sobota, 20 lutego 2016

Rozdział 12

~*~
   W apartamencie na Phoenix See panowała spokojna atmosfera. Telewizor przełączony na jakiejś stacji muzycznej grał słyszalnie. Za oknem dobijał się lekki deszczyk. Siedzieli w trójkę w salonie u tancerza i rozmawiali. Chociaż to głównie on rozmawiał, a bardziej opowiadał. Tym razem była to opowieść, jak w jego oczy rzuciła mu się piękna blondynka, którą spotkał w supermarkecie i o tym, jak wytrącił z jej rąk zakupy. Jego przyjaciele słuchali, a przynajmniej Robin, a przynajmniej tak mu się wydawało. Piłkarz siedział zamyślony w fotelu opierając się ręka. Jego myśli chodziły ciągle w okół tego samego tematu od wczoraj. Od wczorajszego telefonu, który w sumie nie zaskoczył go. Jednak nie spodziewał się, że to wszystko potoczy się tak szybko.
- Mówię wam, była piękna - gadał dalej i ponownie wrócił do tematu jej wyglądu. - Miała taki śliczny uśmiech, włosy może i nieułożone, ale do twarzy jej było - wspominał. - A jak, mnie przepraszała. Myślała, że to jej wina. Głupi - walnął się w czoło. - mogłem wtedy do niej zagadać. Na pewno by się zgodziła na kawę. A teraz, to pewnie jej już nie znajdę.
- Zawsze możesz wywiesić ogłoszenie - powiedział najwyższy, który z nudów zaczął przeglądać portale społecznościowe na swoim telefonie. 
- Niesamowicie zabawny jesteś, wiesz? Zamiast mnie jakoś wesprzeć to robisz sobie żarty! - zdenerwował się.
- A skąd możesz wiedzieć, czy ja żartuje? Znam kolesia, co potrafi rysować portrety pamięciowe. Możemy się do niego wybrać jak chcesz?
- Marco! Powiedź mu coś! - krzyknął, jak małe dziecko do swojej mamy, gdy rodzeństwo rozrabia. 
- Marco ma wylane na twoją tajemniczą blondynę bardziej ode mnie - skomentował i zaśmiał się. 
   Wtedy Reus, jakby oprzytomniał i popatrzał na swoich kolegów. Robin dalej przeglądał internet, a Marcel patrzał się na niego z jakby lekkim zdenerwowaniem, ale i też zmartwieniem. Zupełnie, jakby wyczuł, że coś jest nie tak.
- Coś mnie ominęło? - zapytał chcąc rozluźnić atmosferę.
- Niezbyt. Forni po raz kolejny zafascynował się jakoś laską ze sklepu. Ale tym razem zamienili kilka słów. O dziwo! - podkreślił.
- A co z tą rudą? - zapytał i popił butelką piwa. 
- Jaką rudą? - zapytał zaskoczony Marcel.
- Czekaj... - myślał piłkarz. - Jak ona miała? Le, Lo? 
- Leoni! - pomógł mu Kaul.
- Właśnie! Leoni! - zgodził się sportowiec. - No, więc co z nią? 
- Straciliśmy kontakt. Po za tym nie była odpowiednia dla mnie - wyznał pewny siebie.
- A Mia? - odezwał się ponownie najwyższy.
- Mia, Leoni, była jeszcze Johanna, Marie - wymieniali, czym tylko rozzłościli przyjaciela.  
- Dobra, przestańcie! Ale ona naprawdę była idealna i gdybym tylko miał do niej jakiś kontakt, to mogłoby być świetnie.
- Ale na jakiejś podstawie stwierdzasz, że jest idealna skoro wy nawet nie rozmawialiście? - odłożył telefon na bok i popatrzał w oczy szatynowi. - Przeprosiny się nie liczą! - wyprzedził zanim kolega chciał go upomnieć.
