poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 1

~*~
   Szczupła brunetka wyszła właśnie z budynku redakcji i zaczęła udawać się w stronę parkingu, gdzie stało jej auto. Miała dobry humor, a nawet bardzo. Jednak, kto by nie miał na jej miejscu? Szła, a w ręku trzymała teczkę z pewnymi dokumentami. Na ramieniu wisiała jej czarna, modna torebka, bez której się praktycznie nie porusza. 
   Po chwili znalazła się w miejscu postoju samochodów. Zaczęła wyciągać wtedy kluczyki schowane w torbie i o mały włos nie wpadła na swoją koleżankę, która od dobrego roku jest i jej koleżanką z pracy.
- O, cześć Wiki! - przywitała się, bo widzi ją dzisiaj po raz pierwszy. - Już koniec? - zagadała.
- Cześć, cześć - odpowiedziała. - Wiesz, zerwałam się wcześniej, bo mam ważne spotkanie. -odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem. 
   Fisher popatrzała na nią z równie ładnym uśmiechem, jednak jej miał w sobie nutkę zdziwienia. Wiktoria to zauważyła i zaśmiała się w duchu. Jednak nie mogła za wiele powiedzieć Cathy. Powie, ale jeszcze nie teraz. 
- Spotkanie powiadasz? - poruszała zabawnie brwiami. 
- Tak, ale więcej opowiem ci innym razem - oznajmiła. -Lecę, bo się spóźnię. - wytłumaczyła, a następnie pożegnała się z koleżanką i odeszła do pojazdu.
   Odjechała z parkingu redakcji i włączyła się do ruchu, gdzie następnie spokojnie jechała do miejsca docelowego, którym była prywatna klinika. Jechała spokojnie i uważnie. Na drodze były korki, więc kobieta trochę się denerwowała, że się spóźni. Na jej szczęście samochody ruszyły i jakby na jej prośbę, wiele pojazdów po prostu zniknęło z dróg, przez co mogła jechać już bez problemu.
   Po jakiś 20 minutach znalazła się na miejscu i zajechała na parking. Wysiała ze swojego mercedesa, zabierając tylko swoją torebkę i i ruszyła do drzwi. Przyśpieszyła trochę kroku, bo rzeczywiście czas nie był za najlepszy. Powinna się tam stawić na 16.00, a już jest dwie minuty po. Więc tak szybko jak tylko mogła, podążyła do drzwi i pociągnęła za nie. W środku było już parę osób. Były to osoby w różnym wieku, ale rozpoznali Wiktorię. W sumie... kto by jej nie rozpoznał w Dortmundzie? Można zrozumieć mieszkańców np. Kolonii, albo Berlina, ale nie Dortmundu. Tam każdy zna partnerki swoich piłkarzy. Wiki tym bardziej, bo jest związana z największą gwiazdą. Dziewczyna, widząc ich spojrzenia, które nie były wcale wredne, a bardziej miłe, uśmiechnęła się do niektórych i ruszyła do rejestracji. Młoda kobieta obsłużyła pannę Reus i gdy miała już usiąść na krześle, lekarz ją zawołała. Brunetka tylko się zaśmiała pod nosem i podeszła do drzwi, a kobieta w fartuchu zamknęła za nią drzwi.
- To jak się czujesz, Wiktorio? - zapytała młoda lekarka.
