, ale do twarzy jej było - wspominał. - A jak, mnie przepraszała. Myślała, że to jej wina. Głupi - walnął się w czoło. - mogłem wtedy do niej zagadać. Na pewno by się zgodziła na kawę. A teraz, to pewnie jej już nie znajdę.
- Zawsze możesz wywiesić ogłoszenie - powiedział najwyższy, który z nudów zaczął przeglądać portale społecznościowe na swoim telefonie. 
- Niesamowicie zabawny jesteś, wiesz? Zamiast mnie jakoś wesprzeć to robisz sobie żarty! - zdenerwował się.
- A skąd możesz wiedzieć, czy ja żartuje? Znam kolesia, co potrafi rysować portrety pamięciowe. Możemy się do niego wybrać jak chcesz?
- Marco! Powiedź mu coś! - krzyknął, jak małe dziecko do swojej mamy, gdy rodzeństwo rozrabia. 
- Marco ma wylane na twoją tajemniczą blondynę bardziej ode mnie - skomentował i zaśmiał się. 
   Wtedy Reus, jakby oprzytomniał i popatrzał na swoich kolegów. Robin dalej przeglądał internet, a Marcel patrzał się na niego z jakby lekkim zdenerwowaniem, ale i też zmartwieniem. Zupełnie, jakby wyczuł, że coś jest nie tak.
- Coś mnie ominęło? - zapytał chcąc rozluźnić atmosferę.
- Niezbyt. Forni po raz kolejny zafascynował się jakoś laską ze sklepu. Ale tym razem zamienili kilka słów. O dziwo! - podkreślił.
- A co z tą rudą? - zapytał i popił butelką piwa. 
- Jaką rudą? - zapytał zaskoczony Marcel.
- Czekaj... - myślał piłkarz. - Jak ona miała? Le, Lo? 
- Leoni! - pomógł mu Kaul.
- Właśnie! Leoni! - zgodził się sportowiec. - No, więc co z nią? 
- Straciliśmy kontakt. Po za tym nie była odpowiednia dla mnie - wyznał pewny siebie.
- A Mia? - odezwał się ponownie najwyższy.
- Mia, Leoni, była jeszcze Johanna, Marie - wymieniali, czym tylko rozzłościli przyjaciela.  
- Dobra, przestańcie! Ale ona naprawdę była idealna i gdybym tylko miał do niej jakiś kontakt, to mogłoby być świetnie.
- Ale na jakiejś podstawie stwierdzasz, że jest idealna skoro wy nawet nie rozmawialiście? - odłożył telefon na bok i popatrzał w oczy szatynowi. - Przeprosiny się nie liczą! - wyprzedził zanim kolega chciał go upomnieć.
- Po prostu czuję to! Tak samo, jak czuję to, że Reusa coś męczy. Mam nosa do takich spraw i czuję, że gdybym miał szansę na jej poznanie to nie pomyliłbym się.
   Koledzy popatrzeli na niego i próbowali zrozumieć dlaczego to właśnie z nim się zadają i dlaczego to właśnie on jest ich przyjacielem. Potem Robin odwrócił się w stronę blondyna i zerkał teraz na niego. 
- Mów co się dzieje, Marco? - odezwał się w końcu Kaul i obydwoje czekali na rozwój wydarzeń.
   Zawodnik Borussii westchnął i oni już wiedzieli, że naprawdę coś ciężkiego leży mu na sercu. Czekali teraz tylko na rozwój wydarzeń i na to aż dowiedzą się o co chodzi.
- Dzwonił do mnie wczoraj Struth - zaczął. - Powiedział, że Real i Barcelona prześcigają się w ofertach. Podobno już wysyłają coś do klubu i za kilka dni mam rozmawiać z zarządem na temat mojej przyszłości.
- Ej, stary! To przecież wspaniała wiadomość! Co ci odbija? Powinieneś skakać z radości, a nie marudzić! - odezwał się przyjaciel, a drugi mu tylko przytakiwał.
- Wiem, ale Marcel... jest jeden problem - ponownie westchnął i schował twarz w dłonie.
- Jaki? - zaniepokoili się.
- Chodzi o Wiktorię. Jak wy to teraz sobie wyobrażacie? - zapytał i wstał. - Za kilka miesięcy zostaniemy rodzicami. Niemcy to jest dla niej obcy kraj, a co dopiero Hiszpania. Chciałbym, żeby chociaż trochę poczuła się bardziej komfortowo. Po za tym ona planuje przyszłość z Dortmundem. Ma tutaj studia i rodzinie. Nawet, jak zgodzę się na transfer w lecie to i tak będzie to za wcześnie. Nie mogę patrzeć tylko na siebie i z powodu mojego widzimisię, mogę doprowadzić do zniszczenia tego, na co Wiki tak długo pracowała. Nie chcę żeby czuła się samotna Madrycie, czy Barcelonie. Chcę by była szczęśliwa, a to że ja mogę sobie kopać piłkę z Neymarem, czy Ramosem, nie da jej powodu do skakania z radości. Chcę się kształcić i spełniać marzenia, ale nie kosztem innych.
   Skończył i nastała cisza w salonie. Nawet jakby telewizor przyciszył się sam. Nikt nie spodziewał się tego, co właśnie nastąpiło. 
- Cholera.
   Marco ponownie usiadł na swoje miejsce i popił piwo. Koledzy po kolei powtórzyli jego gest. Nikt nic nie mówił. Nikt nawet nie myślał o przerwaniu tej ciszy. Po prostu potrzebowali chwili na zanalizowanie tego, co tu zaszło.
- Gadałeś o tym z nią? - zapytał brunet, który wcześniej się rozgadał.
- Ciągle gadamy o mojej przyszłości. Wiktoria nie jest głupia i wie, co się dzieje w okół mojej osoby, a tym bardziej sama ma styczność z tym zawodem - mówił i bawił się swoimi włosami. - Ale o wczorajszym telefonie jej nie powiedziałem.
- A nie sądzisz, że właśnie jej pierwszej powinieneś powiedzieć? Jesteście małżeństwem, chyba nie?
- Tylko gadając z nią powinienem przynajmniej znać zarys tego, co chce zrobić, a ja nie mam pojęcia.
- Jedyne co powinieneś znać, to zdanie Wiktorii. Razem na pewno coś uzgodnicie. Stary - Marcel podszedł do niego. - Sam powiedziałeś, że Wiktoria nie jest głupia. Ona na pewno zrozumie. Po za tym Hiszpania, to nie koniec świata. Nie będzie problemu, żeby mogła tu przyjeżdżać wraz z tobą i tym małym szkrabem. Rozmowa to klucz do sukcesu - uśmiechnął się.
- Myślicie? - upewniał się.
- Zdziwisz się, ale tak - odezwali się oboje, a potem zaśmieli.
   Marco mimo wszystko nie był pewny słów chłopaków, ale nic innego mu nie pozostało. Wiktoria jest jego częścią. Ważną częścią i takie sprawy powinien z nią ustalać.Bardzo chciałby spełnić swoje marzenie i grać z najlepszym piłkarzem na świecie. Bardzo chciałby grać na Camp Nou. Ale bardzo chciałby, żeby jego rodzina była szczęśliwa. Jednak nigdy nie uda się uszczęśliwić wszystkich na raz. Zawsze dla kogoś będzie lepsza inna alternatywa. Zawsze jest coś.

~*~
   Czy kilka dni potrafi zmienić człowieka? Jego na pewno. To nie jest już ten sam Robert, którego można było do niedawna oglądać. Za zmianą stoi on? Przyjaciele? Piłka? Czy może ta tajemnicza kobieta, która pojawiła się w życiu polskiego napastnika? Na pewno wszystko po trochu, ale zdecydowanie Lauren wpłynęła na Polaka najbardziej. Z niewiadomych przyczyn to ona potrafiła przemówić do niego najbardziej. Jej dziwne czasami zachowanie i metody dotarcia do Lewego zwyczajnie poskutkowały. Lewandowski przestał skupiać się na przeszłości, a zaczął myśleć o tym, co będzie. Powoli powstawał z prochu, a trenerzy i zarząd byli z niego dumni. Były myśli, które sugerowały, że ten mecz z Bayerem był tylko lekkim przebłyskiem. Ale na kolejnym pokazał tyle samo procent, a może i nawet więcej. Zrozumiał, co tak naprawdę się liczy i co jest teraz jego priorytetem. Dość marnowania czasu i użalania się nad sobą. Musi zacząć wszystko od nowa. Nowy rozdział, który będzie miał nową główną bohaterkę. A będzie nią Moss.
   Było późne popołudnie. Godziny szczytu na drogach. Wszędzie korki i każdy się śpieszy. Na obiad do domu, do dzieci, męża, rodziców. Zawsze coś i ktoś. Jednak pewna dwójka bardzo dobrych znajomych postanowiła odciąć się od reguły i wpadła na genialny pomysł, który da im spędzenie wspólnego czasu, a dodatkowo zadbają o swoje zdrowie.
   Wybrali się oboje do parku by pobiegać. Pora jest idealna. Słońce, które powoli traci swoją moc na rzecz zimy, chowa się za chmurami i walczy o swój udział na niebie. Oni, ubrani w obcisłe leginsy i szare dresy, ciepłe, sportowe kurtki oraz wygodne buty, przemierzali uliczki parku mijając co jakiś czas mieszkańców Dortmundu. Robert wiedział, że nie ma do czynienia ze sportowcem i powinien zachować umiar w swoich siłach, ale Lauren go zadziwiła, bo jak na osobę, która pracuje w biurze, potrafiła pokonać niemały dystans i nie zmęczyć się szczególnie.
- Przerwa? - zapytał lekko dysząc.
- Tak jest, szefie - odparła zmęczona, ale mimo to zaśmiała się.
   Zatrzymali się i przystanęli na pobliskiej ławeczce. Usiedli i zabrali się za swoje butelki z wodą. W tym momencie wysoko nad parkiem przeleciał helikopter, który od kilku dni lata nad Dortmundem.
- Ciekawe, czy należy do lotniska, czy jest prywatny - zastanawiała się głośno.
- Pewnie prywatny - odparł spoglądając w górę. - Przeleciałabyś się nim?
- Na pewno bym się bała, ale od zawsze kręciło mi latanie. Jak na razie ograniczam się do samolotów, ale może kiedyś...
   Ponownie nastała miedzy nimi cisza i wtedy regulowali swoje oddechy.
- Muszę cię pochwalić - zaczął Polak, na co ciemnowłosa spojrzała na niego.
- Czyżby moja forma zaskoczyła cię?
- Trochę - przyznał. - Wiesz, mając przed sobą kobietę, która godziny spędza przed ekranem swojego laptopa, to nie sądziłem, że wytrzymasz taki dystans - gadał, po czym oberwał ramię od koleżanki.
- Widocznie jeszcze wiele o mnie nie wiesz - poruszała zabawnie brwiami. - Mówią, że po tacie mam talent do sportu, co może być prawdą, bo jakoś nigdy nie miałam tendencji do tycia, a wysiłek fizyczny nie był dla mnie problemem - opowiadała.
- Moja mama też powtarza, że coś tam odziedziczyłem po ojcu - wspomniał o swoim rodzicielu i nie chcąc smucić się postanowił zmienić temat, co było nawet na korzyść Lauren. - To jak? Jeszcze jedna runda? - zaproponował i w tym momencie Niemka otrzymała SMS'a.
- Z chęcią, ale będę musiała już wracać. Kolega potrzebuje mnie do pewnego projektu, który robimy razem do pracy - mówiła zaczytana w wiadomości. - Mam nadzieję, że rozumiesz? Siła wyższa. - popatrzała w końcu na niego i powoli wstała.
- Jasne, że rozumiem - uśmiechnął się do niej. - Odprowadzę cię do domu i też będę się zbierał. Może wpadnę do Marco i Wiktorii? Dawno się z nimi nie widziałem - zastanawiał się głośno.
- Nie musisz mnie odprowadzać, ale jak chcesz to te same ruchy, ale trzy razy szybciej - pogoniła napastnika i razem, już nie biegnąc ruszyli w stronę domu Lauren.
   Cały ten czas rozmawiali ze sobą i poznawali się. Poznawali się na każdym kroku i dowiadywali się kolejnych nowych rzeczy na swój temat. Nie robili granic, ale jednak nigdy wszystko na raz. Ta znajomość tak działała. Nie śpieszyli się nigdzie, ale na jedno spotkanie odkrywali maksymalnie po jednej karcie. Dzięki temu spokojowi, wydawało im się, że znają się kilka lat. Nie było im już obco w tym towarzystwie i Lewandowski cieszył się ogromnie, że mógł kogoś takiego poznać. Wiedział, że może na nią liczyć i odwrotnie, bo to ona pokazała mu, że jeszcze warto żyć. Bez powodu. Chociaż nie, powiedziała, że ma powody, ale swoje prywatnie. Robert czasami zastanawiał się, czy kiedyś te powody pozna. Czasami chciał ją o to zapytać, ale przypomniał sobie zasadę, którą się kierują. Nic na siłę i wiedział, że gdy przyjdzie czas, to Moss mu o tym powie.
   Po kilkunastu minutach byli już pod apartamentem, gdzie mieszka kobieta. Zatrzymali się i poświęcili jeszcze kilka chwil na rozmowy, bo co jak co, ale kochali ze sobą gadać, Tematów nigdy nie brakowało. Idealnie się rozumieli.
- Dobra - śmiała się ukazując swoje idealne zęby. - Koniec, bo naprawdę się spóźnię.
- Jak coś powiedz z kim rozmawiałaś, to na pewno cię usprawiedliwią - zażartował.
- Hmm.. Czyli ze znajomości z tobą można mieć jakieś korzyści - po jej słowach ponownie wybuchnęli śmiechem na kilka chwil.
- A właśnie mam pytanie - odezwał się, gdy już się uspokoili.
- Zamieniam się w słuch - uśmiechnęła się do niego.
- Co robisz w tę sobotę? - zadał pytanie, co zdziwiło koleżankę.
- Dlaczego pytasz? dziwiła się.
- Pierwszy zadałem pytanie - powiedział stanowczo.
- Chyba nie mam planów - przeciągnęła.
- To doskonale - klasnął w dłonie. - Kobieta sukcesu i pracy nie myśli o rozrywce nawet w taki dzień. Dlaczego mnie to nie dziwi - odparł półżartem, półserio.
- Ale... skąd wiesz?
- Ma się swoje informacje - wyznał wymijająco. - Będę leciał. Pa!
- Nie uciekaj, bo i tak mi powiesz skąd wiesz, kiedy się urodziłam - pogroziła mu, ale ten nic sobie z tego nie zrobił.
   Odchodził już powoli, a Lauren tylko pokręciła głową i zniknęła za drzwiami. Robert natomiast odchodził i już planował urodziny przyjaciółki. Chciał jej w ten sposób podziękować i chyba nawet już wiedział jak.