- Po prostu czuję to! Tak samo, jak czuję to, że Reusa coś męczy. Mam nosa do takich spraw i czuję, że gdybym miał szansę na jej poznanie to nie pomyliłbym się.
   Koledzy popatrzeli na niego i próbowali zrozumieć dlaczego to właśnie z nim się zadają i dlaczego to właśnie on jest ich przyjacielem. Potem Robin odwrócił się w stronę blondyna i zerkał teraz na niego. 
- Mów co się dzieje, Marco? - odezwał się w końcu Kaul i obydwoje czekali na rozwój wydarzeń.
   Zawodnik Borussii westchnął i oni już wiedzieli, że naprawdę coś ciężkiego leży mu na sercu. Czekali teraz tylko na rozwój wydarzeń i na to aż dowiedzą się o co chodzi.
- Dzwonił do mnie wczoraj Struth - zaczął. - Powiedział, że Real i Barcelona prześcigają się w ofertach. Podobno już wysyłają coś do klubu i za kilka dni mam rozmawiać z zarządem na temat mojej przyszłości.
- Ej, stary! To przecież wspaniała wiadomość! Co ci odbija? Powinieneś skakać z radości, a nie marudzić! - odezwał się przyjaciel, a drugi mu tylko przytakiwał.
- Wiem, ale Marcel... jest jeden problem - ponownie westchnął i schował twarz w dłonie.
- Jaki? - zaniepokoili się.
- Chodzi o Wiktorię. Jak wy to teraz sobie wyobrażacie? - zapytał i wstał. - Za kilka miesięcy zostaniemy rodzicami. Niemcy to jest dla niej obcy kraj, a co dopiero Hiszpania. Chciałbym, żeby chociaż trochę poczuła się bardziej komfortowo. Po za tym ona planuje przyszłość z Dortmundem. Ma tutaj studia i rodzinie. Nawet, jak zgodzę się na transfer w lecie to i tak będzie to za wcześnie. Nie mogę patrzeć tylko na siebie i z powodu mojego widzimisię, mogę doprowadzić do zniszczenia tego, na co Wiki tak długo pracowała. Nie chcę żeby czuła się samotna Madrycie, czy Barcelonie. Chcę by była szczęśliwa, a to że ja mogę sobie kopać piłkę z Neymarem, czy Ramosem, nie da jej powodu do skakania z radości. Chcę się kształcić i spełniać marzenia, ale nie kosztem innych.
   Skończył i nastała cisza w salonie. Nawet jakby telewizor przyciszył się sam. Nikt nie spodziewał się tego, co właśnie nastąpiło. 
- Cholera.
   Marco ponownie usiadł na swoje miejsce i popił piwo. Koledzy po kolei powtórzyli jego gest. Nikt nic nie mówił. Nikt nawet nie myślał o przerwaniu tej ciszy. Po prostu potrzebowali chwili na zanalizowanie tego, co tu zaszło.
- Gadałeś o tym z nią? - zapytał brunet, który wcześniej się rozgadał.
- Ciągle gadamy o mojej przyszłości. Wiktoria nie jest głupia i wie, co się dzieje w okół mojej osoby, a tym bardziej sama ma styczność z tym zawodem - mówił i bawił się swoimi włosami. - Ale o wczorajszym telefonie jej nie powiedziałem.
- A nie sądzisz, że właśnie jej pierwszej powinieneś powiedzieć? Jesteście małżeństwem, chyba nie?
- Tylko gadając z nią powinienem przynajmniej znać zarys tego, co chce zrobić, a ja nie mam pojęcia.
- Jedyne co powinieneś znać, to zdanie Wiktorii. Razem na pewno coś uzgodnicie. Stary - Marcel podszedł do niego. - Sam powiedziałeś, że Wiktoria nie jest głupia. Ona na pewno zrozumie. Po za tym Hiszpania, to nie koniec świata. Nie będzie problemu, żeby mogła tu przyjeżdżać wraz z tobą i tym małym szkrabem. Rozmowa to klucz do sukcesu - uśmiechnął się.