   Tak, Wiktoria i pani Elizabeth mówią do siebie po imieniu, bo są w bardzo zbliżonym wieku. Dodatkowo jest to ta sama osoba, która zajmowała się ciążą Ann - Kathrin i to właśnie dzięki byłej modelce,Wiki znalazła się akurat tutaj.
- Wszystko jest w porządku, ale wiesz po co jestem. -zaśmiała się na końcu. Jej koleżanka również się zaśmiała.
   Elizabeth poprosiła młodą żonę piłkarza o to by usiadła na krześle, a ona powtórzyła gest i usadowiła się na przeciwko niej. Musiała z nią porozmawiać, ale oczywiście z medycznego punktu widzenia. Pytała ją o wszystko, co jest jej potrzebne, o jej stan zdrowia, o tabletki, jakie bierze lub inną antykoncepcje. Gdy skończyła, poprosiła Wiktorię by położyła się na specjalnym krześle, a ona zrobi jej zabieg USG, który powinien rozwiać wszystkie wątpliwości.
   Młoda Polka bez żadnych "ale" położyła się tam, gdzie miała, podwinęła bluzkę, a młoda pani lekarz posmarowała zimnym żelem jej brzuch. Następnie zaczęła jeździć tym dobrze znanym urządzeniem i patrzała jednocześnie na monitor. Miała neutralny wyraz twarzy, ale po pewnym czasie mocno się uśmiechnęła. Wiktoria to zauważyła i od razu podejrzewała, że ten test, który zrobiła w domu, jednak się nie mylił.
- Jestem w ciąży? - zapytała z nadzieją.
   Patrzała na koleżankę, ale ona jakby chciała się nad nią katować i nie mówiła nic. Zupełnie, jak wtedy z Ann.
- Eliza! -krzyknęła lekko rozbawiona.
   Lekarka się wtedy, jakby obudziła i spojrzała na nią ukazując swoje białe zęby.
- Gratulacje. To trzeci tydzień. - wyjaśniła.
   Wtedy już dla Wiktorii nie było nic innego ważne. Chciała skakać, krzyczeć, śpiewać, tańczyć. Najlepiej wszystko na raz, byleby każdy dowiedział się o jej szczęściu. Tak, jest szczęśliwa. Oboje z Marco nie planowali tego dziecka, ale to nie jest przeszkodą. Cieszy się i wie, że Reus również będzie podzielał jej entuzjazm. On kocha przecież dzieci, a sam jest już w takim wieku, że założenie rodziny jest najodpowiedniejsze.Ona i może jest młoda, ale ma to, czego starsi od niej, mogą nie mieć. Ma kochającego męża, który zapewnia jej utrzymanie finansowe. Ona sama pracuje i spełnia się w roli redaktorki w redakcji, gdzie pracuje wraz Cathy Fisher.
   Jednak tu nie chodzi o pieniądze, zapewnienie godnego życia, a o miłość. Małżeństwo Reus straciło swoje dziecko. Dawno i już nie rozpamiętują tego, ale myśl, że zostaną rodzicami na pewno im doda skrzydeł. Bo będą kochać to maleństwo najbardziej, jak tylko będą mogli.
   Wiktoria dostała wiele wskazówek od Elizy. Przepisała jej witaminy i oficjalnie będzie prowadziła jej ciąże. Na koniec, dostała zdjęcie USG przedstawiające tego maluszka, którego Wiktoria nosi pod sercem. Po godzinnej wizycie wyszła z gabinetu i umówiła się od razu na kolejną, na którą ma nadzieję pójdzie już z Marco. Co do niego, to na razie postanowiła nic nie mówić. Ma pewien plan.