~*~
- Rozumiem i dziękuję, ale będę musiała pani odmówić. Przykro mi.
[...]
- Ale to moje prywatne sprawy. Moje i Marco -mówiła dalej.
[...]
- Pieniądze nie grają roli. Dziękuję za rozmowę, ale muszę już kończyć.
[...]
- Nie sądzę, żebym zmieniła. Do widzenia! - zakończyła w końcu rozmowę i odłożyła iPhona na bok.
   Który to już telefon w tym tygodniu? Tygodniu? Ona mogłaby już nawet ten jeden dzień liczyć. Dziennikarze z gazet i portali plotkarskich domagają się wręcz wywiadu, czy chociażby kilku zdań od Wiktorii, jako komentarz do wciąż gorącego temu, mimo upływu kilku dni, jakim jest ciąża Polki, a bardziej sam fakt, że gwiazda reprezentacji Niemiec zostanie ojcem. Młoda kobieta, która dopiero sama powoli akceptuje do siebie fakt, że jej życie zmieni się, to musi jeszcze mieć na uwadze to, że jej mąż jest osobą publiczną. Musi liczyć się z tym, że otoczenie równie mocno będzie przeżywało ten stan. Na początku Wiktoria nie miała z tym problemów, ale mając na myśli początek, chodzi o parę godzin. Zaraz po meczu była oblegana przez żony i partnerki piłkarzy, czyli dobrze znane jej towarzystwo. Nie miała z tym problemu, bo ona sama nie raz cieszyła się i świętowała z jakąś swoją koleżanką z trybun fakt zajścia w ciąże.
   Potem było już tylko gorzej. Gdy tylko chciała opuścić stadion wraz z Marco nie miała życia przez dziennikarzy, którzy usilnie domagali się jakiegoś słowa komentarza od przyszłej mamy. Dziewczyna zupełnie inaczej to sobie wyobrażała. Znaczy, miała świadomość tego zainteresowania, ale nie aż takiego echa. Przerosło ją to.
   Później było zmierzenie się z rodzicami. Jak państwo Reus się cieszyli i byli dumni ze swojego syna, tak rodzice Wiki mieli pewne i w pełni uzasadnione obawy. Jednak po kilku godzinnych rozmowach wszystko się ułożyło, a przynajmniej tak oboje z Marco twierdzą.
   Zaraz na kolejny dzień, wszystkie gazety, portale, strony pisały tylko o jednym. Polkę tego zupełnie się nie spodziewała. Przyzwyczaiła się do tego, że na jakiejś stronie czasopisma może zobaczyć swoją twarz. Jednak nie była gotowa, by praktycznie cała Europa spoglądała na jej niewinną postać. Była lekko przytłoczona, a fakt, że fanki Marco, oblegały jej wszystkie profile w social mediach wcale jej nie pomagał. Owszem, spotkała się z gratulacjami, słowami uznania, ale nie obyło się bez wyzwisk w jej stronę, oskarżanie ją o złapanie Reusa na dziecko, lecenie na pieniądze. Były nawet groźby od dziewczyn, które mieszkają w Dortmundzie, że ją znajdą i policzą się. Marco chciał tę sprawę zgłosić na policję, ale Wiktoria nie chciała robić afery i wierzyła, że to tylko głupie gadanie dzieci, bo inaczej nie można ich nazwać.
   Gdzie tylko by się nie pojawiła, spotykała się ze spojrzeniami. Nawet głupie pójście do marketu, było dla niej trudne, bo czuła się obserwowana przez wszystkich. Na studiach wcale nie było lepiej. Jak już od jej bliższych znajomych otrzymywała miłe i ciepłe słowa wsparcia, to nie można tego samego powiedzieć o reszcie. Nawet wykładowcy spoglądali na nią z zainteresowaniem i ciekawością. Tylko w pracy, gdzie miała kilka godzin stażu tygodniowo, było jeszcze do wytrzymania. W szczególności, dzięki Cathy, która ją wspierała i innych pracowników, którzy są dorośli i jakoś bardziej wyrozumiali. Jednak i tak spotkała się z propozycją od jej koleżanki, żeby udzieliła jej ekskluzywnego wywiadu, a najlepiej od razu podała jakieś smaczki z ich związku.
   Po kilku dniach miała dość. Przestała wychodzić z domu, albo tylko wtedy kiedy musi. Nie mówiła tego, ale czasami w pewnych momentach się bała, ponieważ doszło nawet do tego, gdy chciała pójść do osiedlowego sklepiku, pod domem, w różnych ukryciach widziała fanów, co czatowali na nią, ale i również paparazzi. Marco martwił się o nią, bo widział, że Wiki żyje w stresie, co może zaszkodzić dziecku, ale również samej Polce. Chciał załatwić ochroniarzy, którzy w razie problemów będę interweniować, ale i również odstraszać nieproszonych gości. Nie była co do tego pewna, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, rozumiała, że dłużej tak nie wytrzyma. 
- Widzę, że mimo wszystko nie dają ci spokoju? - zagadała Ann.
- Ja już nie mam siły - westchnęła głośno i schowała twarz w swoich dłoniach, po czym oparła je o blat stolika. 
   Od 30 minut, dziewczyny siedziały w kawiarni. Kathrin w końcu wyciągnęła szatynkę z domu, co nie było ostatnio łatwym osiągnięciem. Usiadły z boku, w godzinach, gdzie mimo wszystko jest mały ruch, a i tak czuły się obserwowane. W takim stopniu, że nawet była modelka czuła się nieswojo.
- Nie myśl o tym - pogładziła swoją dłonią, ręce Wiki. - Im mocniej się skupiasz na tym, że jesteś obserwowana, tym gorzej. Pamiętaj, że nie możesz się denerwować, bo to nie chodzi już tylko o ciebie. Nie jesteś sama - blondynka tłumaczyła młodszej przyjaciółce.
- Wiem, ja wszystko wiem - w końcu odsłoniła swoją twarz, a Vida dostrzegła w jej oczach łzy. 
- Boże, tylko nie płacz - zaniepokoiła się stanem dziewczyny. - Może to wyjście, to był zły pomysł. Nie powinnam była nalegać. Jeszcze będę miała twoje zdrowie na sumieniu.
- Nie, Ann - zaprzeczyła. - Jest dobrze. Po prostu muszę się uspokoić - odparła i wzięła głęboki wdech.
- Jeśli chcesz możemy stąd iść. Pojedziemy gdzieś indziej, albo do ciebie? Może chcesz się położyć? Wyglądasz na zmęczoną? - martwiła się.
- Bo jestem zmęczona... Całą tą chorą sytuacją.
- Przykro mi, że w taki sposób to wszystko przechodzisz. Ludzie to świnie. Dlaczego oni nie rozumieją, że szkodzą ci? Szkodzą dziecku, które jest niewinne.
- Dochodzi do tego, że boję się czasami z domu wyjść. Już nawet przeżyłabym te spojrzenia, ale strach, że te groźby w internecie... boję się, że naprawdę ktoś może mi coś zrobić, albo ci fotoreporterzy, którzy wyskakują z każdej dziury... - wymieniała.
- Dlaczego nie pójdziesz na policje? Zobaczy jeden z drugim, że nie są anonimowi w sieci, to przestaną - poradziła. - Wspominałaś też, że Marco chciał ci ochroniarza załatwić? Dlaczego się nie chcesz zgodzić, Wiki?!
- Nie chcę robić afery i krzywdy jakimś dzieciakom. Znudzi im się, to przestaną - odpowiedziała. - A co do ochrony, to się właśnie coraz bardziej zastanawiam.
- Nie wierzę! Ci ludzi ci grożą śmiercią, pobiciem - wymieniała na palcach. - a ty ich jeszcze bronisz? Ludzie ci plują w twarz, a ty mówisz, że pada! Pomyśl! Do ochrony nie ma się nad czym zastanawiać. To dobry pomysł i przede wszystkim chociaż trochę złagodzisz stres - mówiła.
- Ty też... ty też miałaś podobnie do mnie, jak byłaś w ciąży z Dianą? - zapytała. - Nigdy jakoś nie skarżyłaś się specjalnie.
- Miałam małe incydenty, ale nie do takiego stopnia. W internecie pojawiały się złośliwe komentarze, a co do gróźb to robiłam porządek na policji. Nie chwaliłam się jakoś szczególnie, bo załatwialiśmy to z Mario szybko, a potem ludzie zrozumieli, że nie ma żartów - wspominała. - Co do spojrzeń, to da się kochana przyzwyczaić - zapewniła. - Musisz zrozumieć, że po prostu po związaniu z Marco stajesz się automatycznie osobą publiczną i nic, niestety, ale tego nie zmieni. Zobaczysz, pogadają, a potem znajdą sobie jakiś nowy temat - zapewniała.
- Dziękuję, że mogę tak na ciebie liczyć. Dziękuję za każdą pomoc - Wiktoria w końcu uśmiechnęła się w stronę starszej przyjaciółki.
- Nie wygłupiaj się - Brömmel ukazała rząd swoich białych zębów. - Dobrze wiesz, że możesz na mnie zawsze liczyć - zapewniła. - Zobaczysz, że wkrótce wszystko się ułoży. Przede wszystkim pamiętaj, że teraz nie tylko dbasz o siebie, ale o swoje dziecko.
- Wiem, wiem - westchnęła. - I chyba właśnie to mnie najbardziej przytłacza. To, że jestem odpowiedzialna za czyjeś życie.