- Myślicie? - upewniał się.
- Zdziwisz się, ale tak - odezwali się oboje, a potem zaśmieli.
   Marco mimo wszystko nie był pewny słów chłopaków, ale nic innego mu nie pozostało. Wiktoria jest jego częścią. Ważną częścią i takie sprawy powinien z nią ustalać.Bardzo chciałby spełnić swoje marzenie i grać z najlepszym piłkarzem na świecie. Bardzo chciałby grać na Camp Nou. Ale bardzo chciałby, żeby jego rodzina była szczęśliwa. Jednak nigdy nie uda się uszczęśliwić wszystkich na raz. Zawsze dla kogoś będzie lepsza inna alternatywa. Zawsze jest coś.

~*~
   Czy kilka dni potrafi zmienić człowieka? Jego na pewno. To nie jest już ten sam Robert, którego można było do niedawna oglądać. Za zmianą stoi on? Przyjaciele? Piłka? Czy może ta tajemnicza kobieta, która pojawiła się w życiu polskiego napastnika? Na pewno wszystko po trochu, ale zdecydowanie Lauren wpłynęła na Polaka najbardziej. Z niewiadomych przyczyn to ona potrafiła przemówić do niego najbardziej. Jej dziwne czasami zachowanie i metody dotarcia do Lewego zwyczajnie poskutkowały. Lewandowski przestał skupiać się na przeszłości, a zaczął myśleć o tym, co będzie. Powoli powstawał z prochu, a trenerzy i zarząd byli z niego dumni. Były myśli, które sugerowały, że ten mecz z Bayerem był tylko lekkim przebłyskiem. Ale na kolejnym pokazał tyle samo procent, a może i nawet więcej. Zrozumiał, co tak naprawdę się liczy i co jest teraz jego priorytetem. Dość marnowania czasu i użalania się nad sobą. Musi zacząć wszystko od nowa. Nowy rozdział, który będzie miał nową główną bohaterkę. A będzie nią Moss.
   Było późne popołudnie. Godziny szczytu na drogach. Wszędzie korki i każdy się śpieszy. Na obiad do domu, do dzieci, męża, rodziców. Zawsze coś i ktoś. Jednak pewna dwójka bardzo dobrych znajomych postanowiła odciąć się od reguły i wpadła na genialny pomysł, który da im spędzenie wspólnego czasu, a dodatkowo zadbają o swoje zdrowie.
   Wybrali się oboje do parku by pobiegać. Pora jest idealna. Słońce, które powoli traci swoją moc na rzecz zimy, chowa się za chmurami i walczy o swój udział na niebie. Oni, ubrani w obcisłe leginsy i szare dresy, ciepłe, sportowe kurtki oraz wygodne buty, przemierzali uliczki parku mijając co jakiś czas mieszkańców Dortmundu. Robert wiedział, że nie ma do czynienia ze sportowcem i powinien zachować umiar w swoich siłach, ale Lauren go zadziwiła, bo jak na osobę, która pracuje w biurze, potrafiła pokonać niemały dystans i nie zmęczyć się szczególnie.
- Przerwa? - zapytał lekko dysząc.
- Tak jest, szefie - odparła zmęczona, ale mimo to zaśmiała się.
   Zatrzymali się i przystanęli na pobliskiej ławeczce. Usiedli i zabrali się za swoje butelki z wodą. W tym momencie wysoko nad parkiem przeleciał helikopter, który od kilku dni lata nad Dortmundem.
- Ciekawe, czy należy do lotniska, czy jest prywatny - zastanawiała się głośno.
- Pewnie prywatny - odparł spoglądając w górę. - Przeleciałabyś się nim?
- Na pewno bym się bała, ale od zawsze kręciło mi latanie. Jak na razie ograniczam się do samolotów, ale może kiedyś...
   Ponownie nastała miedzy nimi cisza i wtedy regulowali swoje oddechy.