~*~
   Na Signal Iduna Park trwał właśnie trening. Chłopaki ciężko trenowali, a tym bardziej starali się dlatego, że byli obserwowani przez swoich kibiców. Nie mogli tym razem liczyć na wygłupy. 
   Trener Thomas Tuchel uważnie analizował ich poczynania już dobre trzy godziny. Taki właśnie był. Potrzebował długich i szczegółowych obserwacji, statystyk i znajomości chłopaków. Dużo z nimi rozmawiał i mówił realnie o tym, czy widzi ich w Borussii. Chłopcy bardzo za to go szanowali i ciszyli się, że jest otwartą osobą i skłonną do rozmów. 
   Po tych trzech godzinach, uznał właśnie, że wystarczy analiz i podglądania jego zawodników. Dzisiaj wyjątkowo da im odetchnąć. Nie ma zamiaru ich tyrać. Nigdy nie uważał, że to jest dobre. Musi dawać im odetchnąć i skrócić im bezsensowne bieganie. Zamiast tego, dodał im więcej treningu z piłką, co bardzo przyniosło skutek. 
- Dobra chłopaki! - krzykną donośnie. - Podejdźcie tu! - zarządził, a wszyscy jak jeden mąż podeszli do swojego trenera. 
   Mówił. Dużo mówił. Mówił wszystko, co zaważył podczas tych godzinnych obserwacji. Dodawał swoje uwagi, pochwalał, mówił, co mają poprawić. Zajęło mu to tylko jakieś 5 minut, bo widział, że fani czekają. Pozwolił im odejść do kibiców, a potem mogli wrócić do domu. Jednak jednemu z piłkarzy, kazał zostać. Musiał z nim szczególnie i indywidualnie porozmawiać, bo to już nie jest ten sam piłkarz, co na początku. Jego gra widocznie odstaje od reszty i jego zadaniem jest uświadomienie zawodnikowi, że musi zacząć nad sobą pracować. Kara będzie. Jest zawsze, jeżeli nie pokazujesz się od najlepszej strony. 
- Robert, wszystko gra? - zapytał najpierw. 
   Ciemno włosy stał przed nim z założonymi rękoma na piersi i spuścił głowę. Doskonale widział, że jego forma jest daleka od idealnej, ale nie mógł, jak na razie coś z tym zrobić. Pracuje. Ciężko, ale czasami tak już bywa, że mimo, że się starasz nic ci nie wychodzi. Taki był właśnie jego przypadek.
- Tak, trenerze. - odpowiedział. 
- A mi się jednak wydaję, że nie wszystko, a w szczególności nie ty. Każdy gra na boisku, ale ty wyróżniasz się widocznie, ale niestety negatywnie - postanowił nie owijać w bawełnę i powiedział prosto z mostu, co sądzi. - Ja wiem, że jesteś w trudnej sytuacji, ale grasz w topowym klubie i musisz umieć oddzielić pewne sprawy od gry na boisku. - poradził.
- Ja sobie zdaję trenerze z tego sprawę. Robię, co w mojej mocy...
- Doceniam to, ale jak na razie nie ma efektów. Przykro mi, ale na najbliższy mecz nie dostaniesz powołania. - oznajmił smutną prawdę.
   Lewandowski od razu spojrzał na niego, a jego oczy się powiększyły. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Nie pamięta, kiedy ostatnio został odsunięty na rezerwy. To uraziło go, ale rozumiał trenera. Sam na jego miejscu postąpiłby podobnie. Ale on jest zwyczajnie zły na siebie, że doprowadził do takiego stanu.
- Ale trenerze...
   Sam nie wiedział czemu i po co, ale chciał jeszcze negocjować z Thomasem. Jednak nie było takiej siły na świecie, dzięki której Tuchel zmienia swoje zdanie.
- Przykro mi, ale już postanowione. Popracuj nad sobą, bo jesteś klasowym napastnikiem i nic tego nie zmieni, ale jak na razie zgubiłeś gdzieś swoje umiejętności. Znajdź je, a pogadamy. - dodał i poklepał jeszcze Lewego po ramieniu,. On jednak nie wziął to jako są pozytywnego, ale jeszcze bardziej wkurzył się na trenera. Był zły, wściekły, ale sam nie wiedział na kogo dokładnie. Na siebie? Trenera? Może na wszystkich na raz? Niektórzy fani zauważyli rozmowę trenera ze swoim podopiecznym i nie darowali sobie różnych uwag między sobą. Koledzy z drużyny też to widzieli, ale nikt z żółto - czarnych nie rozumiał, co się właśnie wydarzyło, ale byli ciekawi. A szczególnie Mario i Marco. Jako najlepsi przyjaciele nie mogli pozostawić go samego. Postanowili, więc skrócić trochę rozdawanie autografów i przeprosili kibiców oraz zaczęli podążać za Lewandowskim. Wiedzieli, że udał się do szatni i tam poszli. Weszli pewnie do środka i zobaczyli, jak rozbierał się z przepoconych ciuchów.
- Hej, wszystko okej, Robert? - zapytał Marco.
   Napastnik BVB popatrzał na niego z niezbyt przyjazną miną i rzucił w kąt swoje korki.
- Lewy, spokojnie. - łagodził sytuacje Götze, który na rozluźnienie zaśmiał się. 
- Zamknij się Mario i dajcie mi spokój! - krzyknął.
   Chłopaki od razu zaniepokoili się jego stanem, ale wiedzieli, że kiedy Robert ma gorsze dni, nie należy z nim na chama rozmawiać i wmawiać, że wszystko będzie dobrze. Tak z nim nie działa. On potrzebuje na wiele rzeczy czasu i samotności.
- Dobrze, spokojnie - uniósł w ręce w geście obronnym blondyn. - Jak będziesz chciał porozmawiać, to się umówimy na piwo. 
   Robert znowu spojrzał się na nich z widoczną ulgą i odpuścił. Nie powiedział nic, tylko udał się po prostu pod prysznic. Zawsze, jak miał jakieś problemy, to lubił długo siedzieć w kabinie i odprężać się podczas, gdy strumienie zimnej wody na przemian z gorącą lecą na niego.
   Jego przyjaciele postąpili podobnie i poszli do się umyć. Po chwili do szatni schodzili się dopiero koledzy z drużyn. Niemcy wyszli szybciej od Polaka, mimo że weszli później. Postanowili nie przeszkadzać mu. Inni pytali się, co się dzieje z reprezentantem Polski, ale nie odpowiedzieli, bo sami do końca nie znali odpowiedzi. Mogli tylko podejrzewać. 