   Do godziny 18 dziewczyny siedziały w restauracji. Pod koniec Wiktoria była już w pełni odprężona i chociaż na chwile zapomniała o otaczających ją problemach. Gdy wyszły było już dość ciemno. Dziewczyny wsiadły do samochodu Ann - Kathrin, która ma podwieźć Polkę do domu, a ona sama musi wrócić do Düsseldorfu, gdzie aktualnie od kilku tygodni mieszka. Tak, sytuacja z nią i Götze nie za bardzo się zmieniła. Wiktoria miała nawet wrażenie, że oni już nawet nie walczą o ten związek, a wręcz się poddali. 
- Jak z tobą i z Mario? - zapytała w końcu szatynka, gdy były już w drodze na Phoenix See. 
   Kathrin nie spodziewała się takiego pytania, a przynajmniej teraz. Ona sama była już też wykończona aktualną sytuacją i było jej na rękę, gdy ludzie również odpuszczalni z nią tę rozmowę. Rozumie Wiktorię i z chęcią porozmawiała by z nią na ten temat, ale ona sama nie wie na czym stoi.
- Po staremu - tylko na to ją było stać.
- Co masz na myśli mówiąc po staremu? - dopytywała.
- A co znaczy 'po staremu'? Nic się nie zmieniło. 
- Przepraszam, że naciskałam - chciała już odpuścić.
- Zabrzmiałam chamsko, wiem. Przepraszam, ale nie wiem o czym mam z tobą rozmawiać. Sama jestem pogubiona i ciężko mi, bo Mario nie zamierza mi niczego tłumaczyć. Ja już nawet nie wiem na czym on stoi, a co dopiero ja.
- Gdy się z nim widzę, to zawsze o ciebie pyta. Tęskni za tobą, ale ewidentnie coś mu nie pozwala na jakikolwiek krok. On cię kocha - zatwierdziła ją.
- Wolałabym, żeby to on mi to powiedział prosto w twarz, a nie ty. 
- Mario jest głupi i czasem trzeba być mądrzejszym od niego. Schować dumę do kieszeni - wyznała.
   Ann nie powiedziała nic. Jedynie zgodziła się z nią w duchu i pomyślała, czy może nie warto wykonać pierwszego ruchu. Tęskni za nim i z każdym dniem coraz bardziej. 
   W końcu Niemka podwiozła Wiki pod apartament. Młoda dziennikarka podziękowała przyjaciółce i wyszła. Kobieta wykazała się jeszcze dodatkową troską, bo postanowiła nie odjeżdżać, dopóki młodsza nie wejdzie do środka. I tak też zrobiła, bo odjechała dopiero, jak ciemnowłosa schowała się za drzwiami. Gdy wchodziła powoli na górę, naszła ją ogromna ochota na coś słodkiego. Wiedziała co to znaczy, a konkretnie, że włączyła jej się zachcianka. Wiktoria nie mogła z tym walczyć i po prostu postanowiła udać do osiedlowego sklepu za rogiem. Może i postępuje nieodpowiednio, biorąc pod uwagę fakt, że jest ciemno i ostatnie wydarzenia, ale uznała, że nie może ciągle uciekać i się chować. W końcu to ona trenowała karate. Szkoda tylko, że ze spotkaniem większej grupy nie miałaby nawet szans, ale nie dopuszczała jak na razie tej myśli do siebie. 
   Ruszyła we wcześniej wybranym kierunku i już po kilku minutach tam była. Wybrała oczywiście dział ze słodkościami i zabrała dużą czekoladę oraz ptasie mleczko. Udała się z tymi rzeczami do kasy, gdzie jeszcze przez chwilę pogadała sobie ze starszą panią ekspedientką. Mogły sobie na to pozwolić, bo oprócz nich nie było nikogo innego o tak minęło kolejne 20 minut. 
   Gdy na dworze panował już całkowity mrok, Reus opuszczała mały budynek. Szła z małą siateczką zakupów w ręce. Jakoś poprawił jej się od razu humor i w dość dobrym nastroju zmierzała do domu. Nagle usłyszała dźwięk SMS'a w swojej torebce. Zatrzymała się kilka metrów przed wejściem do klatki i wyjęła swój telefon. Sądziła, że to Marco, który jest już w domu i martwi się o nią. Jak spojrzała na wyświetlacz, od razu dobry humor znikł. Pojawiło się przerażenie. To nie był Marco. To nie był nikt, kto miał wobec niej jakiekolwiek przyjazne zamiary.
"Nie boisz się tak sama chodzić po zmroku? Będzie lepiej dla ciebie, jak pójdziesz już do domku"
   Numer zastrzeżony, ciemno, a ona jest sama i prawdopodobnie będzie sama w domu. Była przerażona. Patrzała na tę wiadomość i analizowała ją, jakby szukała jakiś znaków. A już dawno powinna się schować do domu. 
   W pewnym momencie usłyszała kroki, które były za nią. Czuła się w jak jakimś horrorze, ale to wszystko działo się naprawdę. Nim zdążyła zareagować, ta osoba była już za nią. Co najgorsze złapała ją za ramię.
__________________________________________________________

Albo jesteście, komentujecie i ja dodaje, albo nie jesteście, nie komentujecie i ja nie dodaje ; )
Wtedy wszyscy idziemy w swoją stronę szczęśliwi  

Miłego dnia : )

piątek, 8 stycznia 2016

Rozdział 11

~*~
- Wiktoria... Ty jesteś w ciąży...
   Pytanie, czy bardziej stwierdzenie? Ani on, a tym bardziej ona nie wiedzieli. Polka była w wielkim szoku po zachowaniu Reusa. Myślała, że może na niego liczyć, a jeszcze lepsze jest to, że sam wiele razy ją zatwierdzał, że nie zostawi jej samej. Rozmawiali o dzieciach nie raz, więc o co chodzi? Te wszystkie zatwierdzenia diabli wzięli?
   Piłkarz ciągle wpatrywał się, jakby zaczarowany w tę kartkę papieru. Myślał. Dużo myślał, ale przede wszystkim był w tak wielkim szoku, że nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa. Tylko, to co skierował do swojej żony. Stać go było na tyle, a ona cierpiała.
- Dlaczego? - wyszeptała cicho i próbowała hamować atakujący potok łez. 
   Wtedy sportowiec w końcu podniósł głowę i popatrzał na młodą dziennikarkę. Dotarło do niego, co zrobił. Wiktoria natomiast postanowiła oddalić się. Wyminęła go i ruszyła przed siebie.
- Wiki? - ocknął się. - Dokąd idziesz? 
- Jak najdalej - odparła nieprzyjemnie i po prostu szła. 
   Teraz Marco musi zadziałać.
- Zaczekaj! - krzyczał i zaczął do niej biec, ale ona ani myślała by się zatrzymać. - Wiktoria! - dogonił ją.
   Zatarasował jej drogę i nie pozwolił odejść. Chciał coś powiedzieć, ale brunetka go natychmiastowo wyprzedziła.
- Powiedziałeś, że mnie nie zostawisz i pomożesz! - krzyknęła. - Te wszystkie twoje czułe słówka to były jakieś zakłamane brednie, tak? To masz problem, bo zostanę matką, a ty ojcem i nic na to nie poradzisz. Ale jak chcesz! Ja dam sobie radę. Cześć - skończyła i ponownie chciała go wyminąć, ale te wysportowane ciało jej to po prostu zabrania. - Zejdź mi z drogi - powiedziała lekko zirytowana. 
- Dlaczego myślisz, że ja się nie cieszę? - zapytał i położył ręce na jej barki. 
   Polka jest już oficjalnie wybita z tropu.
- Co? 
- No to co słyszysz - uśmiechnął się do niej. - Zostanę ojcem. Cieszę się głupku. Ja po prostu na początku byłem w szoku i wystraszyłem się, bo zwyczajnie mogę sobie nie poradzić - wyjaśnił, a jego żona powoli się uspokajała. - Pomogę ci. Nigdy bym cię nie zostawił. Wychowamy to dziecko razem. Kurczę! - krzyknął. - Zostanę ojcem! Będę miał dziecko!
   Zaciesz nie schodził z jego twarzy i natychmiast przytulił się do Wiki. Tylko ona stała jeszcze lekko zszokowana i zawiedziona samą sobą, bo w ogóle pomyślała, że Reus mógłby ją zostawić. 
- Wiki? O co chodzi? - zauważył, że teraz to ona jest w jakimś innym nastroju. 
- O nic - odparła i podniosła kąciki ust. - Po prostu głupio mi teraz, że oskarżyłam cię o to wszystko. Wystraszyłam się i myślałam, że zostałam sama - tłumaczyła.
- Nigdy nie zostaniesz sama - odpowiedział. - Kocham cię i nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo się cieszę. 
- Ja też, ale się boję, że sobie nie poradzę z rolą matki. To coś całkiem nowego, a nie miałam nigdy możliwości zajęcia się małymi dziećmi więcej niż kilka godzin.
- Kochanie, poradzimy sobie. Zobaczysz. Będziemy najlepszymi rodzicami, jakich można sobie tylko wyobrazić. Będzie dobrze, bo jesteśmy rodziną, która za kilka miesięcy się powiększy.
- Naprawdę tak sądzisz? - spojrzała na niego z dołu tymi swoimi oczkami.
   Marco nie mógł się oprzeć i musiał ją pocałować. Schylił się lekko i dosięgnął swoimi ustami jej. Musnął leciutko by zaraz potem wbić się w nie zawzięcie.
- Naprawdę.

   Zegar powoli wybijał godzinę siódmą. O dziewiątej powinien znaleźć się pod Signal Iduna Park, by następnie udać się do hotelu i odbyć sesje treningową przed dzisiejszym spotkaniem. Mimo, że mógł, to już nie spał. Właściwie oka nie zmrużył od godziny. Leży i przygląda się Wiktorii, która nie ma nawet o tym pojęcia. Śpi jak zabita, a on obserwuje i nienawidzi się za to, że nie zauważył tej zmiany. Widział jej brzuch i teraz, jakby od razu w jego oczy rzuca się, że jest lekko zaokrąglony. A może mózg Marco robi mu po prostu takie żarty.
   Myślał też nad tym, jak jego życie się niesamowicie zmieni. Będzie miał dziecko. Nie może jeszcze w to uwierzyć. Cieszy się. I to ogromnie. Najchętniej dzisiaj na stadionie poprosiłby o mikrofon od Nobby'iego i wykrzyczała na cały stadion, że zostanie ojcem.
   Już wyobrażał sobie, jak to wszystko będzie wyglądać. Jak będzie dumny jeździł wózkiem razem z Wiki. Jak będzie karmił, przewijał, czytał do snu i bawił się. Był lekko przerażony, ale to normalne. Jednak teraz dla niego było ważniejsze to, że teraz otrzyma nową rolę. Rolę ojca. Na początku, jak zobaczył USG, to życie mu się zatrzymało. Analizował i próbował zrozumieć, ale nie mógł. Tyle rzeczy działo się ostatnio, że dziecko... Nigdy by na to nie trafił. Wszystko, ale nie to. Jednak teraz rozumie dlaczego Wiktoria się tak wystraszyła. Sam zachowałby się podobnie. Jednak wtedy to wszystko wydawało się takie trudne i skomplikowane. Bał się wtedy w parku. Obawiał przyszłości. Teraz, jak sobie tak spokojnie leży w ciepłym łóżku, a obok niego leży kobieta, która pod sercem nosi jego dziecko, to wydaje się takie proste i spokojne. Rzeczywistość zapewne pokaże się jeszcze inna, ale już przynajmniej nie boi się. Nie, bo ma w okół siebie wiele osób, które w razie problemów mu pomogą. To niesamowite szczęście obracać się w towarzystwie osób, gdzie tylko pojawi się jakiś problem, to od razu znajdzie się ktoś, kto ci pomoże. Jednak on sam ma już lekkie doświadczenie przy dzieciach. Nie raz tak było, że zajmował się Nico, Mią, czy małą Dianą. Ostatnio potrafił nawet ją ułożyć do snu. Poradzi sobie. On to wie, a Wiki w końcu się do tego przekona. Na razie nie ma jeszcze tego instynktu, o którym można wiele słyszeć, ale na pewno wkrótce go pozyska. To tylko kwestia czasu. Kobiety bycie matką mają we krwi. Potrzeba tylko miłości do dziecka i chęci.
   Marco leżał dalej i bawił się ciemnymi włosami Polki. Musiał powoli wstawać. Za chwilę musiał znaleźć się na stadionie, bo dzisiaj grają mecz. Najchętniej spędziłby cały dzień z dziewczyną w łóżku, ale wiedział, że obowiązki i klub wzywają. Postanowił po cichu się ruszyć z miejsca i udać na szybkie śniadanie. Nie chciał budzić Wiktorii. Wiedział, że ma dzisiaj wolne, to postanowił dać jej pospać dłużej.
   Bezszelestnie wstał i już po chwili znajdował się w łazience, gdzie zabrał się za wszystkie poranne czynności. Nie zajęło mu to dużo czasu, bo już po pół godzinie z niej wychodził. Brunetka ciągle spała. Rozczulił go ten widok. Wyglądała tak niewinnie, ale przecież ci, co znają Wiktorię bliżej wiedzą, że to tylko pozory. Chociaż w sumie... Może to się już zmieniło? Dziewczyna dorosła. Szybko wydoroślała i to bardzo widać. Kiedyś wybuchowa, gwałtowna. Podejmowała decyzje szybko i nie zawsze przemyślała, czy dobrze robi. Żyła chwilą i nie zastanawiała się nad konsekwencjami. Teraz, jest już zdecydowanie inaczej. Uspokoiła się znacząco i na pewno nie postąpiłaby tak, jak postępowała w przeszłości. Co nie zmienia jednak faktu, że drzemie w niej gdzieś ta Wiktoria, która na pierwszym spotkaniu z Marco Reusem, uderzyła go.
   Piłkarz przeszedł dalej i znalazł się na dole. Napił się kawy, a nim się obejrzał było już dużo po 8. Chciał się już zbierać, ale usłyszał, jak dzwoni jego telefon, więc najpierw podszedł po iPhona i zauważył, że dzwoni Lewy.
 - Co jest? - powiedział, gdy odebrał.
   Sam w między czasie zajął się szukaniem kluczyków oraz sprawdzeniem, czy w jego torbie treningowej znajduje się wszystko, co powinno.
- Jesteś gotowy? - zapytał. - Bo ja czekam na ciebie - odpowiedział, co zdziwiło bardzo Niemca.
- Przyjechałeś po mnie? - zmarszczył czoło. - Czym sobie na to zasłużyłem?
- Nie marudź tylko dawaj na dół, bo mój dobry humor może się zaraz dla ciebie skończyć. Czekam na parkingu - dodał szybko.
   Niemiec tylko zaśmiał się głośno i zapewnił przyjaciela, że już schodzi. Czasami nie dowierza z jakimi głupkami się on zadaje, ale to dzięki tym głupkom jego życie jest takie barwne.
   Spakowany i ubrany złapał za klamkę od drzwi, które potem zamknął na klucz, a następnie wyszedł powoli do auta przyjaciela, który stał gdzieś na dole. Czyżby dzisiaj był jeden z dni, w których Robert ma lepszy humor? Ostatnio zdarzają się one coraz częściej.
- Tobie chyba się nie śpieszy? - zagadał, gdy Marco znalazł się w samochodzie polskiego napastnika, a Lewandowski ruszył.
- A ty dzisiaj jakiś wesoły jesteś? Z jakiego powodu?
- A do tego potrzebny jest powód? Po prostu, obudziłem się i czułem to w kościach, że dzisiaj będzie jakoś dobrze. Pomyślałem nawet, kurczę, a może by tak podjechać po tego debila Reusa, który pewnie się jeszcze wyleguje w łóżku. No zaryzykowałem i proszę! Nawet mnie też zaskoczyłeś, bo czekałem tylko, uwaga, 5 minut - krzyknął teatralnie. - Ty chyba też masz dzisiaj dobry dzień - bardziej stwierdził.
- Nawet bardzo - odparł tajemniczo, a Polak nie wnikał.
   Droga minęłam im spokojnie. Cały czas dyskutowali o meczu i o tym, jak dzisiaj się Leverkusen się pokaże i jaką taktykę zastosuje trener. Robert jednak myślami krążył w okół Lauren. Nie ma pojęcia, czy przyjdzie. Nic nie obiecała, ale przyjęła bilety, więc teoretycznie jakaś szansa jest. Moss jest bardzo dziwną postacią i nie zdziwiłby się po niej jakiegokolwiek ruchu. Liczy, że się pojawi. Zna miejsca, które dostała, więc będzie zerkał, czy tam jest. Będzie na nią czekał. Na razie cały czas trzyma się wersji, że nowa koleżanka się pojawi, dzięki czemu jego humor jest jaki jest.
   Dziesięć minut przed dziewiątą, dwójka przyjaciół wchodziła już na stadion. Nie zostali tam długo. Zgłosili się, że są, a potem wsiedli do autokaru. Tym razem zajęli miejsca blisko końca, ale usiedli razem. Przed meczem jest zawsze stres. To nieuniknione, a gdy ktoś mówi, że się nie stresuje po prostu kłamie. Każdy piłkarz ma jakąś obawę przed wejściem na murawę. Dlatego tak często przed spotkaniami widzi się ich ze słuchawkami w uszach. Muzyka najzwyczajniej łagodzi niepokój.
   Po pół godzinie jazdy do hotelu, w którym się zakwaterują na dzisiejszy dzień, w końcu mogli wyjść. Od razu odstawili swoje rzeczy do pokoi i tym razem, ci dwoje ponownie mieli go ze sobą. Jednak nie mogli się nim nacieszyć. Od razu mieli przyszykowane śniadanie, na które musieli się udać. Dwaj zawodnicy Borussii w klubowych strojach dosiedli się do Aubameyanga, Kuby, Łukasza, Matsa oraz Juliana. Gadali i zajadali się smacznym, ale i jednocześnie zdrowym śniadaniem, gdy nagle Marco zwyczajnie zawiesiło. Ponownie zaczął zastanawiać się nad sprawą z Wiktorią, ale myślał bardziej nad tym, jak zareagują inni. Co powiedzą jego rodzice, co powiedzą Wiktorii, co przyjaciele? Nie ma pojęcia dlaczego się nad tym zastanawia, bo przecież najważniejsze jest to, że
on się cieszy i zależy mu na Wiki oraz na tym maluszku. O co więc chodzi?
- Chyba na dobre nas opuścił - usłyszał nagle ten charakterystyczny angielski akcent Auby, który jednocześnie pstrykał mu palcami przed nosem.
- Hm? - obrócił głowę zdziwiony.
- Jednak wrócił do świata żywych - skomentował Hummels na co reszta się zaśmiała.
- Odpłynąłeś - odezwał się Pierre. - i to beze mnie - dodał rozbawiony.
- Przepraszam - zwróciłem się do niego - Obiecuje, że następnym razem zabiorę cię - zatwierdził.
   Reszta śniadania minęła już normalnie. Marco starał się kontrolować już swoje "odpływanie" i być ciągle skupionym. Nie chciał na razie zachowywać się dziwnie, bo przyjaciele wcześniej, czy później zauważyli by, że jednak coś jest grane. A tego nie chciał. Przynajmniej nie teraz.
   Po śniadaniu chłopaki mieli jeszcze godzinę dla siebie, a potem czekał ich trening, a o 15.30 mecz. Przyjaciele w takim samym składzie, jak przy jedzeniu udali się razem do jednego z pokoju, gdzie mogliby zagrać w ping ponga. Szli razem korytarzem i rozmawiali. Reus znowu siedział cicho, ale tym razem nie wytrzymał długo. Przed pomieszczeniem zatrzymał się, na co chłopaki popatrzeli na niego zdziwieni. Już mieli pytać, ale piłkarz ich wyprzedził.
- Wiktoria jest w ciąży - wyznał. - Zostanę tatą, rozumiecie? Zostanę ojcem!