- Muszę cię pochwalić - zaczął Polak, na co ciemnowłosa spojrzała na niego.
- Czyżby moja forma zaskoczyła cię?
- Trochę - przyznał. - Wiesz, mając przed sobą kobietę, która godziny spędza przed ekranem swojego laptopa, to nie sądziłem, że wytrzymasz taki dystans - gadał, po czym oberwał ramię od koleżanki.
- Widocznie jeszcze wiele o mnie nie wiesz - poruszała zabawnie brwiami. - Mówią, że po tacie mam talent do sportu, co może być prawdą, bo jakoś nigdy nie miałam tendencji do tycia, a wysiłek fizyczny nie był dla mnie problemem - opowiadała.
- Moja mama też powtarza, że coś tam odziedziczyłem po ojcu - wspomniał o swoim rodzicielu i nie chcąc smucić się postanowił zmienić temat, co było nawet na korzyść Lauren. - To jak? Jeszcze jedna runda? - zaproponował i w tym momencie Niemka otrzymała SMS'a.
- Z chęcią, ale będę musiała już wracać. Kolega potrzebuje mnie do pewnego projektu, który robimy razem do pracy - mówiła zaczytana w wiadomości. - Mam nadzieję, że rozumiesz? Siła wyższa. - popatrzała w końcu na niego i powoli wstała.
- Jasne, że rozumiem - uśmiechnął się do niej. - Odprowadzę cię do domu i też będę się zbierał. Może wpadnę do Marco i Wiktorii? Dawno się z nimi nie widziałem - zastanawiał się głośno.
- Nie musisz mnie odprowadzać, ale jak chcesz to te same ruchy, ale trzy razy szybciej - pogoniła napastnika i razem, już nie biegnąc ruszyli w stronę domu Lauren.
   Cały ten czas rozmawiali ze sobą i poznawali się. Poznawali się na każdym kroku i dowiadywali się kolejnych nowych rzeczy na swój temat. Nie robili granic, ale jednak nigdy wszystko na raz. Ta znajomość tak działała. Nie śpieszyli się nigdzie, ale na jedno spotkanie odkrywali maksymalnie po jednej karcie. Dzięki temu spokojowi, wydawało im się, że znają się kilka lat. Nie było im już obco w tym towarzystwie i Lewandowski cieszył się ogromnie, że mógł kogoś takiego poznać. Wiedział, że może na nią liczyć i odwrotnie, bo to ona pokazała mu, że jeszcze warto żyć. Bez powodu. Chociaż nie, powiedziała, że ma powody, ale swoje prywatnie. Robert czasami zastanawiał się, czy kiedyś te powody pozna. Czasami chciał ją o to zapytać, ale przypomniał sobie zasadę, którą się kierują. Nic na siłę i wiedział, że gdy przyjdzie czas, to Moss mu o tym powie.
   Po kilkunastu minutach byli już pod apartamentem, gdzie mieszka kobieta. Zatrzymali się i poświęcili jeszcze kilka chwil na rozmowy, bo co jak co, ale kochali ze sobą gadać, Tematów nigdy nie brakowało. Idealnie się rozumieli.
- Dobra - śmiała się ukazując swoje idealne zęby. - Koniec, bo naprawdę się spóźnię.
- Jak coś powiedz z kim rozmawiałaś, to na pewno cię usprawiedliwią - zażartował.
- Hmm.. Czyli ze znajomości z tobą można mieć jakieś korzyści - po jej słowach ponownie wybuchnęli śmiechem na kilka chwil.
- A właśnie mam pytanie - odezwał się, gdy już się uspokoili.
- Zamieniam się w słuch - uśmiechnęła się do niego.
- Co robisz w tę sobotę? - zadał pytanie, co zdziwiło koleżankę.
- Dlaczego pytasz? dziwiła się.
- Pierwszy zadałem pytanie - powiedział stanowczo.
- Chyba nie mam planów - przeciągnęła.