   Marco Reus i Mario Götze wyszli z szatni razem. Pożegnali się z kolegami i ruszyli powoli do samochodów, które stoją na parkingu. Szli i rozmawiali o wszystkim, o niczym, o czym tylko się dało. Ich przyjaźń trwa już kilka lat nieprzerwanie. Z każdym dniem zbliżają się do siebie jeszcze bardziej. Są jak bracia. Rozumieją się bez słów i nie ma siły, która potrafi ich rozdzielić.
   Gdy akurat znaleźli się przy wyjściu i mogli powąchać październikowe powietrze, Mario zauważył swoje da skarby, które stały i prawdopodobnie czekały na niego. Zdziwił się, bo nie przypominał sobie, że się umawiali. Jednak ucieszył się bardzo, a gdy jego córka go zobaczyła, od razu popędziła do niego na swoich drobnych nóżkach, wywracając się raz. Mario, Marco i Ann na ten widok mocno rozszerzyli swoje usta i zaśmiali się widocznie. Piłkarz przykucnął i rozłożył szeroko ręce, Dziewczynka o jasnych włosach jeszcze bardziej się uradowała i szybciej przebierała nóżkami. Wkrótce udało się jej pokonać niewielką odległość i znaleźć się w ramionach swojego ukochanego taty. 
- Cześć, skarbie. - przywitał się brunet i podniósł córeczkę do góry.
   Prawda jest taka, że mała Diana jest oczkiem w głowie Mario. Gdy dowiedział się, że będzie to jednak dziewczynka, a nie syn, jak na początku wszystkich zatwierdzał, nie był szczęśliwy, bo chyba, jak każdy facet chciałby mieć syna. Jednak to zaraz minęło, a gdy kilka dni po ślubie jego ciężarna kobieta zaczęła rodzić, był z nią cały czas. Podczas całego porodu i razem przeżywali cierpienie. Ale oczywiście mogli liczyć na swoich przyjaciół, którzy nie zostawili ich samych. 
   Diana również jest zapatrzona w swojego tatę i mimo, że jest malutka, bo ma ponad roczek, to i tak jest bardzo mądra. Jej tata jest całym światem i czasami domaga się by Ann zabrała ją na mecz. Już wiele rozumie, a Mario wpaja jej miłość do czarno - żółtych. Gdy jednak była modelka nie może jej zabrać na stadion, to siadają we dwie, czasem przyjdzie też Wiktoria lub inne koleżanki, i oglądają razem poczynania drużyny. Gdy kamera tylko przez chwilę ukaże twarz, albo sylwetkę Mario, to mała od razy go rozpoznaje i na swój sposób gaworzy o nim, lub wypowiada słowa, których się nauczyła od rodziców.
- Hejj - odpowiedziała córka piłkarza.
- Co wy tu robicie? - zapytał tym razem Ann, która stała już obok Marco i patrzeli na ten uroczy obrazek, jakim jest Götze ze swoim potomkiem. 
- Nudziło nam się, więc postanowiłyśmy cię odwiedzić -odparła uśmiechając się. - Chyba, że masz jakieś inne plany. - spojrzała tu na blondyna.
- Nie śmiałbym wam teraz przeszkadzać. - odpowiedział i zaśmiał się. 
- To w takim razie może zabiorę was na lody? - zaproponował Mario. - Co ty na to szkrabie? - zwrócił się do swojej córeczki, ale ona była zbyt zajęta zamkiem od jego bluzy i to on był dla niej najważniejszy na świecie. - To chyba znaczy, że tak. - odpowiedział za swoją córkę