~*~
   Gdy się obudziła, miejsce obok było puste. Nie zdziwiła się jednak, bo jest już dość późno, a Marco gra dzisiaj mecz. Sama przed sobą przyznała, że wyjątkowo pospała. Chociaż może po ostatnich wydarzeniach należało się jej? 
   Przeciągnęła się wygodnie na łóżku i złapała za swój telefon. W sumie, postąpiła dobrze, bo zauważyła, że jest tam nieodczytana wiadomość od Mario.
"Wstajemy :) 
O 11 będziemy u ciebie!"
   Zaśmiała się tylko pod nos i postanowiła wstać w końcu, bo skoro Götze będzie za ponad godzinę. Wstała i od razu udała się do łazienki. Rozebrała się akurat stanęła w bieliźnie przed lustrem. Patrzyła na swoje ciało i już widziała zmiany. Rzeczywiście przytyła, ale nie jeszcze tak znacząco. Dalej miała swoje ciało, na które kiedyś pracowała. Miała widoczne kobiece kształty, ale była przy tym wystarczająco szczupła. Jednak już teraz może powiedzieć, że jej idealnie płaski brzuch powoli zaczął nabierać krągłości. Nie było to zbyt widoczne i gdyby ktoś nie wiedział, że Wiktoria jest w ciąży nie domyśliłby się. Na razie ona to widzi i to wystarczy. Czy obawia się, że w oczach Marco nie będzie już wystarczająco atrakcyjna? Jasne, że tak. Każda kobieta w takim stanie ma takie obawy. Jednak ona ufa Marco i wierzy, że dla niego nie będzie takiego problemu. Stara się na razie nie myśleć o swoim ciele, a skupić na tym, które znajduje i rozwija się w jej brzuchu. Nie ma innego marzenia na ten moment oprócz tego by dziecko urodziło się zdrowe. Nic innego bardziej nie pragnie, a to jak będzie wyglądać odkłada na drugi plan. To jest mniej istotne.
   Gdy uznała, że wystarczy tego przeglądania w lustrze, zaczęła wykonywać wszystkie poranne czynności związane z toaletą. Po półgodzinie wyszła otulona ręcznikiem. W sypialni ubrała się w wąskie, ciemne dresy, a na górę nałożyła czarną bluzkę na długi rękaw. Włosy spięła w luźnego koka i zeszła na dół, gdzie planowała zrobić sobie jakieś śniadanie. Podczas, gdy ona robiła sobie płatki, po całym mieszkaniu unosił się zapach perfum Reusa, które tak uwielbiała. Zastanawiała się, czy dzisiaj pochwali się kolegom o tym, że zostanie tatą. Jest bardzo ciekawa.
- Dzień dobry! - nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i krzyk Mario. 
   Nie kryła zdziwienia, bo nie było jeszcze tej jedenastej. Wyjrzała zza rogu  i widziała, jak piłkarz rozpina kurteczkę Dianie. Nagle dziewczynka zauważyła Polkę i od razu wyrwała się swojemu tacie oraz podbiegła do Wiktorii krzycząc.
- Diana, daj cioci odpocząć - powiedział do córki i sam rozebrał.
- To ty daj spokój, a nam daj się nacieszyć - odparła młoda żona piłkarza, a on w odpowiedzi pokręcił głowa.
   Wiki chwile zajęła się córką Mario, a ten wstawił wodę na herbatę. Akurat, gdy się zagotowała, mała poprosiła gospodynie o włączenie bajki na tv. 
- W końcu chwila oddechu - skomentował i głośno westchnął.
- Nie daje ci spokoju, co? 
- Żebyś wiedziała - zgodził się. - Nie śpi od 6 rano. Potem musiałem coś zjeść, czymś zająć. Ciężko samemu zająć się dzieckiem i podziwiam wszystkich samotnych rodziców. Ale z drugiej strony, jak myślę, że Ann dzisiaj ją zabiera, to robi mi się przykro - wyznał i lekko posmutniał.
- Chciałabym cię pocieszyć, ale dobrze ci tak - odparła. - Zasłużyłeś na to.
- Wiem...
- Mario, kurde, nie dochodzi do mnie to, że pokłóciliście się o pierdołę! Ty nie chciałeś powiedzieć jej gdzie jesteś i widzisz do czego się dociągnęło! Zamiast od razu wyznać prawdę to ty wolałeś ciągnąć swoje i teraz masz, że widzisz własną córkę w weekendy. Do tego chciałeś doprowadzić? - atakowała go.
- Wiki, obiecałaś, że odpuścisz. Mam dzisiaj dość dobry humor i chce by taki pozostał. Nie psujmy tego - nalegał. - Masz wystarczająco dużo problemów i własnych spraw na głowie, więc to nimi się zajmuj, a nie mną. Ja sobie poradzę.
- Właśnie widzę, jak sobie radzisz - zakpiła. - Rozpierdalasz sobie rodzinę! - krzyknęła szeptem, bo nie chciała zwracać na siebie uwagi. 
- Wszystko będzie wkrótce dobrze. Obiecuję - popatrzał jej głęboko w oczy. - Po prostu zajmij się sobą, okej?
- Nie wierzę, że zadaje się taką amebą umysłową, jak ty -pokręciła głową, a Mario się zaśmiał. 
- Lepiej powiedź, czy udało ci się? - zagadał po krótkiej chwili.
   Wiktoria nie odpowiedziała na początku. Chciała, żeby Niemiec się trochę namęczył. I rzeczywiście, bo zaczął się niecierpliwić po paru sekundach.
- WIKI! - krzyknął.
- Powiedziałam! - odpowiedziała w końcu.
- No i co? Opowiadaj, a nie! - poganiał ją.
- Ucieszył się, ale na początku był w szoku. Ja też się wystraszyłam trochę, bo myślałam, że to znaczy, że nie chce mieć dziecka, że nie jest gotowy - mówiła. - No, ale potem wszystko się wyjaśniło. Zapewnił, że jest szczęśliwy, że wychowa to dziecko. Cieszył się potem rzeczywiście. Najwidoczniej wy faceci macie ograniczone mózgi i potrzeba dla was czasu na przyjęcie pewnych informacji - śmiała się, a brunet karcił ją groźnym spojrzeniem.
- Diana! - zawołał ją, a dziewczynka się odwróciła. - Ciocia Wiktoria mówi, że mamy ją wygilgotać.
- Napjawde? - nie dowierzała. Przecież ona kocha gilgotać inne osoby.
- Naprawdę, ale najpierw musimy ją złapać - dodawał i powoli wstał ze swojego miejsca.
- Mario, nie - broniła się. - Wszystko tylko nie to. Błagam.
- Przykro mi, ale ta zniewaga krwi wymaga - dodał tylko i rzucił się na brunetkę, a Diana zaraz do niego dołączyła. Złapał dziewczynę w pasie i przeniósł ją na sofę, gdzie zaczął gilgotać wraz z córeczką. 
   Polka rzucała się na wszystkie strony, a mała Ann - Kathrin, jak kiedyś nazwała ją sama Wiktoria, miała wielką radochę. Reus również się w sumie cieszyła, że może dać radość jej. Ona jeszcze tego nie rozumie, ale na pewno widzi i czuje, że coś jest na rzeczy. Widziała też pierwszy raz od bardzo dawna prawdziwy uśmiech i prawdziwą radość na twarzy Mario. Oby to był zwiastun nadchodzących zmian. Bo skoro zatwierdza, że musi sobie sam poradzić z problemem, to tak jest i będzie? Może rzeczywiście sam musi działać, ale dlaczego takim kosztem?