- To doskonale - klasnął w dłonie. - Kobieta sukcesu i pracy nie myśli o rozrywce nawet w taki dzień. Dlaczego mnie to nie dziwi - odparł półżartem, półserio.
- Ale... skąd wiesz?
- Ma się swoje informacje - wyznał wymijająco. - Będę leciał. Pa!
- Nie uciekaj, bo i tak mi powiesz skąd wiesz, kiedy się urodziłam - pogroziła mu, ale ten nic sobie z tego nie zrobił.
   Odchodził już powoli, a Lauren tylko pokręciła głową i zniknęła za drzwiami. Robert natomiast odchodził i już planował urodziny przyjaciółki. Chciał jej w ten sposób podziękować i chyba nawet już wiedział jak.

~*~
- Rozumiem i dziękuję, ale będę musiała pani odmówić. Przykro mi.
[...]
- Ale to moje prywatne sprawy. Moje i Marco -mówiła dalej.
[...]
- Pieniądze nie grają roli. Dziękuję za rozmowę, ale muszę już kończyć.
[...]
- Nie sądzę, żebym zmieniła. Do widzenia! - zakończyła w końcu rozmowę i odłożyła iPhona na bok.
   Który to już telefon w tym tygodniu? Tygodniu? Ona mogłaby już nawet ten jeden dzień liczyć. Dziennikarze z gazet i portali plotkarskich domagają się wręcz wywiadu, czy chociażby kilku zdań od Wiktorii, jako komentarz do wciąż gorącego temu, mimo upływu kilku dni, jakim jest ciąża Polki, a bardziej sam fakt, że gwiazda reprezentacji Niemiec zostanie ojcem. Młoda kobieta, która dopiero sama powoli akceptuje do siebie fakt, że jej życie zmieni się, to musi jeszcze mieć na uwadze to, że jej mąż jest osobą publiczną. Musi liczyć się z tym, że otoczenie równie mocno będzie przeżywało ten stan. Na początku Wiktoria nie miała z tym problemów, ale mając na myśli początek, chodzi o parę godzin. Zaraz po meczu była oblegana przez żony i partnerki piłkarzy, czyli dobrze znane jej towarzystwo. Nie miała z tym problemu, bo ona sama nie raz cieszyła się i świętowała z jakąś swoją koleżanką z trybun fakt zajścia w ciąże.
   Potem było już tylko gorzej. Gdy tylko chciała opuścić stadion wraz z Marco nie miała życia przez dziennikarzy, którzy usilnie domagali się jakiegoś słowa komentarza od przyszłej mamy. Dziewczyna zupełnie inaczej to sobie wyobrażała. Znaczy, miała świadomość tego zainteresowania, ale nie aż takiego echa. Przerosło ją to.
   Później było zmierzenie się z rodzicami. Jak państwo Reus się cieszyli i byli dumni ze swojego syna, tak rodzice Wiki mieli pewne i w pełni uzasadnione obawy. Jednak po kilku godzinnych rozmowach wszystko się ułożyło, a przynajmniej tak oboje z Marco twierdzą.
   Zaraz na kolejny dzień, wszystkie gazety, portale, strony pisały tylko o jednym. Polkę tego zupełnie się nie spodziewała. Przyzwyczaiła się do tego, że na jakiejś stronie czasopisma może zobaczyć swoją twarz. Jednak nie była gotowa, by praktycznie cała Europa spoglądała na jej niewinną postać. Była lekko przytłoczona, a fakt, że fanki Marco, oblegały jej wszystkie profile w social mediach wcale jej nie pomagał. Owszem, spotkała się z gratulacjami, słowami uznania, ale nie obyło się bez wyzwisk w jej stronę, oskarżanie ją o złapanie Reusa na dziecko, lecenie na pieniądze. Były nawet groźby od dziewczyn, które mieszkają w Dortmundzie, że ją znajdą i policzą się. Marco chciał tę sprawę zgłosić na policję, ale Wiktoria nie chciała robić afery i wierzyła, że to tylko głupie gadanie dzieci, bo inaczej nie można ich nazwać.