- Może zabierzesz się z nami? - zaproponowała Ann i popatrzała na bruneta. 
   W tym samym czasie z budynku wyszedł Robert. Szedł z torbą na ramieniu, która usilnie próbowała mu spaść z tego właśnie ramienia. Nasza trójka, bo Diana, jak była zajęta zamkiem, tak dalej się nim bawiła, od razu zwróciła na niego swoją uwagę. On też zobaczył, że grono się trochę powiększyło. 
- Cześć Ann. - przywitał się, jak był już obok. 
- Cześć, cześć. - odpowiedziała, w przeciwieństwie do Lewego, uśmiechnięta.
   Mała blondyneczka, jak tylko dostrzegła Lewandowskiego, zaczęła zabawnie gaworzyć do niego po swojemu. Robert wtedy najwyraźniej zmiękł i uśmiechnął się szczerze do dziewczynki. Podszedł do niej, a ona od razu wyciągnęła swoje malutkie rączki, by ten mógł ją wziąć do siebie.
   Prawda jest taka, że Diana uwielbia bardzo swoich przybranych wujków. A za wujkami Marco i Robertem, to chyba by się zabiła. Jest ich wielką fanką, jeśli można to tak nazwać. Zawsze jak przychodzą, to nie daje im spokoju. Często bywało tak, że proponowali młodym rodzicom by odpoczęli, a oni się zajmą małą Dianą. Rzeczywiście, zajmowali się. Wiele razy zabierali dziewczynkę do parku, na spacery, na boisko, czy plac zabaw. Jednak raz nie było zabawnie, gdy o mały włos nie zapomnieliby o niej, bo zbytnio zagadali się na ławce o ostatnim meczu Barcelony i czy karny był prawidłowy, czy nie.
   Napastnik reprezentacji Polski wziął ją w swe ramiona, a młodziutka Niemka od razu się do niego przytuliła. Stali tak chwilę i rozmawiali po swojemu, ale Lewy się śpieszył. Znaczy, to była tylko wymówka, bo o niczym innym nie marzył, jak o odpoczynku.
- Wybacz mała, ale wujek musi już iść do domu. - wyjaśnił jej i trudno było do przewidzenia czy zrozumiała, ale w każdym bądź razie, gdy chciał ją oddać w ręce swojego taty, Diana zaprotestowała. 
   Polak spojrzał na nią i uśmiechnął się szczerze, a następnie pogłaskał, a może racze poczochrał jej główkę. 
- Do jutra. - pożegnał się następnie z zebranymi i odszedł do swojego auta.
- Co mu jest? - zapytała Ann - Kathrin. 
- Pewnie gorszy dzień. Rozmawiał z trenerem i wydaje nam się, że odsyła go na rezerwy. - wyjaśnił Reus.
   Brömmel widocznie posmutniała. Rozumiała ból Lewego i było jej przykro, że bliska dla niej osoba cierpi, ale z drugiej strony wiedziała, że Lewandowski jest silny. Nie raz to już udowodnił. Wie, że w końcu się podniesie z kryzysu. 
- To w takim razie idziesz z nami na te lody, czy nie? - przypomniała sobie nagle temat wcześniejszej rozmowy. 
   Reus na początku zdezorientowany, ale zaraz odpowiedział.
- Nie, ale dziękuję za zaproszenie. Spędźcie ten czas ze sobą, a ja lecę do Wiktorii, bo pewnie na mnie czeka. - odpowiedział. 
   Przyjaciele się pożegnali i Götze, tak jak powiedział, zabrał swoje dziewczyny na lody do ich ulubionej restauracji. 