   Około godziny 14 zaczęli szykować się do wyjścia. Po wspólnym przedpołudniu, który okazał się bardzo udanym, ruszają na mecz Borussii, która podejmuje u siebie Bayer Leverkusen. Zacięty i widowiskowy mecz. Mario go opuści przez swoją głupotę o kombinowanie. Tak, to brałby udział w tym wydarzeniu.
   Dwójka przyjaciół i mała Diana, po 30 minutach drogi, zajechali pod Signal Iduna Park, który był już pełen kibiców BVB, ale i i również przyjezdnych z Leverkusen. Piłkarz zaparkował na odpowiednim miejscu, następnie odpiął się pierwszy i zajrzał do córki, która już nie mogła się doczekać spotkania. Najwidoczniej dziewczynka jest już częścią Borussii, a jej serce powoli staje się czarno - żółte. Gdy wszyscy byli gotowi, wybrali się na trybuny, gdzie mieli miejsca. Loża VIP, gdzie można spotkać wiele osobistości, należała do nich. Wiktoria, jak i Mario, spotkali koleżanki, a konkretnie partnerki piłkarzy, które również dopingowały swoich ukochanych. To dziwne, ale czasami taka zwykła obecność potrafi podnieść na duchu i dodać wiele siły. Dla piłkarzy, to nie tylko zwykła obecność, ale coś więcej. Oni często grają dla tych partnerek i strzelają grami, które dedykują właśnie im. Marco sam to potwierdzi. Gdy wie, że Wiktoria gdzieś tam siedzi, to jest to zupełnie co innego, gdy nie ma jej.
   Akurat, gdy siadali na swoje miejsca, piłkarze zaraz mieli wejść na murawę i rozpocząć mecz. Niesamowita atmosfera. Południowa trybuna, która jest w tym momencie najgłośniejsza, śpiewa klubowe piosenki i wymachują flagami oraz szalikami. Zawodnicy to widzą, a ich śpiew ich niesie. Takiego stadionu, jak tutaj w Dortmundzie, to nie na nigdzie indziej. 
   Nagle z tunelu zaczęli wyłaniać się sędziowie, a następnie zaraz po nich sportowcy, którzy są prowadzeni przez dzieci. Wszyscy wstają i śpiewają jeszcze głośniej. Piłkarze przystają i machają w każdą stronę, do każdej trybuny. Marco zauważył Wiktorię. Widział, że będzie, ale chciał ją zobaczyć. Zobaczyć jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. Ona również go zauważyła i wysłała mu całusa w powietrzu, a Marco udał, że go złapał. Wtedy równocześnie się zaśmieli i jeszcze raz pomachali. 
   Lewy też był, ale jak się spodziewał, kolejny mecz na ławce. Szczerze, to on myślał, że może jednak dzisiaj się coś zmieni. Że trener da mu szansę i pozwoli zagrać w pierwszym składzie. Popsuł mu się humor. Jednak nie dlatego, że ponowne nie został wybrany, ale dlatego, bo nie było jej. Miejsce, które powinna zajmować było puste. Lauren mimo wszystko nie obiecała mu, a nawet wzięła te bilety przymusowo. Sadził jednak, że może ją ujrzy i pomoże mu. Jej obecność na pewno mu by pomogła. Nie ma pojęcia dlaczego aż tak bardzo jest to dla niego ważne, ale nie umiał tego wytłumaczyć. Tak już się stało i jak na razie zostanie. 
   W pewnym jednak momencie, gdy piłkarze ustawiali się na swoje pozycje, zauważył ją. Szła. To była Lauren. Ubrana w jeansowe spodnie i do tego czarne botki na wysokim obcasie. Miała na sobie szary płaszcz, który był rozpięty i odsłaniał czarną bluzkę z białymi elementami. Włosy, które były tym razem wyprostowane, falowały w rytm wiatru. 
   Wiktora też ją zauważyła. Widziała pierwszy raz tę dziewczynę i od razu zaczęła zastanawiać się kim jest. Wyglądała pięknie i zadbanie, więc sądziła, że może to być jakaś nowa dziewczyna, któregoś z piłkarzy Borussii. Obserwowała ją dyskretnie i zauważyła, jak siada kawałek dalej od niej. Wtedy zauważyła Roberta, który wyglądał i gdy tylko zauważył tę tajemniczą dla niej kobietę, pomachał jej, co całkowicie wybiło Wiktorię z rytmu, a jeszcze bardziej to, że ona mu odmachała Zmarszczyła brwi i usłyszała gwizdek sędziego, który rozpoczął grę.
- Kto to jest? - zapytała Mario.
   Ten nie bardzo wiedział, o co chodzi przyjaciółce.
- Co? Kto?
- Ta kobieta, co tam siedzi - wskazała niezauważalnie w stronę Lauren.
   Pomocnik Dortmundu również na nią zerknął. Marszczył brwi, jakby to mu pomagała oraz domykał swoje oczy, ale nie umiał odpowiedzieć na jej pytanie, bo zwyczajnie nie miał pojęcia.
- Nie wiem - odparł. - Pierwszy raz ją na oczy widzę - powiedział zgodnie z prawdą.
- Ale najwidoczniej Lewy ją zna, bo machali do siebie - mówiła i poprawiła czapeczkę Dianie, bo prawie jej spadła.
- Może to jakaś rodzina - zgadywał. - Kuzynka, albo coś.
- Może, ale sama? Dziwne.
- Albo to jakaś nowa koleżanka - wypowiedział, a Wiki popatrzała gwałtownie na niego z jakby przerażeniem w oczach, co rozbawiło Mario. - Nie patrz się tak- śmiał się. - To jego życie i prywatna sprawa. Sama namawiałaś go do zmian. 
- Wiem, wiem - westchnęła i jak na razie nie chciała poruszać tematu tej kobiety. 
   Doskonale wie, co mówiła i sama chciała, żeby Lewandowski był szczęśliwy, ale nie ukrywa, że poczuła się dość dziwnie. Długo myślała nad tym mimo, że nie chciała. Wyrwano ją dopiero, gdy usłyszała pojękiwania oraz krzyki przyjezdnej drużyny. Spojrzała na boisko i widziała, jak Roman Bürki wyciąga piłkę z siatki. Była dopiero 3 minuta, a Dortmund już przegrywał po golu Karima Bellarabiego. 
- Roomann - pojękiwał brunet i założył ręce z kark.
- Odrobią jeszcze - mówiła pewnie młoda dziennikarka.
- Miejmy nadzieję. 
   Marco i Auba, którzy nie mieli za wesołych min, wznowili grę. Leverkusen okazał się ciężkim przeciwnikiem i przedostanie się przez linię obrony było wyzwaniem, a co dopiero strzeleniem gola. Do przerwy utrzymywał się identyczny wynik, jak z 3 minuty. Cały mecz był zacięty i trzymał wysoki poziom. Było mnóstwo okazji, ale nikomu nie udało się wykorzystać sytuacji. Było też kilka nieporozumień z sędzią, który nie odgwizdał faulu na Marco. Kibice nie byli zadowoleni, ale ciągle wierzyli w pozytywny wynik. Wiktoria postanowiła przez te 15 minut porozmawiać z Mario i Dianą, ale ciągle obserwowała tę kobietę, która się pojawiła.

   W tym samym czasie w szatni Borussii trwa zawzięta dyskusja na temat tego, co się dzieje. Mats, jako kapitan tłumaczy i mówi kolegą, co złego zauważył w grze. On sam również był dla siebie krytyczny i wiedział, że musi się poprawić. Marco obwiniał się, bo mógł doprowadzić do remisu, ale tuż przed polem karnym został sfaulowany, ale sędzia nie odgwizdał przewinienia.
- Marco, to nie twoja wina - bronił go Błaszczykowski. - To ten sędzia potrzebuje okularów.
- Mogłem to rozegrać inaczej - ciągnął.
- Mogłeś - usłyszał głos trenera. - Mogłeś, ale nie zrobiłeś i nie ma co to rozpamiętywać, Marco - wszedł głębiej. - Gramy dobrze i mamy czas. Nie możemy pozwolić, by strzelili nam jeszcze jedną bramkę, dlatego będziemy teraz grać bardziej defensywnie i gdy tylko nadarzy się okazja jedziemy z kontrą, a mecz zaczyna się od nowa - mówił, kolejne 15 minut omawiał, jaki mają plan.
   Przerwa się skończyła i musieli udać na boisko. Tuchel go widział, jak schodził z rozgrzewki. Byli blisko siebie i Niemiec powiedział do niego:
- Przygotuj się, bo w 50 wchodzisz.
   Nie dowierzał. Myślał, że się przesłyszał, a to, co powiedział trener, to tylko jakiś wymysł jego umysłu, który ostatnio lubi z niego żartować. Ale nie, to była prawda. Najprawdziwsza prawda. Wchodzi. Będzie mógł pomóc kolegom trochę dłużej niż kilkanaście minut. Cieszył się ogromnie, ale wiedział, że szkoleniowiec będzie go szczególnie oglądał, a on pokaże, że nie wszedł na darmo. W szczególności, że na trybunach siedzi osoba, która przyszła specjalnie dla niego.
- Dziękuję, trenerze - wykrztusił w końcu z siebie i uradowany poszedł się przygotować.
   Niby to 5 minut, ale dla Lewandowskiego stawały się wiecznością. Do tego dochodził stres, który powodował, że nogi miał, jak z waty. Jednak starał się ogarnąć. Taka szansa nie pojawia się codziennie. Ma szansę zmienić wynik i przyczynić się do zwycięstwa zespołu. Nagle zawołał go Thomas. Robert wykonał polecenie i wstał. Tuchel tłumaczył mu, co powinien robić i jaką ma rolę. Piłkarz uważnie go słuchał i wiedział, że teraz zamienia się z Aubą na pozycje. To Lewy jest teraz napastnikiem i to od niego będzie wiele zależało. Boi się, ale taka jest piłka i w pewnym sensie kocha to uczucie adrenaliny. Gdy wszystko było już jasne, trener zdjął Mkhitariana. Gdy kibice zobaczyli Lewego powstawali i przywitali go ogromnymi brawami.
- Teraz nie ma odwrotu - powiedział do siebie i ruszył.
   Od razu chciał dominować, ale wiedział, że nie może przesadzać. Musi grać z głową i dokładnie podawać, czy odbierać wszystkie piłki. Nie miał zamiaru popisywać się. Wiedział, że to jest jego czas i musi go wykorzystać najlepiej, jak tylko może. Nie może pozwolić sobie na głupie błędy. Nagle, zauważył, że Piszczek odebrał w polu karnym piłkę i zaczął biec do przodu. Szybka kontra, czyli to z czego słynie niemiecka piłka. Podał szybko do Juliana, który ominął kolejnego zawodnika Bayeru. Piłka powędrowała do Marco, który dryblingiem wyminął obrońców. Nie chciał strzelać, bo nie był na czystej pozycji. On nie, ale Lewy tak. Podał, a piłka wpadła Lewandowskiemu prosto na stopę i strzelił. Gol! Zrobił to chociaż sam do końca nie dowierzał. Strzelił bramkę, a gra zaczęła się od nowa. Doprowadził do wyrównania. Cały stadion popadł w euforię, no może oprócz strefy, gdzie znajdowali się fanatycy aptekarzy. Wszyscy na raz krzyczeli nazwisko Roberta, a on w głębi duszy był dumny. Zrobił to co chciał.
   Po kolejnym wznowieniu gry, to co się działo przechodzi najśmielsze oczekiwania. Lewandowski nie zwalniał tępa i zaraz po strzeleniu swojej brami walczył dalej i po podaniu Aubameyanga, a następnie w efektownym stylu ominięciu kilku piłkarzy, strzelił piękną bramkę, która bez dwóch zdań będzie pokazywana w wielu telewizjach na świecie. Spotkanie się jeszcze nie skończyło i Leverkusen walczyło o nadrobienie strat, ale bez sukcesów. W 60 minucie po raz kolejny Lewy wpisał się na listę strzelców, który trafił do bramki z dystansu. To niesamowite i nikt nie mógł uwierzyć, co się dzieje. Hattrick w ciągu 10 minut strzelone przez rezerwowego sportowca, który dodatkowo przechodził kryzys. Nikt nie mógł uwierzyć. Wiktoria z Mario przecierali oczy, gdy patrzeli na wynik, a Lauren uśmiechała się, bo była dumna. Czuła się, jakby dołożyła malutką cegiełkę do tego wyniku.
   Mimo, że Borussia była już w prawdzie bezpieczna, to nie zwalniali tępa. Walczyli i nie chcieli przestać strzelać. Zachowywali się zupełnie, jakby Robert dodał im skrzydeł i pewności siebie, bo nagle każdy miał ciąg na bramkę. Każdy chciał coś ustrzelić, ale jak na razie udało się tylko Lewemu.
   89 minuta. Sędziowie decydują się na tylko jedną minute doliczonego czasu, a Bayer już nawet nie próbuje. Nie chce tylko pozwolić sobie, na strzelenie kolejnej bramki. Piłkarze BVB również się już oszczędzają, bo nie chcą niepotrzebnych kontuzji. Jednak, gdy mecz miał się już kończyć piłkarze Borussii ponownie przechodzą do szybkiej kontry. Znowu Robert biegnie z piłką i dostrzega Marco. Nie mógł przepuścić takiej okazji i pomógł przyjacielowi wykonać plan. Wiedział, że wykorzysta to i podał mu prostopadle, a Reus bez problemu posyłka futbolówkę do siatki, jednak zaraz po nią poszedł.
- Wiki patrz! - krzyknął Mario do przyjaciółki, która odpisywała na SMS, ale i jednocześni cieszyła się z golu swojego męża.
   Spojrzała się na boisko i zobaczyła, jak Marco wkłada piłkę pod koszulkę i wsadza kciuka do buzi. Myślała, że śni, że zaraz się popłacze, gdy to zobaczyła. Nie wierzyła w to, co widzi i co on wyprawia. Blondyn podbiegł do swoich kolegów, a Lewandowskiemu podziękował za podanie osobno. Wtedy też zwrócił się do trybun, gdzie wiedział, że siedzi Wiktoria i wysłał jej buziaka. Dziewczyna nie reagowała. Wiele osób zerkało na nią uśmiechając się szczerze. Ona nie patrzała na innych. Była w transie i próbowała powstrzymać się przed płaczem. Była szczęśliwa, że Marco w taki sposób ukazał swoją radość i pochwalił się, że zostanie ojcem. Była dumna, że to właśnie on jest jej mężem i to on zostanie ojcem jej dziecka. Była dumna i wzruszona, że odważył się na taki krok. Była i żyła jak w bajce.
- Boże, ale on to cię kocha, Wiki - podsumował Götze. 
   Wiktoria spojrzała na niego i uśmiechnęła się. Nie mogła się powstrzymać i popłakała się. 
- Ja też go kocham, Mario - wyznała i przytuliła się do przyjaciela, a zaraz potem przyjmowała gratulacje od koleżanek, które podbiegły do niej.
   Sędzia też zakończył mecz. Borussia wygrała 4:1. 
___________________________________
_________________________
Hej, cześć :) 