   Gdzie tylko by się nie pojawiła, spotykała się ze spojrzeniami. Nawet głupie pójście do marketu, było dla niej trudne, bo czuła się obserwowana przez wszystkich. Na studiach wcale nie było lepiej. Jak już od jej bliższych znajomych otrzymywała miłe i ciepłe słowa wsparcia, to nie można tego samego powiedzieć o reszcie. Nawet wykładowcy spoglądali na nią z zainteresowaniem i ciekawością. Tylko w pracy, gdzie miała kilka godzin stażu tygodniowo, było jeszcze do wytrzymania. W szczególności, dzięki Cathy, która ją wspierała i innych pracowników, którzy są dorośli i jakoś bardziej wyrozumiali. Jednak i tak spotkała się z propozycją od jej koleżanki, żeby udzieliła jej ekskluzywnego wywiadu, a najlepiej od razu podała jakieś smaczki z ich związku.
   Po kilku dniach miała dość. Przestała wychodzić z domu, albo tylko wtedy kiedy musi. Nie mówiła tego, ale czasami w pewnych momentach się bała, ponieważ doszło nawet do tego, gdy chciała pójść do osiedlowego sklepiku, pod domem, w różnych ukryciach widziała fanów, co czatowali na nią, ale i również paparazzi. Marco martwił się o nią, bo widział, że Wiki żyje w stresie, co może zaszkodzić dziecku, ale również samej Polce. Chciał załatwić ochroniarzy, którzy w razie problemów będę interweniować, ale i również odstraszać nieproszonych gości. Nie była co do tego pewna, ale im dłużej się nad tym zastanawiała, rozumiała, że dłużej tak nie wytrzyma. 
- Widzę, że mimo wszystko nie dają ci spokoju? - zagadała Ann.
- Ja już nie mam siły - westchnęła głośno i schowała twarz w swoich dłoniach, po czym oparła je o blat stolika. 
   Od 30 minut, dziewczyny siedziały w kawiarni. Kathrin w końcu wyciągnęła szatynkę z domu, co nie było ostatnio łatwym osiągnięciem. Usiadły z boku, w godzinach, gdzie mimo wszystko jest mały ruch, a i tak czuły się obserwowane. W takim stopniu, że nawet była modelka czuła się nieswojo.
- Nie myśl o tym - pogładziła swoją dłonią, ręce Wiki. - Im mocniej się skupiasz na tym, że jesteś obserwowana, tym gorzej. Pamiętaj, że nie możesz się denerwować, bo to nie chodzi już tylko o ciebie. Nie jesteś sama - blondynka tłumaczyła młodszej przyjaciółce.
- Wiem, ja wszystko wiem - w końcu odsłoniła swoją twarz, a Vida dostrzegła w jej oczach łzy. 
- Boże, tylko nie płacz - zaniepokoiła się stanem dziewczyny. - Może to wyjście, to był zły pomysł. Nie powinnam była nalegać. Jeszcze będę miała twoje zdrowie na sumieniu.
- Nie, Ann - zaprzeczyła. - Jest dobrze. Po prostu muszę się uspokoić - odparła i wzięła głęboki wdech.
- Jeśli chcesz możemy stąd iść. Pojedziemy gdzieś indziej, albo do ciebie? Może chcesz się położyć? Wyglądasz na zmęczoną? - martwiła się.
- Bo jestem zmęczona... Całą tą chorą sytuacją.
- Przykro mi, że w taki sposób to wszystko przechodzisz. Ludzie to świnie. Dlaczego oni nie rozumieją, że szkodzą ci? Szkodzą dziecku, które jest niewinne.
- Dochodzi do tego, że boję się czasami z domu wyjść. Już nawet przeżyłabym te spojrzenia, ale strach, że te groźby w internecie... boję się, że naprawdę ktoś może mi coś zrobić, albo ci fotoreporterzy, którzy wyskakują z każdej dziury... - wymieniała.