~*~
   Tymczasem Robert jechał spokojnie do swojego domu. Myślał. Całą drogę myślał nad swoim życiem i dlaczego to właśnie jego spotykają takie złe rzeczy. Najpierw Ania, a gdy już się wydawało, że jest lepiej, to teraz jego zła forma. Nie przeczy. Wie, że jest wiele do poprawy i właśnie o to w tym wszystkim chodzi. Był kiedyś klasowym zawodnikiem i jest zły na siebie, że doprowadził się do takiego stanu. Do stanu, z którego będzie mu bardzo ciężko wyjść.
   To też nie chodzi o formę, ale zazdrości chłopakom. Zazdrości w szczególności Mario, który właśnie przeżywa najlepszą sportową formę od lat. Nie jest tajemnicą, że zawdzięcza to w szczególności Ann i Dianie. Robert im zazdrości. Götze ma swoją ukochaną przy sobie i do tego śliczną córeczkę. Czego chcieć więcej? On nie ma tak na dobrą sprawę za wiele, a przynajmniej tak uważa. Zazwyczaj wraca do domu, to jest pusty. Nikt w nim nie buszuje. Cisza. I tak od rana do wieczora. Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czasami i to okazyjnie pojawia u niego mama i właśnie od kilku dni u niego przebywa. Niezbyt podoba się to piłkarzowi, bo to go ogranicza. Nie może czuć się swobodnie we swoim własnym domu. Źle się z tym czuje, że relacje z jego mamą pogorszyły się, ale to się już stało po śmierci Ani. Iwona Lewandowska zaczęła "pomagać" synowi i układać jego życie na swoje. To przeszkadza jej Lewemu, ale ona nie widzi problemów. Chce mu pomóc. Jej matczyna intuicja mówi, że tak właśnie trzeba. Trzeba pokazać mu wszystko paluszkiem, pomagać, jak małemu dziecku. Pozwalać, karać, szukać dziewczyny. Tak. Sytuacja doszła nawet do tego, że Polka umówiła swojego syna na randkę z córką swojej koleżanki. Jak Robert się o tym dowiedział, nie odzywał się do swojej rodzicielki. Pogodzili się jednak, bo ona tłumaczyła się tym, że chce mu pomóc, stara się i chce by w końcu zrobił krok w przód. Niestety nie widzi tego, że przez swoje zachowanie jej jedyny syn cierpi i właśnie się cofa. On nie potrzebuje drogowskazów. Jedyne czego chce to wolnej ręki. Sam chce się naprowadzić na swój własny cel. Mimo, że jest mu ciężko nie potrzebuje pomocnej dłoni, ani tym bardziej drugiej połówki. A już w ogóle jakiejś córeczki koleżanki swojej mamy. Robert wie, że jeżeli przyjdzie czas, zakocha się. Jak na razie po półtorej roku po śmierci Ani, czułby się, że ją zdradza. Po prostu za bardzo ją kochał. 
   Po dwudziestu minutach zaparkował swój samochód pod domem, który kiedyś dzielił z Anią. Wysiadł z auta i wyjął swoją torbę treningową z tylnego siedzenia. Nałożył na ramię i udał się do środka. Wiedział, że zaraz zza rogu wyskoczy jego mama z jakimiś pytaniami, radami i obiadem, który w tym momencie nie był za najlepszym pomysłem, bo nie jest głodny. Nie mylił się. Gdy tylko przekroczył próg domu, usłyszał głos Lewandowskiej.
- Bobek, to ty?!
- A spodziewasz się kogoś innego? -odgryzł się.
- Coś ty taki miły? - zapytała jakby jego, jakby siebie. - Dobra, nie ważne. Siadaj i zjedz, bo ci wystygnie zupa. - dodała.
- Nie jestem głodny. - wyznał, jak znalazł się w kuchni. 
   Sięgnął tylko do lodówki po butelkę zimnej wody i wypił ją do połowy. Czuł przez ten czas wzrok swojej mamy, która na pewno nie jest zadowolona w tym momencie.
- To ja cały dzień stoję przy garach i się staram, a ty tak mi dziękujesz? -mówiła z wyrzutami.
- Nie prosiłem cię o to - powiedział i popatrzał w końcu na nią. - Tak, jak nie prosiłem cię o nic innego, a ty usilnie mi chcesz pomóc.
- Bo jestem twoją matką i to jest moim obowiązkiem.
- Nie, mamo - zaprzeczył. - To było twoim obowiązkiem kilkanaście lat temu. Teraz jestem już duży i nie potrzebuję niańki. Poradzę sobie sam.
   Po tych słowach po prostu wyszedł z pomieszczenia i chciał udać się do sypialni przespać się po ciężkim dniu, ale pani Iwona nie chciała odpuścić i zatrzymała go, gdy był na schodach.
- Mylisz się i to grubo - skomentowała słowa syna. - Nic nie potrafisz. Nawet zwykłego prania nie umiesz nastawić i gdyby nie ja, to byś kilka razy na trening zaspał. Obudź się chłopie i ogarnij! Zacznij żyć! Anki już nie ma i nie będzie! Znajdź sobie jakąś dziewczynę. Tyle fajnych kobiet zapoznałam z tobą i nie wierzę, że żadna ci się nie spodobała.
- Mamo! Przestań! Słyszysz? Przestań, bo mam cię dość. To, co wygadujesz jest chore. Zarzucasz mi, że nic nie potrafię, a zaraz potem mówisz, że powinien sobie kogoś znaleźć. Po co? By prała mi przepocone ubrania i gotowała zupki?! To może ja sobie od razu pokojówkę załatwię? - krzyczał. 
   Emocje sięgały zenitu. Robert powiedział w końcu to, o czym myślał od dawna. Miał dość matki i jej chorych obyczajów. 
- Chcę dla ciebie dobrze. - broniła swego. 
- Ale nie widzisz tego, że ty mi tylko przeszkadzasz? Ja muszę sobie sam poradzić z problemami. Nie chcę niczyjej pomocy i ciebie też to tyczy. Masz swoje życie i o nie się martw. Najlepiej będzie, jak w ogóle wrócić do Polski - dodał. - A teraz idę się położyć, bo jestem zmęczony. Cześć.
   Stała. Stała jak słup soli i patrzała, jak jej ukochany syn schował się za drzwiami. Zrozumiała, że może trochę przesadziła z tą nadopiekuńczością. Rozumie też, że jej Robert ciągle kocha Anię. Popełniła błąd. Rozumie go, ale chciała dobrze. 
   Nie pozostało jej nic innego, jak tylko zamówić bilet na samolot i wrócić do Polski. Do swoich problemów.
____________________________________________________________