Już w końcu chyba wszystko jest jasne, a w każdym bądź razie, jeżeli chodzi o Marco :v
Zadowolone? 
Bo ja tak haha 
Jestem zadowolona z tego rozdziału i podoba mi się :) 

I tak dobrze myślicie ; ) 
Ta sytuacja z hattrickiem Lewego nawiązuje do jego 5 w 9 minut. Chciałam tego nie byli w planie, ale pomyslałam, że fajnie byłoby nawiązać 🙈
A i jak widzicie, Kuba jest w Borussii. Ostatecznej zostawiłam go mimo, że w blogu nie będzie miał większe roli, ale jednak go zostawiłam nawiazując do tej paczki przyjaciół z pierwszej części :)

Ja juz kończę i życzę miłej niedzieli :*

Następny dodam, jak będzie dużo komentarzy! 
<szantażystka> 

Buziaki :*

piątek, 1 stycznia 2016

Rozdział 10

all my life I've been living in the fast lane
can't slow down
I'm a rollin' freight train
one more time
gotta start all over
can't slow down
I'm a lone red rover

~*~
   Zajeżdżał właśnie na parking swojego apartamentu. Był bardzo zmęczony, ale doby humor go nie opuszczał. Po kilku godzinach spędzonych z tymi wariatami z klubu można ześwirować, ale nie sposób nie mieć dobrego nastroju. Jednak on teraz marzył tylko o tym, by wtulić się w swoją żonę. To było ostatnio jego ulubione i niestety, ale jedyne zajęcie, bo czas wolny został im praktycznie odebrany i to nawet nie z własnej woli. Z dobrego serca pomagali swoim przyjaciołom, których spotkało wiele problemów. Nie mogli przecież przejść obok tego obojętnie, bo im w przeszłości pomagało się równie mocno, jak oni teraz. Jednak Marco liczy, że chociaż dzisiaj, będzie mógł pobyć sam na sam ze swoją kobietą. Chociaż przypomniał sobie właśnie, że Wiktorii może jeszcze nie być, bo wspominała, że planuje odwiedzić rodziców. Oby jednak, pojawiła się w mieszkaniu szybciej. 
   Właśnie parkował swojego Astona, gdy nagle zauważył, że stoi auto Wiktorii, co oznacza, że jest w domu. Od razy na jego twarzy pojawił się uśmiech i zapał do tego, by jak najszybciej znaleźć się na górze. Wysiadł więc ze sportowego pojazdu, zabrał swoją torbę treningową, a następnie zamknął samochód, po czym udał się do mieszkania wesoło podgwizdując.
   Po kilku chwilach znalazł się przed drzwiami jego apartamentu. Chwycił za klamkę i otworzył drzwi. Wszedł po cichu i bardzo powoli. Gdy znalazł się już w środku zastała go cisza. Pomyślał, że Wiktoria śpi, bo ostatnio robi to dość często w dzień. Nie jest zaskoczony, bo bardzo ciężko pracuje i uczy się. Wielokrotnie jej powtarzał, że może zrezygnować ze studiów, skoro dobrze sprawuje się w redakcji i na pewno będą chcieli przedłużyć z nią współpracę, albo niech tylko na razie odstawi pracę, a skupi się na studiach, a pieniędzmi nie ona powinna się martwić. Jednak młoda Polka nie zgadza się na razie na żadne z rozwiązań. Chciałaby poszerzać swoje umiejętności, a studia jej w tym pomagają. Natomiast praca jest jej źródłem zarobków. Może to nie są jeszcze strasznie kolosalne zarobki, które mogą się równać z jej ambicjami, ale dla niej wystarcza. Po za tym, wie, że musi dawać z siebie 100%, bo tylko tak można dosięgnąć upragnionego celu. Chociaż doskonale zdaje sobie sprawę, że za jakiś czas będzie musiała zastanowić się nad tym, co powinna zrobić ze względu na dziecko, które jest w drodze,
   Gdy wszedł już głębiej, dalej szukał ukochanej, a ona właśnie schodziła powoli ze schodów. Nawet go nie zauważyła. Szła zamyślona, aż rozbawiła tym zachowaniem Marco, który zaśmiał się lekko przez co zwrócił na siebie uwagę.
- Już jesteś - bardziej stwierdziła i skierowała się w stronę mężczyzny.
- Jestem i jestem już wolny od wszystkich zajęć - podsumował, a w jego ramionach pojawiła się właśnie dziewczyna. Natychmiast ją objął i pocałował w delikatne usta. - Jestem dostępny tylko dla ciebie.
- W końcu  chyba będziemy mieli dla siebie czas - dopowiedziała. - Po tych szalonych ostatnich dniach marzę tylko o leniwym wieczorze - zaśmiała się.
- Przykro mi, ale nie będę mógł spełnić twojego marzenia, niestety - odparł.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Bo porywam cię na wspaniałą kolację - oznajmił.
   Cały Reus. Może i nie jest mistrzem romantyzmu, ale potrafi wyczuć moment i gdy się postara potrafi uszczęśliwić, a nawet zaimponować Wiktorii. Polka, oczywiście bardzo się ucieszyła i wiedziała, że to jest ten wieczór. Wiedziała też, że w końcu los jej sprzyjał. Ma okazje powiedzieć swojemu mężowi o dziecku.
   Dziewczyna postanowiła nie czekać i od razu wybrała się do łazienki na relaksującą kąpiel. Chciała się jeszcze odprężyć przed nadchodzącym wieczorem i spokojnie pomyśleć. Nalała sobie do wanny gorącej wody oraz jej ulubionego płynu do kąpieli o kokosowym zapachu. Rozebrała się z ciemnych jeansów oraz czarnej bluzki na długi rękaw, a następnie zdjęła z siebie bieliznę i w końcu weszła do wręcz gorącej wody. Postanowiła się odstresować po całym tym dniu. W głowie nie krążył jej tylko Marco, ale i również Mario, który ponownie nie powiedział jej przecież o tym, co dzieje się w jego życiu. Chciała, próbowała robiła wszystko, co może, ale poległa. Nie mogła wyciągnąć od niego tej istotnej informacji. Nawet fakt, gdy dowiedział się, że jest w ciąży nie pomógł. Cieszył się i prawie udusił ją z radości, ale nie wygadał się. Traciła też nadzieje, że kiedykolwiek ta tajemnica zostanie rozwiązana. Jednak postanowiła zaufać piłkarzowi. Jest w końcu dorosły, ma dziecko i te dwadzieścia kilka lat na karku. Sam wie, co jest dla niego najlepsze i niech tak pozostanie. Polka za wiele czasu poświęca na nie swoje problemu, gdy ona sama ma ich niemało. Postanowiła odpłynąć po raz drugi i skupić się na słowach, które wypowie Marco. Układała w głowie różne scenariusze, ale nic nie było odpowiednie. Chciała żeby to wyszło świetnie, pięknie i idealnie. Miała zaplanowany każdy krok, ale nie słowa i tego najbardziej się bała. Potem ten stres przeobraził się w jeszcze większe zdenerwowanie postawą Marco, która przecież może być różna. Dobrze pamięta, jak zareagował Mario i jak wystraszył się na początku, że musiał prosić o rady Wiki. A jak zareaguje Reus? Niby jest bardziej poważny i ogarnięty od Götze, ale kto wie tych facetów. Kto wie, jak zareagują w takiej sytuacji. Niby Marco zapewniał nie raz, że wesprze Wiktorię w każdej sytuacji i nigdy jej nie zostawi. Niby byli już w podobnej sytuacji kiedyś. Tylko, że wtedy oni nawet nie mieli świadomości, że dziewczyna jest w ciąży, a skutkiem była strata dziecka. Bolesna strata, a teraz mają okazje sprawdzić się w roli rodziców i udowodnić sobie oraz innym, że ich życie wcale nie jest jednym wielkim spontanem, ale nawet jeśli, to czy ten spontan nie opiera się na miłości?
- Utopiłaś się tam? - usłyszała nagle wyrwana z rozmyśleń.
   Tak, to był głos Marco, który musiał się już nieźle niecierpliwić. Dopiero teraz kobieta ogarnęła, że dość długo siedzi w łazience.
- Żyje - odparła. - Już wychodzę - dała znać, a w odpowiedzi usłyszała głośne prychnięcie.
   Sama pokręciła głową i wstała. Wytarła się ręcznikiem leżącym obok, a potem  podeszła do wieszaków i zdjęła z niego biały szlafrok, który posiadał kaptur, a na nim kocie uszy. Sięgał Polce do długości połowy jej ud. Ubrała go na swoje nagie ciało. Wytarła włosy i lekko wysuszyła, umyła zęby oraz przemyła jeszcze raz twarz. Następnie wyszła z łazienki i znalazła się w ich wspólnej sypialni. Zauważyła, że Marco jest w pokoju i szuka czegoś z jednej z szuflad. Spojrzała na niego i przeraziła się. Nie mógł tam szukać czegokolwiek. Po prostu nie może.
- Co tam szukasz? - zapytała lekko zdenerwowana i podeszła szybko do męża. 
- Miałem gdzieś tutaj schowaną kartkę z numerem do restauracji - wyjaśnił, przez co wystraszył dziewczynę. - Zadzwonię do nich i od razu zamówię stolik, bo nie wiadomo ile ludzi będzie - mówił i nie patrzał nawet na Wiktorie. 
   Ona natomiast widziała, że robi się gorąco i powinna zadziałać.
- Robiłam tam ostatnio porządki i niczego takiego nie widziałam - powiedziała i praktycznie zamknęła szufladę o mały włos nie zatrzaskując dłoni piłkarza. 
   Ten zerknął w końcu na nią zdziwiony jej zachowaniem, ale ta mina zmieniła się w wielki zaciesz, gdy zmierzył od dołu do góry Polkę.
- Czy ty jesteś praktycznie naga? - zapytał podnosząc brew do góry. 
- Może i jestem - ucieszyła się, że Reus zauważył to.
- Mi to się w życiu jednak poszczęściło - skomentował i zbliżył się do brunetki.
   Przeniósł swoje ręce na jej nogi i delikatnie jeździł opuszkami palców coraz wyżej. Jedną rękę podniósł do góry i wplótł ją w jej mokre włosy. Usta zbliżył do jej i delikatnie je musnął. Wiktoria natomiast swoje ręce przeniosła na kark sportowca i zaplotły je na szyi. Z delikatnego pocałunki stawały się coraz  bardziej zachłanne, a Marco wykonywał coraz to odważniejsze ruchu na jej świeżo umytym ciele. Jeździł wewnętrzną stroną dłoni po jej pośladkach, a ona wbiła w jego idealną fryzurę swoje palce.
- Nie wiesz może, gdzie mógłbym znaleźć tę karteczkę z numerem? - zapytał, gdy oderwali się od siebie, a piłkarz jednocześnie oparł swoje czoło o czoło kobiety jego życia.
- Poszukaj na dole w komodzie, a jak nie to jest jeszcze coś takiego jak internet - odpowiedziała.
- Co ja bym bez ciebie zrobił - wypowiedział i pocałował dziewczynę w czoło oraz udał się na dół, gdzie poleciła Wiktoria.
   Ona sama poczekała, aż blondyn oddali się. Gdy to zrobił, głośno odetchnęła. Mało brakowało. O mały włos wszystko by się wydało i ten cały plan, który szykowała, mógłby legnąć w
gruzach. Kiedy była już w 100 % pewna, że Marco jest na dole, postanowiła otworzyć ponownie szufladę i praktycznie od razu znalazła to, co mogło wpaść w ręce jej męża. Było to zdjęcie USG, które od kilku dni leży między różnymi dokumentami i kartkami. Nie chce nawet pomyśleć, co by było, gdyby on to znalazł. Wiki nie ma pomysłu, co mu powie, gdy będzie gotowa, a takie tłumaczenie, jest jeszcze gorszą sprawą.
   Westchnęła jeszcze raz i pokręciła głową sama do siebie. Zamknęła mebel i udała się w kierunku wielkiej szafy, gdzie znajdowała się jej mała torebka, którą planowała zabrać. Schowała zdjęcie do koperty, którą przygotowała już wcześniej i ukryła to wszystko w torebce. Teraz zostało jej tylko wybranie odpowiedniej sukienki i przyszykowanie się do tego ważnego wieczora. Czy się denerwowała? Oczywiście, że tak i to właśnie było najgorsze.