- Dlaczego nie pójdziesz na policje? Zobaczy jeden z drugim, że nie są anonimowi w sieci, to przestaną - poradziła. - Wspominałaś też, że Marco chciał ci ochroniarza załatwić? Dlaczego się nie chcesz zgodzić, Wiki?!
- Nie chcę robić afery i krzywdy jakimś dzieciakom. Znudzi im się, to przestaną - odpowiedziała. - A co do ochrony, to się właśnie coraz bardziej zastanawiam.
- Nie wierzę! Ci ludzi ci grożą śmiercią, pobiciem - wymieniała na palcach. - a ty ich jeszcze bronisz? Ludzie ci plują w twarz, a ty mówisz, że pada! Pomyśl! Do ochrony nie ma się nad czym zastanawiać. To dobry pomysł i przede wszystkim chociaż trochę złagodzisz stres - mówiła.
- Ty też... ty też miałaś podobnie do mnie, jak byłaś w ciąży z Dianą? - zapytała. - Nigdy jakoś nie skarżyłaś się specjalnie.
- Miałam małe incydenty, ale nie do takiego stopnia. W internecie pojawiały się złośliwe komentarze, a co do gróźb to robiłam porządek na policji. Nie chwaliłam się jakoś szczególnie, bo załatwialiśmy to z Mario szybko, a potem ludzie zrozumieli, że nie ma żartów - wspominała. - Co do spojrzeń, to da się kochana przyzwyczaić - zapewniła. - Musisz zrozumieć, że po prostu po związaniu z Marco stajesz się automatycznie osobą publiczną i nic, niestety, ale tego nie zmieni. Zobaczysz, pogadają, a potem znajdą sobie jakiś nowy temat - zapewniała.
- Dziękuję, że mogę tak na ciebie liczyć. Dziękuję za każdą pomoc - Wiktoria w końcu uśmiechnęła się w stronę starszej przyjaciółki.
- Nie wygłupiaj się - Brömmel ukazała rząd swoich białych zębów. - Dobrze wiesz, że możesz na mnie zawsze liczyć - zapewniła. - Zobaczysz, że wkrótce wszystko się ułoży. Przede wszystkim pamiętaj, że teraz nie tylko dbasz o siebie, ale o swoje dziecko.
- Wiem, wiem - westchnęła. - I chyba właśnie to mnie najbardziej przytłacza. To, że jestem odpowiedzialna za czyjeś życie.

   Do godziny 18 dziewczyny siedziały w restauracji. Pod koniec Wiktoria była już w pełni odprężona i chociaż na chwile zapomniała o otaczających ją problemach. Gdy wyszły było już dość ciemno. Dziewczyny wsiadły do samochodu Ann - Kathrin, która ma podwieźć Polkę do domu, a ona sama musi wrócić do Düsseldorfu, gdzie aktualnie od kilku tygodni mieszka. Tak, sytuacja z nią i Götze nie za bardzo się zmieniła. Wiktoria miała nawet wrażenie, że oni już nawet nie walczą o ten związek, a wręcz się poddali. 
- Jak z tobą i z Mario? - zapytała w końcu szatynka, gdy były już w drodze na Phoenix See. 
   Kathrin nie spodziewała się takiego pytania, a przynajmniej teraz. Ona sama była już też wykończona aktualną sytuacją i było jej na rękę, gdy ludzie również odpuszczalni z nią tę rozmowę. Rozumie Wiktorię i z chęcią porozmawiała by z nią na ten temat, ale ona sama nie wie na czym stoi.
- Po staremu - tylko na to ją było stać.
- Co masz na myśli mówiąc po staremu? - dopytywała.
- A co znaczy 'po staremu'? Nic się nie zmieniło. 
- Przepraszam, że naciskałam - chciała już odpuścić.