Hej, cześć i czołem :)
Jestem szybko, bo już nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczycie w końcu ten rozdział, bo strasznie mi się podoba.
Oczywiście chciałabym zobaczyć, jak zareagujecie na wieść, że Wiki jest w ciąży :D

Więc słucham Waszych opinii i jednocześnie dziękuję za wszystkie komentarze, wyświetlenia i obserwacje ;)
Ale już teraz przypominam, że jeżeli chcecie być na bieżąco, co zjedźcie jeszcze niżej i dodajcie bloga do obserwowanych.

Także mam nadzieję, że jesteście zadowolone, a swoje opinie wyrazicie w komentarzach poniżej :)
Zapraszam i życzę miłego dnia ♥

piątek, 21 sierpnia 2015

Prolog

~*~
   Wysoki szatyn najszybciej jak tylko mógł wybiegł ze swojego hotelowego pokoju i ruszył przed siebie. Nie zamknął nawet drzwi. Nie miał na to czasu. Nie zastanawiał się nad konsekwencjami, a wszelkiego rodzaju włamania nie wchodziły nawet w grę. Myślał tylko o jednym: zdążyć na spotkanie.
   W ekspresowym tempie znalazł się w windzie, która miała zawieźć go na sam dół. W tym małym, prostokątnym pomieszczeniu miał chwilę by odetchnąć. Przejrzał się też w lustrze, czy aby na pewno wyglądał tak jak widział się w swoim pokoju. Ubrany w czarne, dopasowane jeansy i to tego w czarną koszulkę na krótki rękaw, spoglądał w swoje odbicie. Co jakiś czas poprawiał swoją czuprynę, która jest przecież dla niego jak wizytówka. Winda wreszcie się zatrzymała, więc i on musiał zaprzestać swoim poczynaniom i zmuszony został do wyjścia z urządzenia. Przeczesał jeszcze raz swoje ciemne włosy i szybkim krokiem w końcu wynurzył się. Nie biegł. Nie wypadało, przecież biegać w miejscy publicznym, a do tego ubranym w tak nienaganny strój. 
   Przemierzał powoli, zatłoczone od turystów z całego świata, uliczki Aten. Widział wiele osób. Młodych, starszych. Zdrowszych, chorych. Uśmiechniętych, smutnych. Samotnych, z drugą połówką. Widział też tych, którzy go rozpoznali. poprosili o zdjęcie, autograf na koszulce, czy po prostu się do niego uśmiechnęli. A on sam jeden szedł po nieznanych dla niego drogach i liczył na cud, że jakoś uda mu się znaleźć miejsce spotkania. Wtedy po raz pierwszy żałował, że nie poszedł ze wszystkimi, tylko wolał jeszcze powylegiwać się przy basenie. 
   W pewnym momencie jego oczom ukazała się ta restauracja, w której już od dobrej pół godziny powinien się znajdować. Odetchnął z widoczną ulgą, bo jakoś nie wyobrażał sobie, że spędzi resztę nocy na szukaniu miejsca docelowego.
   Pewnie wszedł do środka, a tam zatrzymał go pracownik,
- Dzień dobry - przywitał się po angielsku, więc najwidoczniej od razu rozpoznał, że piłkarz nie jest stąd. - Mógłbym prosić o pańskie nazwisko? - zapytał grzecznie.
- Lewandowski.
   Gdy ten to usłyszał, nawet nie chciał sprawdzić, czy takowe znajduje się na spisie. Po prostu go przepuścił i życzył przy okazji udanej kolacji. Zadowolony, że tak szybko to poszło, rozglądał się za swoimi przyjaciółmi, którzy teoretycznie powinni, gdzieś tu być. Teoretycznie, bo nigdy nie wiadomo, co jego przyjaciołom do głowy wpadnie. Nagle usłyszał ten charakterystyczny śmiech, który należał do Marco. Odwrócił się i spojrzał w kierunku skąd dochodzi hałas. Byli tam. Siedzieli i rozmawiali w najlepsze. Zapewne nawet nie zauważyliby go, gdyby się tak nagle dosiadł. Może po chwili...