- Gotowa? - zapytał, gdy stał przed drzwiami przy lustrze i ubierał swoją czarną kurtkę na białą koszulę. Na dole natomiast miał jasne jeansy, a na nogach sportowe buty, czyli swój ulubiony look. Wiktoria natomiast postanowiła na zwykłą czarną sukienkę z dekoltem, która opinała ją u góry. Jej długie nogi pokrywały czarne rajstopy, a nogi zdobiły czarne, ale jednoznacznienie wysokie botki. Włosy postanowiła podkręcić, a makijażem podkreślić jej brązowe oczy.
- Jeszcze kurtka - odpowiedziała na wcześniejsze pytanie i ubrała szary płaszcz, który wisiał na wieszaku obok.
   Gdy ona jeszcze przeglądała się w lustrze, Marco mógł ją podziwiać. Wiele razy jej to powtarzał, wiele razy mówił, że jest piękna, ale co mógł na to poradzić, że rzeczywiście taka jest. Uważał się za ogromnego szczęściarza, że to właśnie ona należy do niego i to właśnie ona nosi jego nazwisko przy imieniu. Nie ukrywał, że był z tego faktu dumny. Kochał ją całym sercem, a gdy tylko przypomni sobie, jak w przeszłości o nią walczył, tylko dodatkowo go budowało. Ta nienawiść na początku, te podchody i wszystkie chamskie odzywki, mają swoje efekty właśnie teraz. Pamięta doskonale pierwsze spotkanie i gdy ta strzeliła mu w policzek za zachowanie. Pamięta, gdy dowiedział się, że mieszkają dom obok i będą na siebie skazani. Pamięta dokładnie urodziny u Roberta i dokładnie pamięta, jak razem wieźli pijanego Götze do domu. Pamięta ich pierwszą noc i to, jak rano się pokłócili. Potem kolejne ostre wymiany zdań i kolejne kłótnie. Pamięta, gdy wtedy wrócił do Caroline, by tylko zapomnieć o Wiki. Najwidoczniej oni byli sobie już od początku pisani, a urodziny u Ani tylko to potwierdzają. Pamięta, jak starał się powiedzieć jej o swoich uczuciach, a za każdym razem coś, albo ktoś im przeszkadzał. Pamiętał, co czuł, gdy brat Wiktorii powiedział o wypadku. Doskonale kojarzył jakie mu uczucia towarzyszyły. Doskonale pamiętał uczucia, podczas, gdy lekarka wyjawiła informacje, że Polka była w ciąży. I co najważniejsze, doskonale pamięta ten wieczór, gdy wraz z Wiktorią poszli do parku i nic nie przeszkodziło im przed wypowiedzeniem sobie tych słów, których już dawno pragnęli. W końcu to zrobili i stali się parą, której problemy nie opuszczały. Carolin, jego przeszłość, śmierć Ani, wyjazd i ta ucieczka Wiktorii dla Mario. Wiele przeszli, ale chyba najwyższy czas by w końcu los ich oszczędził. Zgadza się?
- Odpłynąłeś - usłyszał jej głos.
   Rzeczywiście wspomnienia zajęły mu sporo czasu, ale i też kompletnie zapomniał o aktualnym stanie.
- Wiem, ale zamyśliłem się - wyjaśnił i uśmiechnął się. - Możemy iść? - zapytał, a ta kiwnęła głową i ruszyli.

   Siedzieli w samochodzie i właśnie teraz do nich dotarło, że są wolni. Że właśnie teraz należą tylko do siebie i nic nie może zabrać im tego wieczoru, który przecież zapowiada się tak idealnie. W aucie panowała radosna atmosfera. Radio głośno grało ulubione piosenki, a oni żywo rozmawiali podśpiewując przy tym. Po upływie 20 minut znaleźli się pod włoską restauracją, gdzie uwielbiają jadać wspólnie. Na parkingu było dużo samochodów, więc w duszy cieszyli się, że Marco wykonał jednak ten telefon i zarezerwował stolik dla dwojga, bo teraz mogłoby im być ciężko znaleźć coś odpowiedniego. Zatrzymał się na wolnym miejscu i zaparkował swojego Astona. Zgasił silnik i uśmiechnął się do dziewczyny, która odpinała pasy bezpieczeństwa.
- My chyba naprawdę mamy w końcu wolny wieczór - ciągle nie dowierzał.
- Bo mamy - odpowiedziała. - I może być jeszcze bardziej - tym razem pomyślała i już nie mogła się doczekać, co się dalej potoczy.
   Ruszyli do wejścia do restauracji, a Marco przy wejściu podał swoje nazwisko, na które było zarezerwowane dla nich miejsce. Młody mężczyzna, który pracował w tej restauracji zaprowadził ich na miejsce. Oboje usiedli w dość zacisznym miejscu, gdzie nikt nie musiał się im przyglądać. Chociaż i tak mieli świadomość, że ich obecność wywołała małe zamieszanie. Widzieli spojrzenia, uśmiechy, czy jakieś gesty. Tu już nie można tylko mówić, że obecność piłkarza tak działa, ale Wiktoria też jest już rozpoznawalna. Taka rola żony piłkarza i ona na to nic nie poradzi. Polka nawet nie stara się o tę rozpoznawalność, która po prostu sama przychodzi. Wiedziała o tym wiążąc się z Reusem i przyjmując jego nazwisko.
   Nie zastanawiali się długo nad wybraniem odpowiedniego dania dla nich.Wybrali, to co lubili zawsze jeść i tym razem nie postawili na coś innego. Czekając na jedzenie cały czas rozmawiali. Dużo się śmiali i próbowali zapomnieć ile mają aktualnie na głowie. Teraz żyli chwilą i tym, co aktualnie robią, czyli cieszenie się sobą nawzajem.
- Wiesz, chyba powinnam być zazdrosna - zagadała nagle i spojrzała najpierw na sportowca, a potem na kogoś w oddali.
   Piłkarz chciał się odwrócić, ale Wiki mu zabroniła.
- Czekaj! - wyrwała. - Wystraszy się, bo właśnie zerka na ciebie - mówiła i śmiała się lekko.
- Kto? - był ciekawy.
- Czekaj jeszcze - dawała mu sygnał. - O! Teraz się odwróć - poleciła, a blondyn wypełnił prośbę. - Widzisz tę małą dziewczynkę? Brunetka. Siedzi razem z rodzicami, ale cały czas zerka na ciebie, jakby chciała podejść.
- W sumie nie dziwie się - skomentował. - Przecież tak świetnie dzisiaj wyglądam, że to aż pod przestępstwo podchodzi - komplementował samego siebie.
- Głupek - śmiała się.
- No, co? - oburzył się. - Sama mogłabyś się wykazać inicjatywą i powiedzieć coś miłego do mnie, a nie, że muszę się samym sobą posługiwać.
- Dobrze, przepraszam. Postaram się następnym razem poprawić.
- Jak następny raz będzie - mrugnął do niej i ponownie odwrócił się do malej fanki, która w tym momencie również się do niego odwróciła. Lekko wystraszyła się i zawstydziła. Odwróciła, więc szybko głowę, ale jednak postanowiła zaraz sprawdzić, czy Marco na nią patrzył, a on to właśnie robił. Blondyn, by dodać trochę otuchy dziewczynce uśmiechnął się do niej i pomachał. Ona niepewnie, ale odwzajemniła gest, a następnie się uśmiechnęła.
- Urocza jest - skomentował młodą Niemkę.
- Mam rozumieć, że rośnie mi spora konkurencja?
- Niestety - zgodził się. - już nie możesz czuć się bezpiecznie - zaśmiał się na koniec.

   Po około godzinie Marco wraz z Wiktorią skończyli jeść i postanowili udać się do samochodu. Nie wiedzieli, czy wracają do domu. Żadne z nich nie miało dalszych pomysłów, ale ta kolacja i tak należała do udanych. Znaczy teoretycznie, bo w praktyce Wiki ma coś uszykowanego.
   Spędzili czas ze sobą i dobrze się bawili. Dawno nie mieli takiej szansy, więc cieszyli się, że w końcu mogli lekko się odstresować.
- Co teraz? - zapytał piłkarz, gdy wyszli z budynku. - Wracamy do domu i oglądamy jaką nudną komedie, czy masz jakiś inny pomysł?
- A co powiesz na spacer do parku? - zaproponowała.
- W sumie... - zastanowił się. - Czemu nie? - przystał na propozycje i zgodził się.
   Oboje postanowili od razy udać się do wybranego przez Wiktorię miejsca, bo wsiadanie w samochód i podjechanie kilku metrów jest bez sensu.
   Trzymając się za ręce wesoło szli do wybranego punktu. Cały czas rozmawiali, śmiali się. Zupełnie, jak za dawnych czasów, gdy to byli świeżo po zapieczętowaniu ich związku. Kochali się najbardziej na świecie i nie wyobrażali sobie, że może być inaczej. Wiktoria, która teoretycznie była odprężona, w rzeczywistości bardzo się bała i stresowała. Musiała w końcu powiadomić Marco i ciąży. Była to już najwyższa pora. Nie przyjmowała do siebie innej wiadomości niż to, że piłkarz się ucieszy. Ale jednak, co będzie, gdy jednak nie zgodzi się na tę ciążę? Co, jak nie będzie chciał wychować tego dziecka, bo kariera będzie dla niego ważniejsza? Taka opcja jednak też jest, ale Wiki wolała nie przyjmować tego do siebie, a przynajmniej na razie. Była zdania, że jak ma być źle, to będzie, ale niech na razie o tych złych rzeczach nie myśli.
   Słuchała Marco, jak opowiadał jej o początkach swojej kariery. Mówił jej o tym, bo bardzo chciał, by jego ukochana odniosła sukces. Widział i ona również, że to tylko dzięki zaangażowaniu odnosi się to, co pragniemy oraz poprzez ciężką pracę. Bardzo chce tego, by Wiktoria była spełniona w swoim zawodzie, bo sam wie, co to znaczy mieć marzenia i chcieć je spełnić. Wierzy, że kobieta odniesie właśnie taki sukces i będzie trzymał za nią kciuki.
- Dziękuję, że mam takie wsparcie w tobie - powiedziała, gdy skończył.
- Zawsze będziesz miała - odparł. - Zawsze, pomimo wszystko.
   Nawet nie zauważyli, gdy znaleźli się w pewnym ważnym dla nich miejscu. Ważnym szczególnie dla Wiktorii, która kochała przychodzić w to miejsce i za każdym razem ma w głowie wspaniale chwile.
- Uwielbiam tutaj przychodzić - wyznała, ale Marco to doskonale wiedział.
- Wiem - dodał, a wtedy oboje przystanęli na małym drewnianym pomoście.
   Brunetka oprała się dłońmi o drewnianą balustradę, a piłkarz Borussii stanął za nią i objął ją mocno w pasie, tak by już nigdy nie uciekła od niego.
- Kocham cię - wyszeptał prosto do jej ucha, przez co Polka spotkała się z przyjemnym dreszczem, który naszedł jej ciało.
- Ja ciebie też - powiedziała na następnie odwróciła się.
   Stanęła lekko na palcach, by dosięgnąć ust jej męża, a gdy się jej już to udało, to lekko musnęła je. Marco podniósł obie dłonie i złapał za policzki Wiki. Teraz to on przejął pałeczkę i coraz zachłanniej domagał się bliskości kobiety. Ona się nie sprzeciwiała i miała gdzieś, czy ktoś ich widzi, czy nie. Chciała, by całował ją cały czas, ale zdawała sobie sprawę, że już pora. Już pora to zrobić. Już pora powiedzieć o ciąży.
   Oderwała się od blondyna, co bardzo go zdziwiło. Złapała oddech i spojrzała w ziemi, co lekko zaniepokoiło Niemca.
- Stało się coś? - zapytał.
   Szybko spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Nie - zaprzeczyła. - Po prostu... ja... - mieszała się. - Marco? Ja muszę ci coś powiedzieć.
- Słucham zatem - ukazał swój charakterystyczny uśmiech i zdjął dłonie z policzków młodej dziennikarki, ale za to zaplątał je o jej zimne ręce.
- Planuje powiedzieć ci to już od dłuższego czasu, ale coś nam przeszkodziło - zaczęła. - W sumie nie wiem, jak mam zacząć. Planowałam różne przemowy w głowie, ale coś mi chyba nie wyszło, bo wszystkiego zapomniałam - zaśmiała się.
- Powiedź to prosto z mostu - poradził. - Pamiętaj, że mężczyźni wolą, gdy jest się jednoznacznym - uśmiechnął się głośno.
   Gdyby to było takie proste dla niej. Marco, jakby wyczuł, że stresuje się jego reakcją, więc jedną ręką mocniej ścisnął jej dłoń, a drugą pogładził jej ramię.
- Uwierz, że chciałabym mieć to już z głowy...
- Pamiętaj, że choćby nie wiem, co to możesz być pewna, że nic ci nie zrobię - odparł poważnie, ale rozśmieszył tym Wiki, a potem zam się zaśmiał.
- Jesteś głupi - skomentowała.
- Ale to ty tego głupka poślubiłaś.
   Uśmiechnęła się prosto w w jego oczy. Właśnie za to go kochała. Nigdy w życiu nie wymieniłaby go na kogoś innego. Wtedy też odważyła się w końcu na zrobienie kolejnego kroku. Czuła, jak jej serce powoli podchodzi do gardła, a jej nogi jakby robiły się powoli z waty. Jednak wiedziała, że musi. Sięgnęła do kieszeni swojego płaszcza i wyciągnęła z niej kopertę, która była wcześniej w jej torebce, ale w samochodzie niezauważalnie wyciągnęła ją i schowała do kieszeni, a torebkę zostawiła.
- Koperta? - zdziwił się zawodnik z numerem jedenaście.
- Tak i to jeszcze dla ciebie - dopowiedziała i zdenerwowanie przykryła lekkim uśmiechem.
   Marco wziął ją do ręki i zbadał dookoła. Wiedziała, że nie ma odwrotu i to już się dzieje. Coś na co, czekała tak długo w końcu ma miejsce. W końcu Reus dowie się, że zostanie ojcem i razem będą tworzyć rodzinę.
- Nie chce nic mówić, ale w kopertach zazwyczaj są jakieś pieniądze - żartował. - Chcesz mnie przekupić do czegoś? - spojrzał ostatni raz na nią z podniesioną brwią i zaczął otwierać ją i powoli dochodzić do zawartości.
  Wiki myślała, że zaraz eksploduje, a jej serce wyleci w powietrze. Nigdy jeszcze się tak nie bała w obecności Reusa, a nawet można i powiedzieć, że jego samego. Chciała mieć to już za sobą i chciała, by w końcu dostrzegł to zdjęcie USG. Jednak czas, jakby się specjalnie dłużył. Brunetka miała nawet wrażenie, że doszczętnie się zatrzymał. Wszystko było jakby spowolnione, a ruszy wyglądały, jakby były nagrywane w slow montion.
   W końcu jednak otworzył to. Otworzył kopertę i zajrzał do środka. Jeszcze niczego się nie domyślał. Włożył tam palec wyjął z niego zdjęcie. Na jego twarzy od razu zagościło zdziwienie, a może nawet coś więcej. Zmarszczył brwi i wyraźnie spoważniał. Nie ma pojęcia ile się tak patrzał, ale Wiki była już bliska zawału. Chciała się odezwać. Przede wszystkim dlatego, że Marco nie wyglądał na zadowolonego. Chciało się jej płakać, a nawet ryczeć, czy też po prostu uciec. Czuła się, jakby świat jej się załamał.
- Marco - wymamrotała załamana. - Powiedz coś - prosiła łamiącym się głosem.
- Wiktoria... Ty... Jesteś...? - w końcu spojrzał się na nią. - Nie...