- Zabrzmiałam chamsko, wiem. Przepraszam, ale nie wiem o czym mam z tobą rozmawiać. Sama jestem pogubiona i ciężko mi, bo Mario nie zamierza mi niczego tłumaczyć. Ja już nawet nie wiem na czym on stoi, a co dopiero ja.
- Gdy się z nim widzę, to zawsze o ciebie pyta. Tęskni za tobą, ale ewidentnie coś mu nie pozwala na jakikolwiek krok. On cię kocha - zatwierdziła ją.
- Wolałabym, żeby to on mi to powiedział prosto w twarz, a nie ty. 
- Mario jest głupi i czasem trzeba być mądrzejszym od niego. Schować dumę do kieszeni - wyznała.
   Ann nie powiedziała nic. Jedynie zgodziła się z nią w duchu i pomyślała, czy może nie warto wykonać pierwszego ruchu. Tęskni za nim i z każdym dniem coraz bardziej. 
   W końcu Niemka podwiozła Wiki pod apartament. Młoda dziennikarka podziękowała przyjaciółce i wyszła. Kobieta wykazała się jeszcze dodatkową troską, bo postanowiła nie odjeżdżać, dopóki młodsza nie wejdzie do środka. I tak też zrobiła, bo odjechała dopiero, jak ciemnowłosa schowała się za drzwiami. Gdy wchodziła powoli na górę, naszła ją ogromna ochota na coś słodkiego. Wiedziała co to znaczy, a konkretnie, że włączyła jej się zachcianka. Wiktoria nie mogła z tym walczyć i po prostu postanowiła udać do osiedlowego sklepu za rogiem. Może i postępuje nieodpowiednio, biorąc pod uwagę fakt, że jest ciemno i ostatnie wydarzenia, ale uznała, że nie może ciągle uciekać i się chować. W końcu to ona trenowała karate. Szkoda tylko, że ze spotkaniem większej grupy nie miałaby nawet szans, ale nie dopuszczała jak na razie tej myśli do siebie. 
   Ruszyła we wcześniej wybranym kierunku i już po kilku minutach tam była. Wybrała oczywiście dział ze słodkościami i zabrała dużą czekoladę oraz ptasie mleczko. Udała się z tymi rzeczami do kasy, gdzie jeszcze przez chwilę pogadała sobie ze starszą panią ekspedientką. Mogły sobie na to pozwolić, bo oprócz nich nie było nikogo innego o tak minęło kolejne 20 minut. 
   Gdy na dworze panował już całkowity mrok, Reus opuszczała mały budynek. Szła z małą siateczką zakupów w ręce. Jakoś poprawił jej się od razu humor i w dość dobrym nastroju zmierzała do domu. Nagle usłyszała dźwięk SMS'a w swojej torebce. Zatrzymała się kilka metrów przed wejściem do klatki i wyjęła swój telefon. Sądziła, że to Marco, który jest już w domu i martwi się o nią. Jak spojrzała na wyświetlacz, od razu dobry humor znikł. Pojawiło się przerażenie. To nie był Marco. To nie był nikt, kto miał wobec niej jakiekolwiek przyjazne zamiary.
"Nie boisz się tak sama chodzić po zmroku? Będzie lepiej dla ciebie, jak pójdziesz już do domku"
   Numer zastrzeżony, ciemno, a ona jest sama i prawdopodobnie będzie sama w domu. Była przerażona. Patrzała na tę wiadomość i analizowała ją, jakby szukała jakiś znaków. A już dawno powinna się schować do domu. 
   W pewnym momencie usłyszała kroki, które były za nią. Czuła się w jak jakimś horrorze, ale to wszystko działo się naprawdę. Nim zdążyła zareagować, ta osoba była już za nią. Co najgorsze złapała ją za ramię.
__________________________________________________________

Albo jesteście, komentujecie i ja dodaje, albo nie jesteście, nie komentujecie i ja nie dodaje ; )
Wtedy wszyscy idziemy w swoją stronę szczęśliwi  

Miłego dnia : )