- A wam to nie za dobrze? - rozpoczął rozmowę, gdy znalazł się przy wspólnym stoliku z widocznie zostawionym miejscem dla niego. 
- O, proszę! - krzyknął uradowany Reus. - Zguba się znalazła! - ironizował. 
- Czekaj, czekaj. Jak to szło? - dołączył się tym razem Mario. - Dołączę do was później. Tak, jasne. Znam drogę. Robert Lewandowski się nie gubi. - przedrzeźniał przyjaciela, a dziewczyny wraz z blondynem zaśmiały się głośno. Robert nie mógł za wiele. Był sam. Sam przeciwko nim, więc postanowił po prostu usiąść na swoim wyznaczonym miejscu i poczekać, aż jego towarzysze się znudzą i znajdą inny temat do pośmiania się. Chociaż mało prawdopodobne, że nastąpi to szybko. 
- Dobra, zejdźcie już ze mnie - mówił Lewy. - Znalazłem was? Znalazłem. - bronił się.
- Tak, ale po prawie godzinie czasu. - mówił śmiejąc się mąż Wiktorii.
   Jego żona, która mimo, że jest młodsza, to potrafi się zachować poważniej i wiedzieć kiedy trzeba odpuścić, walnęła Reusa, a właściwie to dźgnęła go w bok. Blondyn zasyczał i spojrzał na nią z byka. Jego uśmiech mimowolnie znikł. 
- Już uspokój się, bo zaraz ja zacznę śmiać się z ciebie i twojej wizyty w łazience. - zagroziła.
- Po jego stronie jesteś? Nie ładnie, Wiki. Nie ładnie. - pokręcił, z udawanym smutkiem, głową i każdy z nich wrócił do przyjemniejszych tematów rozmów. 
   Wieczór każdemu minął na pewno szybko i bardzo udanie. Wybranie się na wspólne wakacje, to już zasada, której się trzymają od pamiętnych w Chorwacji. Czasami jednak nie ma z nimi Błaszczykowskich i Piszczków, bo potrzebują też odpoczynku z rodziną, i tylko rodziną, a oni to rozumieją. Tym razem postawili na Ateny. Idealne miejsce, gdzie mogliby odpocząć po starym sezonie, a przygotować się na kolejny. Cieszyli się sobą i już nawet zapomnieli o śmiesznej sytuacji z Robertem. Polak dobrze wiedział, że żartują, ale przez pewien moment zaczął się zastanawiać i dopiero teraz dostrzegł, że nie jest z nim najlepiej jeśli chodzi o organizowanie czasu. Tym zawsze zajmowała się Ania. Mimo, że od jej śmierci minęło już półtorej roku, to on dalej nie przejął jej nawyków. 
- Słuchajcie, wznieśmy toast za nowy, lepszy sezon. - zaczął mówić Marco. 
- By był niezwykły. - dodał mniejszy.
- I niech nasza przyjaźń nie zgasła. - dokończyła Ann i wszyscy podnieśli kieliszki do góry oraz następnie popili wino, które się tam znajdowało. 

   "By był niezwykły". Szkoda, że Mario nie wie, że ten sezon będzie aż za bardzo niezwykły...
____________________________________________________________

Cześć :)
Witam na nowym blogu i zaczynamy nową/starą historię!
Jak widzicie historia dzieje się rok po ślubie.
Jako mało spojler dodam, że już w następnym rozdziale się wiele wydarzy i stanie się "coś".

Jak wrażenia? Jak się podoba?
Pod rozdziałem w komentarzach piszcie swoje uwagi, opinie i zdanie na temat wyglądu, czcionki i wszystko inne, co Wam wpadnie do głowy :)

Jest już możliwość szybkiego obserwowania bloga, więc zjedźcie niżej i dodajcie bloga do obserwowanych!
Komentujcie! Im więcej komentarzy tym szybciej pojawi się kolejny rozdział :)
Polecajcie! Niech każdy dowie się o tym blogu haha ♥

Do następnego!