~*~
   Było już bardzo późno. Wszyscy goście już dawno opuścili ich dom. Była bardzo zmęczona, a jej mąż poszedł prawdopodobnie położyć się spać. Ona jednak chciała jeszcze trochę ogarnąć mieszkanie. Tłumaczyła to sobie tym, że woli to zrobić teraz niż rano, a kto wie, kiedy oni w ogóle wstaną? Jednak prawda była taka, że chciała zająć czymś myśli, bo ciągle myślała o jej przyjaciołach. 
- Co ty robisz? - usłyszała wołanie Roberta, który pojawił się na dole.
   Myślała, że postanowił się już położyć, ale jednak zjawił się obok niej. 
- Sprzątam - odpowiedziała, jakby to była najoczywistsza sprawa na świecie. 
- Widzę, ale jest po trzeciej. Jutro się z tym pomęczymy razem - zaproponował i objął Anie w okół tali. 
- Znasz mnie. Wolę się zająć tym teraz, bo jutro rano wiesz, jak może wyglądać - popatrzała na niego.
- Aniu... - wymamrotał, a Lewandowska dla świętego spokoju odpuściła sobie. 
- Pasuje? 
- Bardzo - zatryumfował. - Masz urodziny, a to żal marnować taką piękną noc na sprzątanie po imprezie - wyjaśnił z uśmiechem i przytulił się do karateczki, jednak ona była ciągle nieobecna. -Dobra, ale co się teraz dzieje? - zapytał poważnie.
- Martwię się o Wiktorię - powiedziała prosto z mostu.
- Dlaczego? - nie rozumiał. 
- Ciągle myślę, czy to była na pewno dobry pomysł, żeby to on ją odprowadził. Jeszcze dzisiaj ten pocałunek... Niby to zabawa, ale ona ma wystarczający mętlik w głowie, a Mario tą głupią grą pewnie tylko dołożył jej problemów. 
- Przecież jest z Marco - słusznie zauważył. - A przynajmniej była. Jest bezpieczna - Lewy kompletnie nie rozumiał tych rozmyśleń żony. Dla niego wszystko było takie proste. 
- Marco i bezpieczeństwo to nie synonimy - odgryzła się, na co Lewandowski się głośno zaśmiał.
- Sama wcześniej ich razem wypuściłaś i nie widziałaś... 
- Wiem, że nie widziałam problemu - przerwała sportowcowi. - Jednak teraz zaczynam się trochę martwić. Wiki nie dzwoniła i po tym, co jeszcze mi mówiła w sklepie, to...
- Ania - ogarnął swoją żonę napastnik reprezentacji Polski. - Ja wiem, że Marco jest głupkiem i idiotą. Bywa egoistą, świnią, zasrańcem, chorym pojebem, durniem, bałwanem, kretynem i tak dalej - wymieniał, na co kobiet śmiała się w niebo głosy - Ale! Ale potrafi być też zupełnym przeciwieństwem siebie szczególnie, gdy jest obok niego Wiktoria, którą kocha. Ty to wiesz i ja również. Dajmy im szansę. Nie możemy cały czas prowadzić ich za rękę. Przyznaj, że sama chciałabyś zobaczyć ich razem?
- Jasne, że chciałabym - zgodziła się. - Pasują do siebie. 
- No właśnie! Skoro pasują do siebie, to dajmy im Aniu działać. 
- Może masz racje? - pokręciła głową. - Chyba jest już za późno i te drinki mi zaszkodziły, więc lepiej przestanę zamartwiać się wszystkim na około.
- Zaszkodziły, czy nie, powiem ci jeszcze tyle. Nim się obejrzysz, a będziemy się bawić na ich weselu. Poczekaj jeszcze tak z miesiąc.
- Miesiąc?! - oburzyła się. - Mi coś mówi, że oni będą razem do max. 2 tygodni. Miłość jest za silna skarbie - odgryzła się pewna siebie.
- Taak? Skoro jesteś taka pewniutka, to co powiesz na mały zakładzik? Ten kto będzie najbliżej wygrywa.
- Dobra, ale co? Bez jakiejś fajnej wygranej nie wchodzę - pokręciła głową i założyła ręce na piersi.
   Robert myślał chwilę, a przy okazji dołączyła się do niego żona. W idealnym zgraniu razem wpadli na pomysł o co takiego można powalczyć.
- Jeżeli ja będę miał rację, to pozwolisz mi przynajmniej przez miesiąc, raz w tygodniu zjeść coś niezdrowego - powiedział, co wywołało ogromny uśmiech na twarzy Ani.
- Niech ci będzie, ale jeżeli to ja będę miała rację, to przez miesiąc będziesz moim królikiem doświadczalnym i będziesz jadł wszystko, co podam ci na talerzu - odbiła piłeczkę i wyciągnęła dłoń w stronę męża.
   Ten aż przełknął głośno ślinę, ale zgodził się. Wykorzystał też okazję i przyciągnął ją bliżej siebie i pocałował. Następnie złapał Lewandowską w pasie i podniósł do góry, gdzie potem chciał ją zanieść do ich wspólnej sypialni.
- Co ty robisz?! - krzyczała się śmiała się jednocześnie machając nogami.
- Jak to co? Wszystkiego najlepszego, skarbie! 

   Siedział na kanapie w salonie i samotnie oglądał jakiś film, który właśnie leciał. Szczerze, to nie był nim jakoś zainteresowany. Oglądał, bo chciał, by coś zagłuszało ciszę, która panowała w domu. Nagle postanowił podejść do półki, gdzie stały książki, ale i nie tylko. Były tam między innymi albumy ze zdjęciami. Wyjął jeden z nich i powrócił na swoje miejsce. Tak naprawdę, to ma go w ręce pierwszy raz od bardzo dawna. Ostatni raz miał go przy sobie, gdy Ania jeszcze żyła. Nie był wcześniej gotowy na wspomnienia. Teraz, jakby jest silny. Jednak bał się, że to może go wiele kosztować. Bał się wspomnień i łez, które mogą się pojawić. Postanowił być jednak silny i zaufać Lauren. Bo to dzięki niej odważył się wykonać tak radykalny dla niego ruch.
   Wziął głęboki wdech i otworzył pierwszą stronę. Była tam. Od razu zobaczył ją i ten jej uśmiech, który przecież zarażał innych. Było to jeszcze przed ślubem, ale po zaręczynach, które tak doskonale pamiętał. Każdy szczegół i te słowa Ani:
"Kocham cię Robert i oczywiście, że zostanę twoją żoną. Ale... ty jesteś gotowy na zostanie królikiem doświadczalnym?"
   W tym momencie oddałby wszystko by ponownie testować nowe smaki Lewej. Uśmiechnął się na myśl o tym ile razem dobrego przeżyli. 
   Kolejne zdjęcia pochodziły z przeróżnych spotkań Borussii. Między innymi ten pamiętny mecz z Realem, gdzie Pan Lewanboski popisał się czterokrotnym trafieniem. Widział zdjęcia, na których była szczęśliwa. Praktycznie płakała ze szczęście w towarzystwie innych WAG. Pamięta, gdy wrócił do niej zmęczony i jeszcze nie dowierzał, czego sam dokonał. Po prostu poprosił wtedy Anie, by wrócili do domu. Nie chciał świętować. Chciał spędzić czas z nią. Z ukochaną. 
   Następne, pochodziły już z czasów przygotowań do ślubu. Kupowanie sukienki, szukanie odpowiednich butów, czy zaproszenie świadków. Było też fotografie z ich wspólnej wycieczki do Serocku, gdzie miała odbyć się ceremonia.
   Nie zabrakło zdjęć z samego ślubu i wesela. Szczególnie jedno podobało mu się najbardziej. Był tam Lewy i wtedy już Lewa. Wznosili toast i uśmiechali się. Z tej jednej fotografii wypłynęło tyle pozytywnych wspomnień i emocji, że Robert nie mógł powstrzymać wielkiego uśmiechu. Kochali się wtedy tak bardzo, że nie wyobrażali sobie świata poza sobą. To była miłość. 
   Przez następne pół godziny oglądał ich wspólne zdjęcia z ich wycieczki, która odbyła się zaraz po finale Ligi Mistrzów. Nie zabrakło uwiecznionych momentów z ich rożnych imprez, gdzie spotykali się ze swoimi przyjaciółmi z Borussii. 
   W pewnym momencie zauważył zdjęcie, na którym jest chyba całe BVB z partnerkami. Była też tam Wiktoria. Zmarszczył czoło i jakby to mu pomogło, bo od razu przypomniał sobie, co to za dzień. Były to jego urodziny, na które Ania postanowiła zaprosić Wiki. Pamięta, gdy ta pytała go o zdanie. Pamięta, gdy poznał ją i tak, jak Ania, wiedział, że Polka, to dobra osoba. Ubarwiła ich życie, a po śmierci Ani zwyczajnie pomogła Robertowi.
   To było ostatnia okazja do robienia zdjęć. Urodziny Roberta były ostatnie, gdzie działał aparat. Na imprezkę u Ani niestety nie mieli takiej okazji, bo pamięta, że się popsuł. Teraz żałował, że niczego nie zrobił.
   Odłożył na stolik i poczuł się jakby nowo narodzony. Odżył, a te wspomnienia, przejrzenie tych zdjęć po prostu pomogły. Lauren miała racje. Należy pojąć rzeczywistość i stawić jej czoła. Anna była jego miłością. Miłością życia, ale już jej nie ma. Nie żyje i chyba właśnie dopiero teraz to do niego w pełni dotarło. Wie, że jego żona jest z przy nim w sercu, a on musi się podnieść. A i tak już to zrobił. Przejrzał te wszystkie zdjęcia, a na jego twarzy nie pojawiła się ani jedna łza. W końcu zrozumiał. Wyciągnął telefon i napisał tylko jedno słowo do Lauren. Potem udał się do łazienki wziąć gorący prysznic, by następnie udać się do ciepłego łóżka. Przechodząc spojrzał na komodę, gdzie stało ich wspólne zdjęcie. Jego i Ani. Uśmiechnął się do niego i zgasił światło. Miał w planach szybko zasnąć i tak by było, ale dźwięk przychodzącego SMS mu to uniemożliwił. Lekko zaspany sięgnął po iPhona i odczytał wiadomość, która dodatkowo była właśnie od jego nowej koleżanki. Moss również nie bawiła się w długie rozprawki i odpisała mu w czterech słowach:
"Nie ma za co :)"
Oh
How did it come to this?
Oh
Love is a polaroid
Better in picture
But never can fill the void
____________________________________________________________
Powróciłam!
Na stałe? Oby tak i zrobię wszystko by tak było :)
Pisząc te notkę jest jeszcze grudzień, ale już ustawiam sobie automatyczne dodanie, by 1 stycznia pojawił się rozdział :) Raczej podobnie, jak wy, nie będę myślała o tym w piątek, gdy wszyscy wracają z udanej imprezy sylwestrowej :)

Niby już się udało, ale jednak nie :D
Niby już wie, ale jednak musiała przerwać!
Zostawiam Was na kilka dni z niewyjaśnionym rozdziałem, a jak będziecie ładnie komentować, to pojawi się jeszcze szybciej :v

W następnym wszystko się kochane wyjaśni!

Nic już więcej nie dodaje, bo chyba nie mam po co :) 
Chcę Wam tylko życzyć UDANEGO 2016!
Kurczę... Wam też to wszystko taki szybko leci? Od kiedy zaczęłam gimnazjum, to czas przemija tak szybko, że za nim się obejrzę, to życie mi cale przeleci XD
BY BYŁ JESZCZE LEPSZY OD TEGO! 
DUŻO SUKCESÓW, MIŁOŚCI I CZEGO TYLKO SOBIE ZAPRAGNIECIE ♥

Do następnego :3